Postanowiłam być kronikarką niszczonego przez barbarzyńskie hordy miasta – napisała w 1939 r. Aurelia Wyleżyńska. „Jej obycie i wykształcenie widać praktycznie w każdym zdaniu +Kronik+” – mówi PAP dr Grażyna Pawlak z IBL PAN. Z kolei dr Marcin Urynowicz z IPN zaznacza, że „to, co wyszło spod ręki Aurelii Wyleżyńskiej, jest w zasadzie gotowym scenariuszem filmowym”.
W dzisiejszych czasach Aurelia Wyleżyńska (1881-1944) jest postacią niemalże zapomnianą, ale przed II wojną światową była popularną publicystką i pisarką. Za swoje powieści otrzymywała nagrody. W rozmowie z PAP dr Grażyna Pawlak z Instytutu Badań Literackich PAN, w której opracowaniu – wraz z dr. Marcinem Urynowiczem z IPN – ukazują się „Kroniki wojenne”, zaznaczyła, że Wyleżyńska nie miała szczęścia do na tyle rozumiejących bliskich, by ci zechcieli zadbać o jej spuściznę. „W rodzinie uchodziła za komunistkę, ponieważ uważała, że dobrami, szczególnie jeśli posiada się ich w nadmiarze, należy się dzielić, by unikać drastycznych nierówności. Przypisywano jej, że ona chce wszystko rozdać. Stąd też uchodziła za ciotkę dziwaczkę, na którą należy patrzeć przez pryzmat pobłażania” – powiedziała literaturoznawczyni.
Wyleżyńska była także jedną z pierwszych studentek Uniwersytetu Jagiellońskiego – na Wydział Filozoficzny została przyjęta w semestrze 1907/1908 r. „Kobiety w tym czasie na uczelniach widziano niechętnie. Ponadto ówczesny rektor prof. Kazimierz Morawski patrzył na studiujące kobiety jak na dziwadła. Tolerowano, że już przyszły na uczelnię, ale na pewno ich nie wspomagano. Na pierwszy rok studiów kobiety mogły uczęszczać w charakterze hospitantek – był to moment, w którym po prostu je odsiewano, często zniechęcając je do studiowania. Dopiero po pierwszym roku kobiety, szczególnie te, które otrzymywały wysokie oceny, traktowane były jako pełnoprawne studentki” – wyjaśniła badaczka.
Wyleżyńska była tak znakomitą studentką, że po pierwszym roku nie tylko zyskała prawo dalszego studiowania, ale także została całkowicie zwolniona z czesnego. Badaczka podkreśliła, że „jak na owe czasy była niezwykle utalentowaną, mądrą i wykształconą kobietą”. Zresztą sama określała się jako wolnomyślicielka i feministka. Jak jednak zaznaczyła dr Grażyna Pawlak, „nie oznaczało to, że nie lubiła mężczyzn, ale feminizm rozumiała jako dbanie o siostrzane interesy”.
Wraz z ówczesnym mężem Janem Parandowskim była współzałożycielką Związku Zawodowego Literatów Polskich we Lwowie. Publikowała m.in. w „Gazecie Lwowskiej”, „Placówce”, „Trybunie Polskiej” i „Kurierze Poznańskim”. Wydała takie powieści jak „U złotych wrót” oraz „Niespodzianki”, a także szkic „Maria Leszczyńska na dworze wersalskim”. Pisała artykuły o początkach rządów bolszewików, wykorzystując własne doświadczenia z okresu internowania w Rosji w czasie I wojny światowej.
Wiele podróżowała, odwiedziła m.in. Włochy, Hiszpanię, Austrię i Niemcy. Była zafascynowana kulturą francuską. W 1924 r. przeprowadziła się do Paryża, gdzie również publikowała. Z paryskiego okresu pochodzą m.in. powieść „Księga udręki”, „Biała czarodziejka” oraz „Czarodziejskie miasto”. Do Polski wróciła w roku 1937, a wybuch wojny przywiódł ją z wakacyjnej Horodnicy do Warszawy.
Aurelia Wyleżyńska miała świadomość, że wojna oraz towarzyszące jej przekształcenia demograficzne, społeczne i gospodarcze są czymś wyjątkowym oraz ostatecznie zmienią oblicze przyszłości. 17 listopada 1939 r. zanotowała, że czyta pamiętniki Piotra Wrangla – generała lejtnanta podczas wojny domowej w Rosji, jednego z przywódców sił antybolszewickich w kraju, który od 1920 r. przebywał na emigracji. „Złem natury ludzkiej powszechnym tłumaczy się ostatnie dni wrześniowe, zaś pełnia wiary łatwowierność Paryża w pomoc Kozaków w [19]14 roku usprawiedliwia naszą łatwowierność. Widocznie historia rzeczywiście jest mistrzynią, poucza na przyszłość” – zapisała.
W tym samym wpisie autorka wskazała na potrzebę prowadzenia notatek. „Toteż należy wszystko notować, ktoś z tego mieć musi może pożytek w ułaskawieniu oceny współczesnych sobie wydarzeń. Czerpię z tego, co czytam, zrozumienie wielu faktów, obecnie jeszcze niesklasyfikowanych. Wobec tego będę notowała wszystko, o ile cierpliwość nie zawiedzie, bez pretensji ważności, ale od wypadku do wypadku. Tym bardziej, że nasze wrześniowe dzieje pozostaną chyba bez innych dokumentów niż pamiętniki”.
Chciała pozostawić świadectwo, które powinno stać się przestrogą dla potomnych. Z poczuciem misji wiązała się także nadzieja, że tekst przetrwa wojnę i zostanie udostępniony „przyszłym widzom”, jak nazwała jego czytelników. „Od Horacego do Puszkina, każdy pisarz sam sobie chce postawić pomnik. Wedle swej możności u swej miary. Moim pragnieniem jest wydać ten pamiętnik. Za życia lub po zgonie” – zanotowała 7 kwietnia 1943 r.
Jednak prowadzić zapiski w czasie wojny nie było łatwo. „Obietnica sobie dana notowania zdarzeń codziennych z trudnością wchodzi w życie. Ciemny pokój, brak absolutnej samotności, wszystko to jest usprawiedliwieniem. Choć niegdyś na skrawku papieru, na rogu stołu notowałam, co pod pióro, a potem maszynę popadło” – zapisała 27 lutego 1940 r.
Częste przeprowadzki i trudne warunki lokalowe – przez cały czas dzieliła pokój ze swoją siostrą Felicją, mieszkała także w lokalach zamieszkanych przez większą liczbę współmieszkańców – oraz sytuacja okupacyjna wpłynęła na sposób pisania i przechowywania zapisków. Jak czytamy we wstępie do „Kronik”, „przepisywanie na maszynie nie było prostą sprawą, ponieważ już na początku okupacji wprowadzono zakaz posiadania maszyny do pisania bez pozwolenia. Wiązało się to z koniecznością ukrywania sprzętu, co nie było łatwe nawet dla osób posiadających własne mieszkania, cóż dopiero dla tych, którzy byli sublokatorami podnajmującymi pokoje”.
„Jej obycie i wykształcenie widać praktycznie w każdym zdaniu +Kronik+. Bieżące wydarzenia czy sytuacje odnosiła, znajdywała porównania do literatury, historii i filozofii. W +Kronikach+ bardzo często przywoływała, cytowała dzieła pisarzy w oryginale najczęściej francuskim, ale także angielskim, hiszpańskim oraz niemieckim” – podkreśliła dr Grażyna Pawlak. „+Kroniki+ pokazują ogromną wrażliwość Wyleżyńskiej i niesłychane wewnętrzne oburzenie na próby jakichkolwiek podziałów. Sama mówiła, że nie ma problemów z tym, aby również Niemcowi podać rękę, bo rozumiała, że także oni często wykonywali rozkazy wbrew swojej woli, swoim matkom. Natomiast ostro reagowała wtedy, kiedy spotykała się z okrucieństwem z każdej strony” – powiedziała PAP literaturoznawczyni.
Od początku wojny Wyleżyńska chodziła do szpitali, aby pomóc rannym i umierającym – z obu stron wojennej barykady. „Poza tym, że chciała dokumentować to, co się dzieje, swoją drugą rolę chciała spełniać jako osoba wspomagająca tych, którym powiodło się gorzej w różnym kontekście. Kolegów żydowskiego pochodzenia wspierała pieniędzmi i niosła im pomoc rzeczową. W szpitalach nie bacząc na narodowość, cierpiącym i umierającym, czytała w ich językach teksty, których chcieli słuchać (np. Biblię) lub listy od najbliższych. Także w ich imieniu pisała do rodzin. Jak sama mówiła, w tych warunkach na tyle, na ile potrafiła niosła potrzebującym +pomoc duchową+” – zwróciła uwagę dr Grażyna Pawlak.
W swoich zapiskach Wyleżyńska porusza bardzo szerokie spektrum zagadnień. „To są zagadnienia od politycznych i społecznych, poprzez narodowościowe i kulturowe, aż do czysto psychologiczno-socjologicznych, a nawet takich, które określilibyśmy jako feministyczne. W +Kronikach+ jest bardzo głęboka analiza socjologiczna, psychologiczna jednostki, czyli Wyleżyńskiej, jak również całego społeczeństwa” – podkreślił w rozmowie z PAP dr Marcin Urynowicz z Instytut Pamięci Narodowej.
Dużo miejsca Wyleżyńska poświęciła środowisku literackiemu i elicie intelektualnej Warszawy podczas II wojny światowej. Zobaczymy też kwestie stosunków w ówczesnym podziemiu politycznym, oczywiście na tyle, ile ona była w stanie pewne sprawy dostrzec, a także kwestie demograficzne. „Znajdziemy opis tego, jak fizycznie wygląda Warszawa. To są zapiski reportera, który idzie i opisuje, jak wyglądają poszczególne budynki, ruch uliczny, a także zachowania i interakcje międzyludzkie. Opisała również, jak wyglądają Niemcy, getto warszawskie” – wskazał historyk.
Jednym z najważniejszych tematów „Kronik” jest zagłada polskich Żydów oraz pomoc, jaką autorka niosła swoim żydowskim znajomym. „Wyleżyńska ze względu na swoją otwartość intelektualną oraz zainteresowania kulturą i sztuką, a także brak jakichkolwiek stereotypowych uprzedzeń wobec mniejszości narodowych, była osobą osadzoną w środowisku polsko-żydowskim elit intelektualnych II Rzeczypospolitej”. W swoich zapiskach zapisywała i analizowała polsko-żydowskie interakcje w czasie okupacji, zwracając też uwagę na wszechogarniające poczucie zagrożenia życia.
„Czytając te zapiski, można odnieść wrażenie, że opisując reakcje zarówno Polaków, jak i Żydów interesują ją nie sprawy pozytywne, ale te negatywne. Uważała bowiem, że negatywne reakcje, jak np. w przypadku Polaków demoralizacja wojenna, zagrażają społeczeństwu po wojnie. W swoich zapiskach po prostu zastanawiała się, jak to będzie po wojnie, kiedy społeczeństwo nie będzie w stanie normalnie funkcjonować i pracować” – zaznaczył historyk. Jednocześnie autorka pomijała całe spektrum pozytywnych zachowań. „Można to zaobserwować również na przykładzie stosunku autorki do własnej osoby. Z jednej strony ciągle poruszała się po mieście, aby pomóc swoim żydowskim znajomym, ale z drugiej strony bagatelizowała swoje zachowania i twierdziła, że to, co robi, to tylko drobnostki. Jednak to nie były drobnostki, ale bardzo ważne zachowania, które pomagały przetrwać osobom w getcie i po tzw. aryjskiej stronie” – wskazał dr Urynowicz.
Z „Kronik” poznamy także życie ziemian poza Warszawą, ponieważ Wyleżyńska często jeździła do Wielgolasu do swojego brata, który był ziemianinem, oraz życie mieszkańców wsi. Wiele miejsca poświęca również swojemu byłemu mężowi Janowi Parandowskiemu, którego nazywa najczęściej Jaśkiem.
Dr Marcin Urynowicz ocenił, że „w swoich poglądach Wyleżyńska wybiegała poza swoją współczesność o wiele dziesiątków lat do przodu”. „Powiedziałbym nawet, że jako przedstawicielka kultury, osoba świadoma pewnych praw i tego, jak powinna wyglądać rzeczywistość, Aurelia nie jest z roku 1939 czy 1944, ale z 2022 r.” – stwierdził.
Historyk zwrócił też uwagę na język, jakim pisząc „Kroniki”, posługiwała się Wyleżyńska. „Pisała swój tekst niezwykle pięknym, plastycznym językiem, chwilami ocierającym się o poezję pisaną prozą. Aurelia robiła to jednak świadomie, ponieważ – pisze nawet o tym w swoich zapiskach – wracała do już napisanych fragmentów i poprawiała je stylistycznie” – zaznaczył Urynowicz.
„Dla mnie nie ulega żadnej wątpliwości, że to, co wyszło spod ręki Aurelii Wyleżyńskiej, jest w zasadzie gotowym scenariuszem filmowym, zresztą jej tekst bardzo często składa się ze scen. Tekst należy tylko ująć w techniczne zasady, którymi rządzi się scenariusz” – ocenił badacz. Jak ponadto zaznaczył, „ma nadzieję, że trafi on też do popkultury i kiedyś doczekamy się filmu albo sztuki teatralnej, czyli czegoś, co będzie miało szanse trafić do szerokiego grona odbiorców w sposób obrazkowy”.
Wyleżyńska zmarła trzeciego dnia Powstania Warszawskiego, rankiem 3 sierpnia 1944 r. Dzień wcześniej po skończonym dyżurze w szpitalu wracała do mieszkania na ul. Lipowej 7, jednak kilkadziesiąt kroków od domu została ugodzona kulą, która okazała się śmiertelna. Zmarła, nie odzyskawszy przytomności.
Chociaż Wyleżyńska nie widziała zniszczenia Warszawy dokonanej przez Niemców, śmierć miasta, ale także śmierć samej autorki odcisnęły piętno na ostatecznym kształcie kronik. Część kart nosi wyraźne ślady nadpalenia, co powoduje znaczne ubytki w tekście. Prawdopodobnie doszło do tego we wrześniu, kiedy na rejon Powiśla od strony Wybrzeża Kościuszkowskiego uderzyła niemiecka grupa bojowa „Reinefarth”. W wyniku walk powstańczych cała niemal zabudowa uległa zniszczeniu.
Ze wstępu wspomnień dowiadujemy się, że część tekstu dziennika zaginęła – brakuje chociażby znacznych fragmentów dotyczących 1940 r., z którego zachował się opis do kwietnia. Kolejny zapis do dopiero styczeń następnego roku.
Ocalenie tekstu w głównej mierze zawdzięczamy siostrze autorki, Felicji. Tylko ona znała skrytkę, w której został umieszczony tekst, i nikt poza nią nie mógł wynieść go z budynku przy Lipowej 7. To ona opiekowała się także spuścizną siostry po wojnie. To, co pozostało z zapisków Wyleżyńskiej, jest przechowywane obecnie w Dziale Rękopisów Biblioteki Narodowej oraz w Archiwum Akt Nowych. Nie jest to jednak materiał z sobą tożsamy. Część, która przechowywana jest w AAN, to maszynopis obejmujący okres od 2 stycznia 1942 do 29 sierpnia 1943 r. Natomiast znacznie obszerniejsza chronologicznie jest ta część, która przechowywana jest w Bibliotece Narodowej. Obejmuje bowiem lata 1939-1944 i występuje w postaci maszynopisów oraz mikrofilmów”.
To, że Wyleżyńska prowadziła wojenne zapiski, nie było czymś niezwykłym, ponieważ pisali je również inni – polska literatura wspomnieniowa z czasów II wojny światowej jest obfita. Zapiski prowadziły też osoby, które autorka „Kronik wojennych” znała i które ceniła. „Wśród nich te, które spotkała w kręgach towarzyskich lub zawodowych, np. w Kuchni Literackiej przy ul. Pierackiego (obecnie Foksal). Wśród najbardziej znanych należy wymienić Marię Dąbrowską i Zofię Nałkowską – znacznie wyżej cenione jako pisarki i osoby, których dzieła przeszły do kanonu literatury polskiej. Obie też, równolegle z Aurelią Wyleżyńską, prowadziły wojenne zapiski” – czytamy we wstępie.
Pozycja i znaczenie dla polskiej literatury Dąbrowskiej i Nałkowskiej bezpośrednio przełożyły się na stosunkowo szybkie wydanie dzienników z lat wojennych. W przypadku Wyleżyńskiej stało się jednak inaczej – jej dzieła zostały zapomniane, a wojenne notatki nie zostały opublikowane w całości do początku XXI w. Jak jednak podkreślono we wstępie, „to zapomniane dzieło nieczytanej i odrzuconej Autorki pod wieloma względami przewyższa to, co pozostawili po sobie inni”. „Decyduje o tym głębia obrazu, trzeźwość osądu, a także forma. Niezwykła barwa i poetyka języka nadają mu specyficzny, niepowtarzalny urok i klimat” – wyjaśniono. Do rąk czytelnika trafia zatem nie tyle typowy dziennik wojenny, ile bardziej reportaż lub – jak określono to we wstępie – „obraz malowany słowem”.
Dziś, siedemdziesiąt osiem lat po śmierci Aurelii Wyleżyńskiej, ten ważny spośród polskich tekstów wojennych trafia do rąk czytelników. „Kroniki wojenne" ukażą się 11 kwietnia nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego. Jest to dwutomowe wydawnictwo; pierwszy tom obejmuje lata 1939-1942, natomiast drugi – 1943-1944.(PAP)
Autorka: Anna Kruszyńska
akr/ skp /