Marzec 1968 r., szczególnie w stolicy na Uniwersytecie Warszawskim, odbił się szerokim echem. Świadectwem tego było m.in. blisko 200 listów, które w dniach 13–21 marca napłynęły do Polskiego Radia i Telewizji Polskiej.
Przy czym dwa na trzy z nich były anonimowe. W ocenie analizujących je pracowników Komitetu ds. Radia i Telewizji pierwsze z nich były „utrzymane w tonie agresywnym”. Z kolei późniejsze miały być „listami spokojniejszymi”, a ponadto „dominowało w nich raczej oburzenie na studentów”. Ostatnia ich partia natomiast to były listy „agresywne, a często nawet wulgarne”. Nie trzeba chyba dodawać, że to właśnie zazwyczaj w przypadku tych pierwszych i ostatnich autorzy nie podawali swoich danych, aby nie narazić się na szykany ze strony ludowej władzy.
Przejdźmy jednak do samych listów. Zacznijmy od tych potępiających studentów. I tak autor przedstawiający się jako 39-letni Józef Sapkowski, bezpartyjny fotograf, pisał o „zwykłych chuligańskich wybrykach studentów (jakie często spotykamy w innych państwach)”, które niesłusznie potraktowano, jako „niezwykłej wagi wydarzenie polityczne”. Jego zdaniem winę za to, co się wydarzyło, miało ponosić kierownictwo Komitetu Warszawskiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Krytykował je nie tylko za rzekomo „niezdecydowaną postawę”, która miała się przyczynić do wybuchu protestów studenckich, ale również za wysłanie przeciwko nim aktywu robotniczego. „Gdyby nie pomogły perswazje rektorów – od razu weszłyby na arenę milicyjne pałki – niezdecydowani studenci odsunęliby się od nieodpowiedzialnych prowodyrów” – konkludował.
Wzywał również: „Na zakończenie proszę – jako jeden z wielu – przemówcie do sumienia naszych sędziów! Niech dadzą rozrabiakom taką nauczkę, aby innym – na przyszłość – odechciało się podobnych ekscesów!” Swoje stanowisko uzasadniał – trzeba to przyznać – nader barwnie: „Nie jestem zwolennikiem rządów »silnej ręki«, ale wyrzucanie z uniwersytetu młodzieży negatywnie ustosunkowanej do polityki naszego państwa jest konieczne, oznacza bowiem tyle, co pozbycie się jadowitego węża z własnego łona”.
Inni autorzy popierający władze pisali o „chuligańskich ekscesach” i wzywali do przykładnego ukarania rozwydrzonej młodzieży pod hasłem „dość pobłażania dla wichrzycieli”, jak np. Mirosław Pietkiewicz z Łodzi. Innym wątkiem przewijającym się w ich listach był niewłaściwy dobór osób na studia. I tak np. Eugeniusz Wójcik z Pietrzkowic, który zresztą miał być człowiekiem młodym (równolatkiem Polski Ludowej) pisał: „Czas skończyć z tym, że na wiele uczelni dostaje się na studia młodzież, której rodzice dzięki protekcji, stanowiskom partyjnym i państwowym umożliwiają swym pociechom korzystanie za darmo z łask i trudu całego społeczeństwa”. Apelował: „Wprowadźmy słowa w czyn i dajmy większe możliwości dzieciom robotników i chłopów młodzieży, która jakże często jest jeszcze bezradna wobec zakulisowych dyskryminacji”.
Wśród piszących do mediów był również anonimowy nadawca z Brodnicy, który potępiając studentów mających – jego zdaniem – „raj na ziemi”, winą za Marzec obarczał Żydów. W jego liście – będącym również donosem na jednego z pracowników Ministerstwa Komunikacji – widoczny jest antysemityzm. „Ale to robota pasożytów, którzy polski chleb jedzą i za to psocą. To jest robota żydowska, Żydzi w Polsce się panoszą”. Wtórował mu „Kościuszkowiec” z Rybnika, który stwierdzał: „Słuchając radia, oglądając telewizję i czytając prasę w sprawie awantur na Uniwersytecie Warszawskim, stwierdzam jedno, że wśród awanturników, nie znalazłem ani jednego nazwiska polskiego, prócz »Kowalski«, »Kamiński«”.
Zdecydowana większość piszących zajmowała jednak inne stanowisko – popierała protestujących studentów, zazwyczaj anonimowo. I tak np. nieznany nadawca listu z Gdańska stwierdzał: „Jest źle i mogą być z tego złe następstwa […] Ludzie są oburzeni”. Zwracał się do peerelowskich władz: „Należy ze studentami rozmawiać, a nie ogłaszać w teczce przyniesione rezolucje, potępiające studentów”. Z kolei do dziennikarzy apelował naiwnie: „Zróbcie coś, wpłyńcie na władze, żeby porozumiały się ze studentami, przecież oni tak dużo nie chcą. Trochę swobody i więcej wolności”.
Zdarzali się również – prawdopodobnie, o ile podali prawdziwe nazwiska i adresy – odważniejsi autorzy, opowiadający się po stronie protestujących. I tak np. Adam Dudek z Grudziądza pisał: „Brawo dla demonstrantów – studentów warszawskich, którzy wznoszą głos o prawdę i sprawiedliwość społeczną. A biada tym, którzy by chcieli to zatuszować lub przekręcić. Otóż nie sami studenci chcą widzieć sprawiedliwy ustrój, ale także robotnicy, chłopi i w ogóle cały naród zdrowo myślący. Już niejednemu to cygaństwo zbrzydło i ta dyktatura. Tylko nikt nie może się ruszyć. Tak jest trzymany za mordę”. I dodawał: „Jeżeli dzieje się coś nowego w krajach kapitalistycznych, to wy zaraz wszystko wiecie dokładnie, dlaczego i tak jest, i co tam się działo, i zaraz i zdjęcia w gazecie są, ale jak w Warszawie studenci demonstrowali swoje niezadowolenie, a ormowcy i milicja bili pałami studentów, tego nie było w gazetach, chociaż fotoreporterzy byli miejscu. Czy wy myślicie, że ludność jest ślepa i nie wie, co się dzieje i jak powinno być”.
Z kolei dwaj księża z miejscowości Rudka, w powiecie Bielsk Podlaski – Tadeusz Szerszeń i Eugeniusz Maczulski – nadesłali do mediów specjalne oświadczenie, w którym stwierdzali m.in. „Uważamy, że każdy obywatel ma prawo do zajmowania swojej pozycji i stanowiska politycznego według własnej koncepcji”. Krytykowali wszechobecne w prasie, radiu i telewizji, a także podczas organizowanych przez władze wieców wezwanie „studenci do nauki”. Sprzeciwiali się utożsamianiu partii z rządem. „Partia tylko partyjnym. Rząd całemu narodowi” – pisali. A swoje oświadczenie kończyli stwierdzeniem: „Tylko w atmosferze wolności i dobrowolności studenci mogą kończyć studia i jakiekolwiek przymuszanie do tego siłą obraża godność ludzką”.
Nagonkę propagandową w mediach krytykował również Stanisław Nowak z Warszawy. Pisał: „Mam wielki żal, a wraz ze mną dużo ludzi, do prasy i radia, że nie podało prawdziwych zdarzeń wypadków. Że nas karmi kłamstwami i fałszywą propagandą. Niektóre fakty przemilczą, inne przekręcą lub wyolbrzymią”. Pytał: „Dlaczego prasa i radio nie raczyło podać, choć już całe społeczeństwo wie, że podobne demonstracje i wiece studenckie odbyły się i odbywają we wszystkich uczelniach w całym kraju? Dlaczego został wydany zakaz wystawiania inscenizacji »Dziadów«? Dlaczego prasa i radio nie podało, że w dniu 11 marca milicja użyła gazów łzawiących?”. Jak zresztą dodawał: „Tych dlaczego, dlaczego byłoby znacznie więcej. Całe społeczeństwo ma prawo domagać się, aby prasa i radio podawały prawdę, podawały fakty prawdziwe, a nie wypaczone i poprzekręcane. Czyżby to była tajemnica państwowa? Czy też godzi to w interesy klasy robotniczej i władzy ludowej?”. Swój list kończył optymistycznym, ale chyba zdecydowanie na wyrost stwierdzeniem: „Jestem przekonany, że większość dziennikarzy, którzy teraz muszą fabrykować te brednie, przez co wypaczają prawdziwy sens wydarzeń, gdyby tak mogli, to przyłączyliby się do studentów w całym kraju i domagaliby się razem z nimi – więcej swobód demokratycznych i poszanowania Konstytucji PRL”. Nie on jeden oczywiście zauważał, że polscy żurnaliści wypaczali obraz Marca ’68. I tak np. autor, który podpisywał się jako J. Jutkiewicz i miał mieszkać w okolicy Siemiatycz, pisał: „Nie na takim tle on się rozgrywał, jak to podaje nasza wszechpotężna prasa, radio i telewizja”. Mediom zarzucał „sianie zamętu, sianie nieprawdy”. A na koniec stwierdzał: „Chcemy władzy ludowej – socjalizmu, ale prawdziwego opartego na prawdzie, a nie na fałszach”.
Nie znamy niestety wszystkich treści wszystkich listów wysyłanych w marcu 1968 r. do Polskiego Radia i Telewizji Polskiej. W specjalnie przygotowanym w Biurze Listów Komitetu ds. Radia i Telewizji biuletynie wewnętrznym zamieszczono jedynie część z nich – zapewne te, które uznano za najbardziej charakterystyczne. Pominięto natomiast całkowicie te najbardziej agresywne czy wręcz wulgarne. Szkoda, bo dziś byłyby one interesującym świadectwem emocji społecznych z okresu młodzieżowego buntu.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN