24 marca 1944 r. we wsi Markowa Niemcy zamordowali ośmioro Żydów i ukrywającą ich rodzinę Ulmów; dowodzący akcją nigdy nie został osądzony; polskie podziemie wykonało wyrok śmierci na policjancie, który wydał Ulmów - przypomina dr Mateusz Szpytma z IPN w 69. rocznicę zbrodni.
Przed świtem 24 marca 1944 r. we wsi Markowa k. Łańcuta Niemcy zamordowali żydowskie rodziny Szallów i Goldmanów oraz ukrywających ich Józefa Ulmę i jego ciężarną żonę Wiktorię. Zabili też szóstkę ich dzieci; najstarsza córka Ulmów - Stasia - miała osiem lat. Badaniem tej zbrodni zajmuje się dr Mateusz Szpytma z Instytutu Pamięci Narodowej.
PAP: Co możemy powiedzieć o zamordowanych rodzinach?
Dr Mateusz Szpytma: Nie wiemy, kiedy i jak w domu Ulmów znalazło się ośmioro Żydów. W tej grupie był pochodzący z Łańcuta handlarz bydłem Szall wraz z czterema synami oraz Golda i Genia Goldman. Ta ostatnia ukrywała się z małą córką. Wiadomo tylko tyle, że Goldmanowie byli sąsiadami rodzinnego domu Józefa Ulmy.
Dr Mateusz Szpytma: Szef śmiertelnej ekspedycji porucznik Eilert Dieken uniknął sprawiedliwości. Był przez wiele lat policjantem w Esens w RFN. Nie został nigdy skazany i zmarł w 1969 r. Nie wiadomo, co stało się z Dziewulskim i Wildem.
PAP: Rodziny Szallów i Goldmanów nie były jedynymi, którym pomagał Józef Ulma?
Dr Mateusz Szpytma: Tak. Ulma w 1942 r. pomagał pochodzącej z Markowej kobiecie o imieniu Ryfka i jej dwóm córkom oraz wnuczce. Pomógł im zbudować ziemiankę w lesie. Ukrywające się kobiety zaopatrywał w żywność. Ich ziemianka została jednak wykryta. Trzy kobiety i mającą ok. jednego roku dziewczynkę zastrzelił Konstanty Kindler, folksdojcz z Wielkopolski, który wpierw służył w policji granatowej, a następnie w żandarmerii niemieckiej.
PAP: Czy wiemy kto zadenuncjował Ulmów?
Dr Mateusz Szpytma: Z dokumentów konspiracyjnych wynika, że podejrzewano o to policjanta granatowego z Łańcuta Włodzimierza Lesia. Na początku okupacji Leś zaoferował w zamian za wynagrodzenie pomoc rodzinie Szallów. Po przekazaniu majątku wyrzucił ich z kryjówki. Na początku 1944 roku z każdym dniem front był coraz bliżej. Prawdopodobnie Leś w obawie o utratę zagarniętego mienia, postanowił pozbyć się Szallów. Dowiedział się, że znaleźli schronienie u Ulmów.
Pasją Józefa Ulmy była fotografia i ten fakt wykorzystał policjant. Otóż miał przyjechać do niego i poprosić go o zrobienie mu zdjęcia. W rzeczywistości sprawdzał, czy są u niego Szallowie.
24 marca wraz z innymi policjantami granatowymi był obecny przy rozstrzeliwaniach, których dokonywali niemieccy żandarmi. Kilka miesięcy później 10 września 1944 r., niedługo po wkroczeniu wojsk sowieckich, polskie podziemie wykonało na nim wyrok śmierci.
PAP: Mord był szczegółowo zaplanowany. W przeddzień niemiecka żandarmeria w Łańcucie kazała wieczorem stawić się czterem woźnicom z końmi i furmankami. Każdy był z innej wsi, nie było nikogo z Markowej. Żaden nie znał powodu wezwania. Co było dalej?
Dr Mateusz Szpytma: Około pierwszej w nocy rozkazano im stawić się przed budynkiem żandarmerii. Do Markowej wyjechało czterech niemieckich żandarmów i czterech policjantów granatowych. Dowodził nimi komendant posterunku żandarmerii w Łańcucie porucznik Eilert Dieken. Byli z nim też żandarmi Josef Kokott, Michael Dziewulski i Erich Wilde. Spośród policjantów granatowych udało ustalić się personalia dwóch - Eustachego Kolmana i wspomnianego już Lesia.
PAP: W pobliże domostwa Ulmy dotarli przed świtem. Chwilę później Niemcy wtargnęli do budynku. Padły pierwsze strzały. Kto od nich zginął?
Dr Mateusz Szpytma: Jako pierwsi, prawdopodobnie jeszcze podczas snu, zginęli dwaj bracia Szallowie i Golda Goldman. Wtedy rozkazano zawołać furmanów. Mieli być świadkami kolejnych zabójstw.
Edward Nawojski, jeden z woźniców, widział jak Niemcy mordowali trzeciego z braci Szallów, Genię Goldman i jej małe dziecko, wreszcie kolejnego mężczyznę z rodziny Szallów. Na końcu zastrzelono 70-letniego ojca Szallów. Zaraz potem przed dom wyprowadzono i zastrzelono 44-letniego Józefa Ulmę i jego 32-letnią żonę Wiktorie. Kobieta była w ostatnim miesiącu ciąży.
PAP: Żyła jeszcze wtedy szóstka małych dzieci Ulmów. Kto jest odpowiedzialny za ich śmierć?
Dr Mateusz Szpytma: Jak zeznał w lecie 1958 roku na procesie jednego z oprawców Nawojski, po zamordowaniu Ulmów, wśród krzyku ich dzieci, żandarmi zastanawiali się, co z nimi zrobić. To Dieken zadecydował, że je także należy zabić. Trójkę lub czwórkę dzieci zastrzelił 23-letni sudecki Niemiec Josef Kokott. Zginęło 16 osób, w tym kobieta w ciąży.
PAP: Mordercy okazali się też złodziejami.
Dr Mateusz Szpytma: Kokott zabrał Franciszka Szylara, jednego z tych mieszkańców Markowej, których przyprowadzono, by kopali grób, i kazał mu, nadzorując i świecąc latarką, dokładnie przeszukać zamordowanych Żydów. Gdy Kokott zauważył przy zwłokach Goldy Goldman ukryte na piersi pudełko z kosztownościami, stwierdził: "Tego mi było potrzeba", i schował je do kieszeni. Pozostali Niemcy rabowali dobytek Ulmów.
Równolegle, spędzeni przez żandarmów mieszkańcy Markowej, otrzymali rozkaz zniesienia zwłok i kopania jednego dużego dołu.
A potem zaczęła się libacja alkoholowa. Żandarmi i policjanci wypili trzy litry wódki, którą na rozkaz dowódcy grupy musiał przynieść sołtys. Po libacji na wozach z dobytkiem Ulmów odjechali do Łańcuta. Gdy po kilku dniach odkopano ciała Ulmów i wkładano je do trumien okazało się, że pod naporem ziemi urodziło się siódme dziecko.
PAP: Ulmowie nie byli jedynymi mieszkańcami Markowej, którzy pomagali Żydom?
Dr Mateusz Szpytma: W liczącej ok. 4,5 tys. mieszkańców wsi okupacje przeżyło dwudziestu Żydów. Przed drugą wojną światową w Markowej żyło ok. 120 Żydów.
Dr Mateusz Szpytma: Józef Ulma urodził się w 1900 r. Był znanym w okolicy sadownikiem, hodował pszczoły i jedwabniki. Był także społecznikiem, bibliotekarzem, działaczem katolickim. Szefował m.in. sekcji ogrodniczej w Związku Młodzieży Wiejskiej RP "Wici" w powiecie przeworskim. Jego wielką pasją było fotografowanie. O dwanaście lat młodsza żona Wiktoria zajmowała się domem i dziećmi.
PAP: Tylko nieliczni wykonawcy zbrodni na Ulmach, Szallach i Goldmanach zostali ukarani.
Dr Mateusz Szpytma: Jak już wspomniałem na krótko przed wkroczeniem Sowietów podziemie wykonało wyrok na policjancie granatowym, Lesiu.
Szef śmiertelnej ekspedycji porucznik Eilert Dieken uniknął sprawiedliwości. Był przez wiele lat policjantem w Esens w RFN. Nie został nigdy skazany i zmarł w 1969 r. Nie wiadomo, co stało się z Dziewulskim i Wildem.
Natomiast odszukano i osądzono Kokotta, który do 1957 roku ukrywał się w ówczesnej Czechosłowacji. W 1958 roku Sąd Wojewódzki w Rzeszowie skazał go na karę śmierci. Rada Państwa PRL skorzystała z prawa łaski i zamieniła mu karę śmierci na dożywocie. Później zmniejszyła się ona do 25 lat. Zmarł w więzieniu na niecałe dwa lata przed końcem kary.
PAP: Kim byli Ulmowie?
Dr Mateusz Szpytma: Józef Ulma urodził się w 1900 r. Był znanym w okolicy sadownikiem, hodował pszczoły i jedwabniki. Był także społecznikiem, bibliotekarzem, działaczem katolickim. Szefował m.in. sekcji ogrodniczej w Związku Młodzieży Wiejskiej RP "Wici" w powiecie przeworskim. Jego wielką pasją było fotografowanie. O dwanaście lat młodsza żona Wiktoria zajmowała się domem i dziećmi.
Gdyby nie wybuch wojny, Ulmowie nie zostaliby w Markowej. Chcąc zapewnić lepszą przyszłość rodzinie zamierzali się przenieść do nowego, większego gospodarstwa, do Wojsławic koło Sokala. Przeprowadzkę zaplanowali na jesień 1939 roku.
Rozmawiał Alfred Kyc (PAP)
kyc/ abe/ ura/