14 maja 1922 r. reprezentacji Polski w piłce nożnej rozegrała w Krakowie mecz z Węgrami - pierwszy w historii na własnym stadionie. Wygrali 3:0 goście. „Węgrzy zwyciężyli wprawdzie, ale nas nie pokonali. Atak ich nie wytrzymuje porównania z naszym” - komentował „Przegląd Sportowy”.
Polski Związek Piłki Nożnej został wprawdzie założony w grudniu 1919 r., ale piłkarska reprezentacja Polski swój pierwszy mecz (wyjazdowy z Węgrami w Budapeszcie) rozegrała dopiero dwa lata później. Po trwającej 36 godzin podróży pociągiem z Krakowa polska ekipa 18 grudnia 1921 r. przyjechała do stolicy Węgier i jeszcze tego samego dnia odbył się mecz. Faworyzowana drużyna gospodarzy wygrała 1:0, co uznano za sukces Polaków.
Działacze piłkarscy od razu umówili się na rewanż w Polsce. Mecz zorganizowano 14 maja 1922 r. na stadionie Cracovii, co odpowiadało jednej i drugiej stronie. Węgrom, bo podróż do Krakowa była o co najmniej kilka godzin krótsza niż do Warszawy, a Polakom, bo prawie cała reprezentacja złożona była z piłkarzy krakowskich drużyn: Cracovii, Jutrzenki i Wisły. Sama siedziba PZPN także mieściła się w Krakowie (przy ul. Wiślnej). Wybór padł na stadion Cracovii również z tego powodu, że w Warszawie nie było wówczas dobrego obiektu.
„Prawie dwie trzecie zawodów spędzili Polacy pod bramką Węgrów, jednak wtedy, gdy należało działać, upadali. Węgrzy zwyciężyli wprawdzie, ale nas nie pokonali. Atak ich nie wytrzymuje porównania z naszym.”
O zaproszeniu Węgrów, a nie jakiejś innej reprezentacji zdecydowała z kolei polityka: był to właściwie w tamtym momencie jedyny kraj leżący blisko Polski, z którym rząd RP utrzymywał poprawne stosunki. Z reprezentacją Związku Radzieckiego Polska pierwszy mecz rozegrała dopiero po II wojnie światowej, z Niemcami w latach 1933-1938 odbyło się pięć meczów, zaś napięte z powodu sporu o Zaolzie stosunki z Czechosłowacją sprawiły, że przed II wojną światową reprezentacyjne jedenastki zmierzyły się z sobą zaledwie trzy razy. Mecze z innymi reprezentacjami wiązały się z długimi (i kosztownymi) podróżami, na które PZPN nie było stać.
Polska reprezentacja nie miała trenera, więc skład na mecz z Węgrami ustalili trzej działacze PZPN. Do tak zwanej "komisji trzech" weszli 33-letni Józef Lustgarten (były zawodnik Cracovii) oraz wywodzący się z Wisły Kraków Stanisław Ziemiański i Adam Obrubański. W wybranej przez nich drużynie tylko dwóch piłkarzy pochodziło spoza Krakowa: bramkarz Jan Loth z Polonii Warszawa oraz Wacław Kuchar z Pogoni Lwów (uprawiający też z powodzeniem biegi, skok wzwyż i dziesięciobój). Pięciu piłkarzy grało na co dzień w Cracovii: napastnicy Józef Kałuża i Leon Sperling, pomocnicy Tadeusz Synowiec i Stanisław Cikowski oraz obrońca Ludwik Gintel. Zawodnikami Jutrzenki byli Józef Klotz i Zygmunt Krumholz, zaś Wisły - Henryk Reyman i Stefan Śliwa.
Reprezentacja gości przyjechała na dwa dni przed meczem. Piłkarzy i towarzyszących im działaczy prosto z dworca odwieziono do renomowanego hotelu Pollera, a przed meczem zorganizowano dla nich jeszcze spacer po Wawelu i wycieczkę na Panieńskie Skały.
„Sport to hasło braterstwa, szczerego a czystego, wolnego od wszelkich duszą ludzkości każących sprzeczności narodowościowych, politycznych i wyznaniowych. Lecz Wasze i nasze braterstwo jest silniejsze! Stworzyły je i umocniły dzieje wieków, a wyraziły w przysłowiu >>Polak Węgier dwa bratanki<<” – pisał na przywitanie reprezentacji Węgier "Przegląd Sportowy" i zwracał uwagę na historyczną doniosłość meczu: „miło nam, że Wy, nasi Bracia, Wy, jedni z naszych nauczycieli w sporcie, jesteście pierwszymi, z którymi po zrzuceniu wiekowych kajdan niewoli zmierzyć się mamy we współzawodnictwie najszlachetniejszym, bo sportowym! Witajcie!”.
Na stadionie Cracovii przygotowano 16 tys. miejsc i wszystkie zostały zajęte, choć sprzedano tylko 13 tys. biletów.
W trakcie meczu częściej atakowali Polacy, ale gole zdobywali wyłącznie goście (jeden po samobójczym strzale polskiego obrońcy). Wynik 3:0 dla Węgier nie oddawał przebiegu wydarzeń na boisku. Nawet węgierscy piłkarze chwalili Polaków za dobry poziom i waleczność. Alfred Hajós, wiceprezes Węgierskiego Związku Piłki Nożnej, dziękował też gospodarzom za gorące powitanie: „Zachwycony jestem publicznością; elegancka i ma ciepłe serce. Nigdzie jeszcze tak nas nie przyjęto” – komplementował Polaków.
Surowiej mecz oceniły polskie gazety, zwłaszcza te wydawane w Warszawie. „Rzeczpospolita” i „Gazeta Warszawska” winą za wysoką porażkę obarczały głównie PZPN. „Do ostatniej chwili zwlekano z ułożeniem składu. Dalej przemawiał tu szowinizm międzymiastowy, panom z rady trzech, którzy chyba bardzo dobrze wiedzieli o spadku formy graczy krakowskich w ostatnich tygodniach, podobało się ułożyć skład reprezentacji Krakowa, a nie Polski. Przekonaliśmy się, że mecz przegrał Kraków, a nie Polska” – komentowała „Gazeta Warszawska”.
„Tyle pozycji, tyle minut oblężenia bramki Węgrów nie wykorzystać to naprawdę wstyd! Wina to tylko tych, którzy mogli tak niefortunnie zestawić atak, bez treningu.”
Ostro, szczególnie napastników, oceniła „Rzeczpospolita”: „Tyle pozycji, tyle minut oblężenia bramki Węgrów nie wykorzystać to naprawdę wstyd! Wina to tylko tych, którzy mogli tak niefortunnie zestawić atak, bez treningu” – kwitował komentator stołecznego dziennika.
Dla odmiany wydawany w Krakowie „Przegląd Sportowy” podkreślał, że Polacy mimo porażki nie ustępowali przeciwnikom technicznie, a czasem nawet i taktycznie, i mieli stałą przewagę: „Prawie dwie trzecie zawodów spędzili Polacy pod bramką Węgrów, jednak wtedy, gdy należało działać, upadali. Węgrzy zwyciężyli wprawdzie, ale nas nie pokonali. Atak ich nie wytrzymuje porównania z naszym. Złożony z samych solistów, nie stworzył on żadnej jednolitej akcji, umiał jednak wykorzystać odpowiednio te nieliczne sytuacje, jakie mu się nadarzyły. Uzyskane przez nich bramki nie były następstwem celowo prowadzonej kombinacji, ale mimo to wystarczyły do zapewnienia zwycięstwa” – komentowała krakowska gazeta.
Zwracała ponadto uwagę na inne, niezwiązane bezpośrednio ze sportem, znaczenie meczu: „Zawody międzypaństwowe ze wszystkimi towarzyszącymi im zjawiskami widowiskiem są półtorej godziny trwającym filmem, pełnym porywających i nerwy targających scen, w których czynny udział biorą tysiączne tłumy publiczności” – podsumowywał komentator „Przeglądu Sportowego”.
Merytoryczną analizę przegranego meczu przeprowadził też Tadeusz Synowiec, kapitan reprezentacji i jej najstarszy, 33-letni zawodnik. „W Budapeszcie ponieśliśmy niezasłużenie znikomą porażkę, w Krakowie niezasłużenie wysoką klęskę. Tam szczęście sprzyjało Lothowi, tu go opuściło” - komentował wynik w Krakowie. „Musimy się jeszcze dużo uczyć, by dorównać zagranicy. Wielce pocieszającym objawem jest fakt, że czynimy szybkie postępy” - dodał.
Losy niektórych bohaterów meczu z Węgrami były dramatyczne. Józef Lustgarten zaraz po sowieckiej agresji we wrześniu 1939 r. został we Lwowie aresztowany przez NKWD i zesłany do łagru. Wyszedł dopiero dzięki postalinowskiej amnestii w 1956 r. i wrócił do Krakowa. Do sowieckiej niewoli dostał się również zasiadający z Lustgartenem w „komisji trzech” Adam Obrubański. Osadzono go w obozie w Kozielsku i wiosną 1940 r. zamordowano z tysiącami innych polskich oficerów w Katyniu. Na terenach zajętych przez Niemców zginęło zaś dwóch piłkarzy – Józef Klotz i Leon Sperling. Obaj byli ofiarami Holocaustu. (PAP)
Autor: Józef Krzyk
jkr/ aszw/