„Co wiesz o Dża… Dżadżwydża Dżendżedżowska? Czy coś o niej słyszałaś w dzieciństwie?” – zapytała dziennikarka „The Times” Agnieszkę Radwańską, która właśnie awansowała do finału Wimbledonu. „Chodzi o Jadwigę Jędrzejowską? – upewniła się polska tenisistka – To pierwsza Polka, która awansowała tutaj do finału”.
Był rok 2012, a Radwańska niejako uczciła pamięć wielkiej poprzedniczki, która urodziła się dokładnie 100 lat wcześniej. Jędrzejowska to jeden z najsłynniejszych polskich sportowców w historii.
Jadwiga Jędrzejowska w świecie tenisa była fenomenem. Francuska prasa pisała, że jej nazwisko „jest równie masywne, jak i jej drajwy”. „Dżed jest najlepszą tenisistką na świecie” – mówiła 4-krotna zwyciężczyni turniejów Wielkiego Szlema Amerykanka Alice Marble.
„Jadzia” przyjaźniła się z Charlie Chaplinem, grywała sparingi z królem Szwecji, który w czasie okupacji próbował ją ratować. W tenisie nie udało jej się jednak postawić kropki nad i. Choć była w trzech finałach, ani razu nie wygrała singlowego turnieju wielkiego szlema.
Zew kortu
O takich zawodnikach mówi się często, że urodzili się na korcie, boisku, czy stadionie. W przypadku Jadwigi Jędrzejowskiej nie ma w tym żadnej przenośni. Od urodzenia mieszkała w domku przylegających bezpośrednio do kortów tenisowych krakowskiego Akademickiego Związku Sportowego. Jedno z pierwszych wspomnień z dzieciństwa? Odgłos odbijanych piłek. Jak pisała później: „Były dla mnie zewem kortu”.
Jej rodzina była uboga – ojciec pracował jako robotnik w zakładach oczyszczania miasta. Musiał zarobić na czwórkę dzieci. Jadwiga postanowiła zarobić na korcie. A właściwie jego obrzeżach. Zbierała piłeczki. Pewnego dnia pozwolono jej pograć, ponoć od razu wykazała się szczególną smykałką do gry.
Przełom nastąpił, gdy dostała pierwszą własną rakietę, którą z drewna własnoręcznie wystrugał jej ojciec. Jadzia namówiła kolegów, by zrobili sobie podobne. Chłopakom szybko znudziło się granie z koleżanką. „My już z tobą nie chcemy grywać (...). Ty jesteś dla nas za silna. Idź sobie z powrotem na kort”.
Gdy miała 13 lat została członkinią klubu AZS. Trenowała głównie z chłopakami, bo inne zawodniczki – jak wspominała – nie chciały grać z ubogą koleżanką. „Eleganckie damy patrzyły na mnie jak na dziwoląga czy cyrkówkę. Mówiły: to ta dziewczyna od podnoszenia piłek, która ma tak silne uderzenie” – wspominała. Jędrzejowskiej wyszło to na dobre – jak twierdziła firmowe uderzenie „silny forhend” zawdzięczała właśnie ćwiczeniom z mężczyznami.
Jej talent eksplodował niezwykle szybko. Mając zaledwie 15 lat – zdobyła pierwsze mistrzostwo Polski – w grze deblowej. Pisał „Przegląd Sportowy”: „Jadwiga Jędrzejowska stała się rewelacją tegorocznych mistrzostw. Takich drajwów chyba nikt w Polsce nie ma. A zaciętość, a talent! Dziewczyna zupełnie instynktownie wyczuwa każdą piłkę i plasuje instynktownie, wszystko to u niej wrodzone”.
Dwa lata później pierwszy raz zagrała w reprezentacji Polski. W kadrze mogła zadebiutować wcześniej. Na przeszkodzie stał brak stroju. Jędrzejowskiej nie stać było na obowiązującą na kortach sukienkę i długie pończochy. W końcu odzież dostała – zakupioną ze składek klubowych. Została natomiast wyrzucona ze szkoły – za przynależność do klubu sportowego. Jędrzejowska napisała list do ministra edukacji i po jego interwencji została przywrócona i ostatecznie zdała maturę.
W 1933 r. zamieszkała w Warszawie i została zawodniczką Legii. Pracowała też w sklepie firmy Dunlop, której rakiet używała.
Paryż, Londyn, Nowy Jork
Tuż po zdaniu matury ruszyła na podbój Europy. I szeroko ze zdumienia otworzyła oczy. „Nigdy dotąd nie widziałam tak wielkiego kortu tenisowego. Na olbrzymich trybunach mogło się pomieścić 20 000 widzów – pisała o pierwszym wrażenie z Paryża – Wobec tylu sław tenisowych poczułam się kopciuszkiem kortów paryskich. Nikt mnie tu nie znał, nikt nie interesował moją osobą. Niemal zupełnie nie zwracano uwagi na nieznaną, skromnie ubraną dziewczynę”. To ostatnie zmieniło się szybko, choć pierwszy egzamin oblała. Odpadła już w pierwszej rundzie French Open, ale przestała być anonimowa. To wówczas napisano o masywności nazwiska i tenisowych odbić.
Także pierwszy turniej na kortach Wimbledonu Jadzi w 1932 r. się nie udał. Przegrała już w pierwszej rundzie. Ale z każdy rokiem było lepiej. W 1933 r. odpadła w trzecim meczu, a w każdej kolejnej edycji dochodziła rundę dalej. W 1937 r. zagrała w finale. I była o krok od zwycięstwa.
Najważniejszy mecz w życiu Jędrzejowska rozegrała 3 lipca 1937 r. Jej przeciwniczką była tryumfatorka londyńskiego turnieju sprzed trzech lat Brytyjka Dorothy Round. „Był to najlepszy finał, jaki widziałem. Poziom gry był wyjątkowo wyrównany i do ostatniej chwili nie było wiadomo komu zwycięstwo przypadnie w udziale” – pisał dziennikarz Sunday Express.
W trzecim decydującym secie Polka prowadziła już 4:1, by ostatecznie ulec 5:7. „Czemu ona tak strasznie bała się wygrać?” - pytał „Mr Tennis” czyli William Tilden, zwycięzca 10 turniejów wielkiego szlema.
Po zakończeniu pojedynku Jędrzejowska nie umiała powstrzymać łez. Wspominała później, że w jej głowie odbyła się walka dwóch głosów. Jeden namawiał, by wrócić od razu do hotelu i schować się pod kołdrą. Zwyciężył jednak drugi. „Muszę teraz pokazać się w loży dla zawodników, trzeba dowieść, że Polka potrafi z godnością znieść gorycz porażki. Naprzód, głowa do góry” – pisała we wspomnieniach.
Później podsumowała: „Zgubiły mnie nerwy. Ale trudno. I tak cieszę się szalenie, że doszłam do finału. Co rok przecież gram lepiej”. Zwycięstwa się jednak nie doczekała – w kolejnych latach na londyńskiej trawie odpadała w ćwierćfinale.
Po latach już po wojnie, wracała do tamtych czasów. „Gdy chcę sobie lepiej wyobrazić mój tenis, sięgam do angielskich gazet z tamtego okresu – mówiła w rozmowie z dziennikarzem Andrzejem Fąfarą – Czytam i już wiem wszystko. Miałam ponoć fantastyczny forhend i takież dropszoty. Piłka spadała po stronie rywalek tuż za siatką. Klap! I nie było na to sposobu. Lubiłam tenis szybki, szczególnie na trawie”.
Wówczas na trawie grało się też w Nowym Jorku. Za Ocean Jędrzejowska wybrała się niedługo po wimbledońskim finale na specjalne zaproszenie Amerykańskiego Związku Tenisa. Była już wówczas wielką gwiazdą. „Jędrzejowska przyjechała do Ameryki s/s Waszyngtonem (...). Witała ją w porcie cała kolonia polska i przedstawiciel Związku amerykańskiego p. Moss. Jędrzejowska zamieszkała w pierwszorzędnym hotelu Vanderbilt na Park Avenue” – informował „Przegląd Sportowy”.
W najważniejszym turnieju nowojorskim US Open była faworytką. Miejscowa prasa nazywała ją „Polish net queen” – „polską królową siatki", czy też „Polish flying girl” („Polską latającą dziewczyną”). Jędrzejowska doszła do finału, ale – podobnie jak w Wimbledonie – przegrała go. Później zagrała jeszcze w kilku miastach w USA. Podczas turnieju w Los Angeles, z powodu kontuzji usiadła na trybunach. W czasie jednego z meczów posprzeczała się z innymi kibicem, którym okazał się Charlie Chaplin! To był początek znajomości, która ponoć przetrwała aż do śmierci aktora – mieli pisywać do siebie listy.
Kolejny rok nie był dla niej tak udany. Zarówno podczas Wimbledonu, jak i US Open odpadła w ćwierćfinale. We Francji nie zagrała w ogóle. Za to w 1939 r. właśnie w Paryżu osiągnęła swój największy sukces. Wygrała turniej deblowy, a w singlu doszła do finału.
Grała zresztą bardzo dużo – jak wspominała w sezonie praktycznie co tydzień. Zimę spędzała na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie cały czas mogła trenować. W Polsce wówczas nie było żadnych krytych kortów. Tam też poznała tajemniczego „Pana G”. Zdarzało jej się grywać ze starszym sparingi lub miksty. Po pewnym czasie okazało się, że ów mężczyzna to król Szwecji Gustaw V.
Popularność i pieniądze
Niewielu sportowców w Polsce przedwojennej osiągnęło aż taką popularność. Jędrzejowska zainspirowała nawet filmowych twórców. W 1936 r. nakręcony został film „Jadzia”. Nazwa, zapewne nieprzypadkowo, nieco myląca – główną i tytułową rolę w filmie grała Jadwiga Smosarska, właścicielka małego sklepu sportowego. Tytułowa „Jadzia” ma przyjaciółkę – Jadwigą Jędruszewską. To nie jedyne nawiązanie do słynnej tenisistki – w jednym z kadrów pojawia się artykuł prasowy z tytułem: „Anglia podziwia Jędrzejowską”, a w początkowej scenie filmu zagrała siostra tenisistki Zofia Jędrzejowska.
W latach 1936-1937 Jędrzejowska zdobywała tytuł najlepszego polskiego sportowca w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”. Podpisała też kilka kontraktów reklamowych – zachwalała słodycze Fuscha, nakrycia głowy Cieszkowskiego i futra Arpada. Pieniądze były o tyle istotne, że z tenisa wówczas wyżyć się nie dało. „Za wicemistrzostwo Wimbledonu dostałam w 1937 roku trzy i pół funta. Brytyjka Dorothy Round, która ze mną wygrała, otrzymała pięć funtów” – wspominała. Czołowi zawodnicy dostawali zwrot kosztów podróży, noclegi i utrzymanie.
Mogła zarobić znacznie więcej, ale musiałaby przejść na zawodowstwo. Propozycji było kilka, jedna opiewała ponoć nawet na astronomiczną wówczas kwotę 25 tys. dolarów. „Zawsze odmawiałam. Wiedziałam, że kto zwiąże się z profesjonalistami, będzie wśród reszty graczy spalony. Zawodowcy byli bowiem wówczas wyrzutkami tenisowego społeczeństwa”.
Kelnerka
Po wybuchu II wojny światowej wraz z kilkoma innymi gwiazdami sportu – biegaczem Januszem Kusocińskim, oszczepniczką Marią Kwaśniewską i tenisistą Ignacym Tłoczyńskim, wynajęli lokal „Pod Kogutem”. W ten sposób powstała gospoda sportowa.
„Początkowo gospoda +chwyciła+ i szła bardzo dobrze – wspominała – Odwiedzało ją sporo sportowców nawet starszego pokolenia, liczni kibice oraz przyjaciele sportu. Niektórzy stali się stałymi bywalcami, choć nie każdy mógł sobie codziennie pozwolić na filiżankę kawy”.
Działalność gospody przerwało aresztowanie Kusocińskiego. „Na drugi dzień rano pod gospodę zajechała +buda+ i zabrała nas wszystkich pracowników na Szucha. Zostaliśmy tam postawieni twarzami do ściany i kto ośmielił się odwrócić był natychmiast brutalnie kopany lub bity. Na szczęście po zbadaniu wszyscy zostaliśmy wypuszczeni na wolność” – wspominała Jędrzejowska. Później podjęła pracę w innej restauracji, ale w związku z tym, że klientami byli głównie Niemcy zrezygnowała. „Obsługiwanie ich było zbyt żenujące” – pisała we wspomnieniach.
Kolejny raz gestapo wezwało ją na Szucha, by wręczyć jej zaproszenie od Gustawa V. Król wysłał do Berlina pismo z prośbą o odszukanie dawnej tenisowej partnerki i przewiezienie jej do Szwecji. Jędrzejowska odmówiła. „Było mi niezmiernie miło, że mój partner z Riwiery „Mister G” pamiętał o mnie i chciał mi przyjść z pomocą. Jednak nie mogłam zdezerterować z ojczyzny i opuścić mych najbliższych”.
W kolejnych latach okupacji Jadzia pracowała w fabryce obuwia. W Warszawie przebywała do zakończenia Powstania Warszawskiego. Do miasta wróciła po wojnie. Okazało się, że jej dom na Powiślu spłonął, a wraz z nim wszystkie sportowe i rodzinne pamiątki, z wyjątkiem medalu z Wimbledonu, który zabrała ze sobą.
Jędrzejowska postanowiła wrócić na kort. W kraju nadal nie miała sobie równych. W sumie (przed i po wojnie) wywalczyła ponad 60 tytułów mistrzyni Polski! Zagrała też w turniejach wielkiego szlema, ale świata już nie zawojowała – jej najlepszym wynikiem była trzecia runda w Paryżu w 1947 r.
Wyczynowo grała jeszcze po 40 roku życia, a gry w tenisa nie porzuciła niemal do śmierci. „No wie pan. Jak można przestać? – odpowiedziała na pytanie dziennikarza, gdy miała 64 lata. Mieszkała wówczas w Katowicach, na pół etatu pracowała przy kortach klubu Baildon. Zmarła trzy lata później.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP