Stosunek Berlina i Moskwy do zamachu majowego był podobny. Obie stolice zakładały, że im większy nieporządek i słabość państwa polskiego, tym lepiej. Pamiętajmy, że przed zamachem majowym Polska znajdowała się w sytuacji bardzo silnego kryzysu, również finansowego – mówi PAP dr Krzysztof Rak, autor książki „Piłsudski między Stalinem a Hitlerem”. 95 lat temu, 12 maja 1926 r., marszałek Józef Piłsudski na czele wiernych mu oddziałów podjął marsz na Warszawę, który przeszedł do historii jako zamach majowy.
Polska Agencja Prasowa: W pana doktora opinii lata 1924–1925 należy uznać za moment przełomowy dla sytuacji międzynarodowej w Europie oraz pozycji Polski. Z punktu widzenia czytelników mniej zaznajomionych z historią dyplomacji może to być spore zaskoczenie. Dlaczego właśnie wówczas nad Polską zaczęły zbierać się czarne chmury?
Dr Krzysztof Rak: Książkę pisałem z perspektywy Piłsudskiego. To on jest jej głównym bohaterem, choć uwzględniam punkt widzenia Stalina i Hitlera. Jest to więc perspektywa polska i dlatego należy zauważyć, że w latach 1924–1926 polscy dyplomaci uświadomili sobie, że podstawy polskiego bezpieczeństwa są kruche. Zrozumiano, że pewien okres w stosunkach europejskich trwający od zawarcia pokoju wersalskiego powoli się kończy. Istotą tej zmiany był powrót Niemiec na arenę międzynarodową. Symbolem ich powrotu do koncertu mocarstw jest rok 1925 i odbywająca się wówczas konferencja w Locarno. Był to początek długiej drogi przegranego mocarstwa do równouprawnienia wśród innych mocarstw. Proces ten dobiegnie końca na początku lat trzydziestych. Ten fakt wynika z porozumienia Berlina z Londynem i Paryżem. Porozumienie francusko-niemieckie miało wpływ na polskie bezpieczeństwo. Sojusz polsko-francuski z 1921 r. jest jego fundamentem, porównywalnym z obecnym członkostwem w NATO.
Dr Krzysztof Rak: Na przełomie roku 1924 i 1925 polscy dyplomaci nabierają przekonania, że układ z Francją jest coraz słabszy. Współpraca Paryża z Berlinem powoduje problemy w stosunkach niemiecko-sowieckich. Im bliższe kontakty tych państw, tym większe oddalenie Niemiec od współpracy z sowietami. Kreml zaczynał więc myśleć o porozumieniu z Polską. Tak tworzy się nowa konstelacja mocarstw, ważne przekształcenie w ramach porządku wersalskiego.
Na przełomie roku 1924 i 1925 polscy dyplomaci nabierają przekonania, że układ z Francją jest coraz słabszy. Współpraca Paryża z Berlinem powoduje problemy w stosunkach niemiecko-sowieckich. Im bliższe kontakty tych państw, tym większe oddalenie Niemiec od współpracy z sowietami. Kreml zaczynał więc myśleć o porozumieniu z Polską. Tak tworzy się nowa konstelacja mocarstw, ważne przekształcenie w ramach porządku wersalskiego. Wzmocnienie Niemiec oznacza osłabienie Polski. Dlatego rok 1925 jest dla polskiej dyplomacji szokiem. Tę porażkę dostrzega Piłsudski. Symbolem tego przekonania będzie jego uwaga, że każdy przyzwoity Polak „spluwa, gdy słyszy o Locarno”.
PAP: Jego diagnoza polityki międzynarodowej miała wpływ na decyzję o podjęciu próby przejęcia władzy?
Dr Krzysztof Rak: Nie sądzę, aby miała kluczowe znaczenie. Pamiętajmy, że Piłsudski był człowiekiem władzy i zamach majowy służył przede wszystkim jej zdobyciu. Dążenie do władzy to cel każdej aktywności politycznej. Tymczasem po 1923 r. Piłsudski znalazł się na marginesie polityki. Wydawało się, że jest emerytem politycznym. W warunkach demokratycznych miał małe szanse na przejęcie władzy, a już na pewno zdobycia decydującego, osobistego wpływu na Polskę. Do tego celu mógł dojść wyłącznie przez zamach stanu.
PAP: Jak na zamach majowy patrzył Berlin? Załóżmy scenariusz, w którym walki na ulicach Warszawy przekształcają się w wojnę domową. Czy Niemcy mogły wykorzystać tę okoliczność do zagarnięcia Pomorza Gdańskiego lub Górnego Śląska?
Dr Krzysztof Rak: Byłby możliwy nieco inny scenariusz. Stosunek Berlina i Moskwy do tych wydarzeń był podobny. Obie stolice zakładały, że im większy nieporządek i słabość państwa polskiego, tym lepiej. Pamiętajmy, że przed zamachem majowym Polska znajdowała się w sytuacji bardzo silnego kryzysu, również finansowego. Obie stolice postrzegały Polskę jako kraj znajdujący się na skraju upadku. Oczywiście Niemcy pod przywództwem Gustava Stresemanna nie mogły zdecydować się na uderzenie na Polskę. Ich armia była bardzo słaba, atak zaś zakończyłby się interwencją państw alianckich. Berlin wyobrażał sobie inne rozwiązanie „problemu polskiego”. W szczytowym momencie kryzysu gospodarczego i społecznego doprowadzającego do stanu anarchii i rozkładu państwa Niemcy mogłyby zaoferować pomoc gospodarczą i finansową. Oczywiście nie za darmo. Ceną miałby być zwrot Pomorza Gdańskiego i Górnego Śląska. Na taki scenariusz grał Stresemann i reszta niemieckiej elity politycznej.
Na inny scenariusz liczyła Moskwa. Sowieci również zakładali, że załamanie się państwa polskiego doprowadzi do rewolucji komunistycznej. Poparli Piłsudskiego, bo liczyli na wybuch wojny domowej, która doprowadzi do sytuacji rewolucyjnej. Byłby to pretekst do wkroczenia Armii Czerwonej, a następnie do marszu na zachód. Adolf Warski w 1926 r. doszedł do wniosku, że rewolucja nie rozpocznie się w Niemczech, tak jak zakładali sowieci, ale w Polsce i stamtąd pożar rewolucji ogarnie całą Europę.
Elity niemieckie wiedziały już, czym są komunizm i rewolucja. Miały w świeżej pamięci rządy komunistów w Bawarii i próbę dokonania rewolucji w całych Niemczech. W wypadku wybuchu rewolucji w Polsce mogli uznać, że jest to zagrożenie dla ich kraju, i wówczas możliwe byłoby wkroczenie na zachodnie ziemie Rzeczypospolitej. W tym kontekście należy podkreślić, że niesłusznie patrzymy na stosunki niemiecko-sowieckie jak na sojusz. Było to tylko porozumienie o charakterze taktycznym. Niemieckie elity konserwatywne, dominujące w dyplomacji, miały świadomość sowieckiego zagrożenia i pewnej tymczasowości układów zawieranych z Kremlem.
PAP: Dlaczego sowieci tak błędnie ocenili sytuację polityczną i społeczną w Polsce? Sowieckie analizy przygotowywane w kwietniu 1926 r. całkowicie rozminęły się z późniejszymi wydarzeniami?
Dr Krzysztof Rak: Ich opinie wynikały z realnej oceny sytuacji w Polsce. Dziś patrzymy na tamte wydarzenia z perspektywy naszej wiedzy o kolejnych latach. Przeceniamy również mit II RP, który ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Przez cały okres swojego istnienia było to państwo borykające się z ogromnymi problemami społecznymi, politycznymi, etnicznymi i gospodarczymi. Pamiętajmy, że po 123 latach połączono trzy zupełnie różne organizmy władane dotąd przez inne państwa. Ich niekompatybilność musiała prowadzić do kryzysów. Na słabości państwa nakładały się kryzysy światowe – od zakończenia I wojny światowej, po wielki kryzys gospodarczy i stale złą koniunkturę w stosunkach międzynarodowych. Nie powiedziałbym zatem, że Berlin i Moskwa myliły się w swoich prognozach. Spełnienie takiego scenariusza dopuszczano także w przyjaznych Polsce stolicach Europy, szczególnie Paryżu. Francja traktowała Polskę wówczas nie tyle jako kraj sojuszniczy, ile satelicki, połączony wieloma więzami, nie tylko militarnymi, lecz i gospodarczymi. Dlatego Francuzi byli doskonale poinformowani o sytuacji w Polsce.
Dr Krzysztof Rak: Przypomnijmy, że najgorszy scenariusz polityczny mógł spełnić się w maju 1926 r. Co stałoby się, gdyby premier Witos i prezydent Wojciechowski nie wykazali się odpowiedzialnością za państwo i wsiedli w samoloty, które pozwoliłyby im na dotarcie do wiernych rządowi wojsk w Wielkopolsce. Wówczas wybuchłaby wojna domowa. Być może wówczas scenariusz sowiecki zostałby zrealizowany, a nadzieje sowieckie wyrażane w kwietniu uznane za realistyczne.
Przypomnijmy, że najgorszy scenariusz polityczny mógł spełnić się w maju 1926 r. Co stałoby się, gdyby premier Witos i prezydent Wojciechowski nie wykazali się odpowiedzialnością za państwo i wsiedli w samoloty, które pozwoliłyby im na dotarcie do wiernych rządowi wojsk w Wielkopolsce. Wówczas wybuchłaby wojna domowa. Być może wówczas scenariusz sowiecki zostałby zrealizowany, a nadzieje sowieckie wyrażane w kwietniu uznane za realistyczne.
PAP: Nie doszło do wybuchu wojny domowej, a sytuacja polityczna i gospodarcza uległy szybkiej stabilizacji. Jak te, zaskakujące z punktu widzenia Moskwy i Berlina, skutki kryzysu wpłynęły na założenia ich polityki zagranicznej względem Warszawy?
Dr Krzysztof Rak: Wystąpiła pewna poprawa, ale nie był to boom gospodarczy. Powolny wzrost był skutkiem m.in. prowadzonej przez kolejne rządy polityki deflacyjnej, która ograniczała konsumpcję i wydatki. Niewątpliwie jednak dojście do władzy Piłsudskiego oznaczało stabilizację państwa. Już samo uniknięcie wojny domowej było sporym osiągnięciem.
Stosunek Niemiec do Polski pomajowej jest widoczny w raportach dyplomatycznych. Berlin nie traktował Piłsudskiego poważnie. Uważał go za awanturnika, który nie ma recept na rozwiązanie problemów Polski. Niemcy nie zmienili więc swojej polityki grania na upadek Polski. Nie zmieniła tego podjęta przez Piłsudskiego próba porozumienia się z Niemcami. Rządy przedsanacyjne, szczególnie ten pod przewodnictwem Aleksandra Skrzyńskiego, działały na rzecz rozwoju stosunków z mocarstwami zachodnimi. Premier Skrzyński mówił nawet o konieczności „płynięcia w głównym nurcie”. Został skarcony w Locarno. Nie oznacza to, że Piłsudski odrzucał politykę współpracy z mocarstwami, ale uważał, że Polska nie powinna zachowywać się jak ich wschodni satelita. Opowiadał się za polityką podmiotową. Stresemann odrzucił jego propozycje, ponieważ liczył, że Polska jednak pogrąży się w trwałym chaosie. Postanowił grać na upadek Polski. Tymczasem sowieci uważali Piłsudskiego za wroga, ale traktowali go poważnie.
PAP: Berlin był też przekonany, że sojusz polsko-sowiecki jest zupełnie niemożliwy. Tymczasem w 1926 r. Piłsudski odbył dwie bardzo serdeczne rozmowy z sowieckim posłem Piotrem Wojkowem. W ich trakcie stwierdził, że nie chce „ni kłótni, ni wojny”. Czy te słowa oznaczały początek kształtowania się „polityki równych odległości” i dlaczego Berlin zupełnie nie wierzył w zbliżenie Warszawy i Moskwy?
Dr Krzysztof Rak: Niemcy uważali, że Piłsudski nie rozumie zasad polityki międzynarodowej. To przekonanie pojawia się w ich dokumentach dyplomatycznych. Uważali też, że wrogość polsko-sowiecka będzie przeciwdziałała jakimkolwiek układom. Zapominali, że wrogość i emocja nie są dla dobrych polityków przeszkodą. Byli zdania, że Piłsudski będzie prowadził politykę opartą na „odruchach serca”. Berlin do dziś ma tendencję do patrzenia na wschód w taki sposób.
Piłsudski zakładał, że normalizacji stosunków z Niemcami musi towarzyszyć porozumienie ze Związkiem Sowieckim. Na tym polegało balansowanie pomiędzy różnymi siłami. Sądził, że niekorzystne byłoby doprowadzenie do porozumienia z Berlinem przy niezmiennej wrogości z Moskwą. W takim wypadku Polska była rozgrywana przez Stresemanna. Sztuką jest w takich układach osiągnięcie sytuacji, w której ma się lepsze stosunki z dwoma innymi państwami niż one między sobą. Piłsudski intuicyjnie rozumiał tę zasadę. Udaje mu się osiągnąć jedynie zbliżenie z Moskwą. Realizacja tego planu dokonywała się jeszcze przed zamachem majowym, ponieważ była to reakcja na zbliżenie francusko-niemieckie, które było dla nas groźne z powodu osłabienia naszego sojuszu z Paryżem, a dla sowietów ze względu na pewną erozję współpracy niemiecko-sowieckiej. Berlin był dla Moskwy jedynym poważnym partnerem międzynarodowym. Sowietom groziła zupełna izolacja. Gdy dostrzegli tę groźbę, zaproponowali Polsce zawarcie paktu o nieagresji.
PAP: W 1927 r. Piłsudski wygłosił słynne przemówienie, w którym przestrzegał przed aktywnością zewnętrznych agentur w momentach kryzysów. W tym samym czasie Stalin rozpoczął wzmacnianie swojej władzy, eliminował konkurentów, rozbudowywał siły zbrojne i stawiał na „rewolucję odgórną”, a nie wspieranie słabych partii komunistycznych. Co Piłsudski miał na myśli, mówiąc o takim zagrożeniu zewnętrznym, i jak zdeterminowało to jego myślenie o zagrożeniu ze wschodu w ciągu kilku kolejnych lat?
Dr Krzysztof Rak: Lata 1927–1928 to okres, w którym na jaw wyszła wielka sowiecka operacja wywiadowcza i dezinformacyjna „Triest”. To jedna z największych i najskuteczniejszych prowokacji w historii. Sowiecki wywiad stworzył fikcyjną organizację monarchistyczną i kierując nią, rozpoczął dezinformowanie innych państw o sytuacji w ZSRS. Kreml wciąż bał się interwencji zewnętrznej i dlatego wmówił innym państwom istnienie potężnej struktury, która niebawem obali rządy sowieckie, i niepotrzebne będzie wsparcie wojskowe. Byliśmy jedną z ofiar tej dezinformacji. Główny Zarząd Wywiadowczy w jednym z raportów informował, że podsunięte przez sowietów dane dotyczące Armii Czerwonej cytował w swoim przemówieniu minister spraw wojskowych gen. Władysław Sikorski.
Mimo świadomości tak wielkiej klęski i jej skutków Piłsudski nie zdecydował się na wyciągnięcie konsekwencji wobec polskiego wywiadu, który został w pełni rozpracowany przez sowietów. Po 1927 r. niemal zupełnie zrezygnowaliśmy z aktywnej działalności wywiadowczej na wschodzie. Piłsudski przestał wierzyć polskiemu wywiadowi. W wielu źródłach zachowały się jego wypowiedzi na ten temat. Wydaje się, że jako były konspirator lubił posługiwać się takimi metodami do nawiązywania kontaktów z innymi stolicami. Dlatego za kontakty z Moskwą nie odpowiadał MSZ, ale nieoficjalni emisariusze – Ignacy Matuszewski i Bogusław Miedziński. Bezpośrednie kontakty ze Stresemannem utrzymywał Herman Diamand. I posługując się tymi metodami, osiągnął swoje najważniejsze sukcesy. A do nich należy przede wszystkim zaliczyć zbliżenie z Moskwą i Berlinem na początku lat trzydziestych.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /