Obok chętnych do walki żołnierzy, broń była warunkiem niezbędnym do rozpoczęcia Powstania Warszawskiego. Żołnierze AK używali wszystkiego z czego dało się strzelać. Szczególnie ceniono broń aliancką.
80 lat temu, w nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 r., dokonano pierwszych zrzutów dla walczącej Warszawy.
We wszelkich powstaniach narodowych broń była czynnikiem kluczowym, a sposoby jej pozyskania stanowił zbiór różnych historii. Przy wielkiej różnorodności typów pistoletów, karabinów i karabinków, drugim ważnym elementem była amunicja. Taka sama była historia uzbrojenia żołnierz walczących w Powstaniu Warszawskim.
Kilkanaście lat temu historycy z Muzeum Powstania Warszawskiego, w oparciu o relacje powstańców, zdjęcie i dokumenty, badali wyposażenia w broń strzelecką oddziałów powstańczych. Wyniki pokazały, że w walce o stolicę używano kilkudziesięciu typów pistoletów, rewolwerów, karabinów i karabinów powtarzalnych oraz karabinów maszynowych. Sposoby ich pozyskania były bardzo różne i pokazały zaradność Polaków. Najczęściej powtarzającymi się we wspomnieniach były: odkopywanie broni ukrytej w czasie kampanii 1939 r. przez kapitulujących żołnierzy Wojska Polskiego. Dużo broni było ukryte na obrzeżach Warszawy, przez żołnierzy oddziałów kierujących się we wrześniu 1939 roku do stolicy, aby wesprzeć jej obronę.
Drugim źródłem pozyskiwania broni były zakupy od żołnierzy niemieckich oraz zdobywanie jej w akcjach dywersyjnych. Frontowi żołnierz Wehrmachtu często sprzedawali potajemnie swoją broń AK-owcom, zgłaszając dowództwu jej kradzież. Fundusze na te zakupy władze konspiracyjne otrzymywały z Anglii, za sprawą zrzutów lub za pośrednictwem Cichociemnych. W kontenerach zrzucanych przez lotników alianckich była też broń. W okresie od 15 lutego 1941 r. do 28 grudnia 1944 r. dokonano 483 lotów do Polski, zakończonych powodzeniem.
Często powtarzającym się we wspomnieniach sposobem pozyskiwania broni było wyjmowanie jej z przeróżnych skrytek. Była to głównie broń osobista, myśliwska, kolekcjonerska i pamiątkowa, ukryta we wrześniu 1939 r. przed okupantem. Ta grupa stanowiła ogromną paletę rodzajów i typów, działała bardziej na psychikę żołnierzy, przez fakt posiadania czegokolwiek strzelającego. W rzeczywistości była ona mało przydatna w walce i przeważnie brak było do niej amunicji. Podejmowano też próby konspiracyjnej produkcji pistoletów maszynowych, przed powstaniem i w czasie jego trwania. Realizowano je w kilku fabrykach dawnego Centralnego Okręgu Przemysłowego i w Warszawie. Historycy szacują, że w latach 1940–1944 w warunkach konspiracyjnych wyprodukowano ponad 2000 pistoletów maszynowych Polski Sten i Błyskawica oraz kilkaset miotaczy ognia.
„Produkcja uzbrojenia wymagała stosowania prostych rozwiązań i wykorzystywania łatwo dostępnych materiałów. Tym też kierowali się konstruktorzy pistoletu maszynowego Błyskawica, którego do końca lipca 1944 roku wyprodukowano ponad 600 sztuk. Idea zastosowania jak najprostszych mechanizmów przyświecała także konstruktorowi pistoletu maszynowego Polski Sten, który był uproszczona wersją brytyjskiego Stena mk. II” – napisano Michał Komuda w książce „Leksykon militariów Powstania Warszawskiego” (2012).
W walczącej Warszawie pojawiło się też trochę broni radzieckiej, m.in. pistolety maszynowe PPSz wz. 41 i rkm DP wz. 28.
W Powstaniu Warszawskim broni było dużo mniej niż żołnierzy, czasami jeden pistolet czy karabin przypadał na drużynę 10 czy 14 żołnierzy. W najlepszą broń starano się wyposażyć najlepiej wyszkolone oddziały szturmowe. Z drugiej strony barykady stały regularne oddziały niemieckie wyposażone we wszystkie rodzaje broni i duży zapas amunicji.
„Według danych zawartych w raporcie sporządzonym 30 września 1944 roku przez ppłk Stanisława Webera 'Chirurga', szefa sztabu Okręgu Warszawa AK, przystępujący do walki w stolicy powstańcy dysponowali zaledwie 40 ciężkimi karabinami maszynowymi, 141 ręcznymi karabinami maszynowymi, 636 pistoletami maszynowymi, 2349 karabinami i 2769 pistoletami. Na wyposażeniu żołnierzy znajdowała się również niewielka liczba broni przeciwpancernej i wsparcia piechoty: 2 armatki przeciwpancerne, 4 moździerze, 29 karabinów przeciwpancernych i 10 granatników Piat” – pisał w swojej książce Komuda.
„Według danych zawartych w raporcie sporządzonym 30 września 1944 roku przez ppłk Stanisława Webera 'Chirurga', szefa sztabu Okręgu Warszawa AK, przystępujący do walki w stolicy powstańcy dysponowali zaledwie 40 ciężkimi karabinami maszynowymi, 141 ręcznymi karabinami maszynowymi, 636 pistoletami maszynowymi, 2349 karabinami i 2769 pistoletami. Na wyposażeniu żołnierzy znajdowała się również niewielka liczba broni przeciwpancernej i wsparcia piechoty: 2 armatki przeciwpancerne, 4 moździerze, 29 karabinów przeciwpancernych i 10 granatników Piat” – pisał w swojej książce Komuda. „W magazynach i domach prywatnych przechowywano ponadto 30 miotaczy ognia, 37 100 granatów ręcznych i kilkanaście tysięcy butelek zapalających. Uwzględniając zatem liczebność powstańców i stan ogólny posiadanej broni można przyjąć, że zaledwie co dziesiąty żołnierz AK mógł być uzbrojony w broń długą, najbardziej przydatną w walkach miejskich” – podkreślił w swojej publikacji Komuda.
Z badań historyków wynika, że najwięcej w rękach powstańców były:
- pistolety maszynowe: Beretta wz. 38, Błyskawica, Erma EMP, MAS wz. 38, Bergmann (MP 18, MP 28, MP 35), niemieckich MP 38 i MP 40, Polski Sten, Sten mk. II, sowieckich PPSz wz. 41 i PPS wz. 43, Suomi wz. 31, Thompson wz. 28;
- karabiny i karabinki: Berthier wz. 07/15 i wersji z magazynkiem pudełkowym M16, Lebel wz. 86/93, Mannlicher wz. 90 i wz. 95, Mauser wz. 98, polskich karabinków wz. 29, niemieckich Gewehr 41 i 43, Mosin wz. 91 i wersji pochodnych wz. 91/30, 1938, 1944, radzieckich SWT-40;
- karabiny maszynowe: rkm Browning wz. 28, angielskich rkm Bren, radzieckich rkm DP wz. 28, niemieckich rkm MG (różne typy, 13, 15, 34, 42), ckm Browning wz. 30, ckm Maxim wz. 10, czechosłowackich rkm ZB wz. 26 i wz. 30;
- pistolety i rewolwery: Astra 400, Beretta wz. 34, Browning HP wz. 35, Browning wz. 10, Colt wz. 1911 i rewolwer wz. 17, CZ (wz. 24, wz. 27, wz. 38), Frommer wz. 12, Mauser wz. 96, Mausery (różne typu), P08 Parabellum, Sauer wz. 38, Steyr wz. 12, TT wz. 33, VIS wz. 35, Walter (PP, PPK, P38), Enfield No. 2 mk. I, Lebel wz. 92, Nagant wz. 95.
Oprócz wspomnianych typów było jeszcze wiele innych, czasami bardzo nietypowych i egzotycznych, np. amerykański karabin Winchester wz. 95. Nie wiadomo, czy był on zdobyczą z wojny polsko-bolszewickiej, czy może ktoś przywiózł go sobie jako pamiątkę z podróży po Stanach Zjednoczonych.
Do walk z lekko opancerzonymi pojazdami powstańcy używali najczęściej brytyjskich granatników Piat oraz karabinów przeciwpancernych (rusznic) – polskich Ur wz. 35 oraz sowieckich PTRD wz. 41 i PTRS wz. 41.
Już na wiosnę 1940 r. harcerze z miejscowości podwarszawskich zaczęli odkopywać broń, zakopywaną przez kapitulujących we wrześniu żołnierzy polskich. Po odkopaniu czyścili ją i konserwowali oraz ukrywali w lepszych warunkach. Broni tej było bardzo dużo, uzbrajano w nią miejscowe oddziały a nadwyżki zgłaszano władzom zwierzchnim ZWZ, a później AK. Choć żołnierzy obowiązywała dyscyplina wojskowa, bardzo niechętnie rozstawali się oni z bronią. Odnajdując ukryty skład, najpierw zabezpieczali własne potrzeby a dopiero potem zgłaszali nadwyżki.
Jeden z żołnierzy z oddziału Rejonu IV Fromczyn w Obwodzie VII Armii Krajowej (działającego w Otwocku i okolicznych gminach: Karczew, Falenica, Wawer i Wiązowna), pragnący zachować anonimowość, zapytany, jak odnajdywali miejsca ukrycia broni, odpowiedział: „Większość z nas była harcerzami, znającymi dobrze okoliczny teren. Do tego byliśmy wyszkolonymi do biwakowania w lesie. Bez trudu odnajdywaliśmy miejsca, które były przeważnie słabo zamaskowane. W latach 1940-1941 prawie każda wyprawa do lasu kończyła się znalezieniem zakopanej broni. We wrześniu 1939 roku była tu licznie obsadzona linia frontu, w obliczu kapitulacji, pospiesznie żołnierze zakopywali broń w miejscach charakterystycznych do zapamiętania”.
Kolejny problem stanowiła amunicja. Za typową uznawano naboje do wszelkiego rodzaju karabinów typu Mauser (kal. 7,62 mm) oraz naboje pistoletowe kal. 9 mm typu Parabellum, używane m.in. w niemieckich pistoletach maszynowych i angielskich Stenach. Tę amunicję można było zdobyć na wrogu. Gorzej było z amunicją do karabinów francuskich i austriackich, z czasów I wojny światowej, których sporo używano jeszcze w kampanii wrześniowej. Gdy kończyła się naboje to tej broni, karabiny stawały się bezużyteczne.
„Dostaliśmy polecenie, aby udać się na ulicę Chmielną, ponieważ nasz pluton miał atakować Dom Kolejowy na rogu Żelaznej i Chmielnej. Cały nasz pluton zgromadził się w restauracji, która nazywała się +Orłówka+. Było nas około 60. Do dyspozycji mieliśmy tylko trzy karabiny – i to francuskie Lebele z I wojny światowej. Dowódca miał pistolet maszynowy, do tego było jeszcze parę pistoletów i granatów ręcznych. O czwartej – to już był 2 sierpnia – zaatakowaliśmy ten dom” – wspominał w 2010 r. Stanisław Świderek „Żuk”, w ramach Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. W dalszej części swojego wspomnienia „Żuk” mówił o zdobyciu kilku karabinów maszynowych w pociągu stojącym w tunelu średnicowym: „Wynosiliśmy to, co było w wagonie, a było parę karabinów, plecaki, w których były pistolety, i karabin maszynowy. Jednym ze zdobytych karabinów był rkm Maxim wz. 08/15”. Stanisław Świderek „Żuk” mówił też o zrzutach – Anglicy i Amerykanie dokonywali ich na spadochronach, co zapewniało bezpieczne lądowanie zasobnikom. Nie wszystkie trafiały na tereny kontrolowane przez powstańców, ale jeżeli już tam wylądowały to sprzęt i broń z zasobników był nieuszkodzony.
Rosjanie zaś zrzucali wyposażenie i broń bez spadochronów, co powodowało, że tylko nieliczne sztuki broni nadawały się potem do użytku: „Rosjanie zrzucali we wrześniu z kukuruźników (samolot Po-2 – PAP), z małej wysokości, karabiny. Były one owinięte w snopki. Jak upadły na ziemię, wszystko było pokiereszowane. Z tych zrzutów udało się przejąć nieuszkodzone trzy rusznice przeciwpancerne i jeden granatnik z amunicją. Ponieważ ja z kolegą byliśmy specjalistami od broni ciężkiej, więc dali nam ten granatnik, żebyśmy go też obsługiwali”.
„Byłem strzelcem na barykadzie. Nie atakowaliśmy tylko się broniliśmy, jeżeli ruszał atak, to staraliśmy się powstrzymać go ogniem. Mieliśmy naprawdę minimalne ilości amunicji. Mój karabinek Berthier miał dwie zalety. Po pierwsze, był lekki, bo karabinek a nie karabin. Po drugie bardzo celnie strzelał. Natomiast miał zasadniczą wadę, że do niego oprócz amunicji francuskiej nie pasowała żadna inna” – wspominał w 2011 r. Leszek Żukowski „Antek”, w ramach Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.
„Byłem amunicyjnym przy karabinie maszynowym MG 42. Był on wystawiany tylko wtedy, jak była jakaś potrzeba. Uzbrojeni byliśmy, ci amunicyjni, w bardzo ciekawą broń. Mianowicie ojciec jednego z naszych kolegów był w Indiach holenderskich w żandarmerii i w 1939 roku przyjechał na roczny urlop, przywiózł ze sobą dziesięć rewolwerów, jak z filmu z Clintem Eastwoodem. One stanowiły nasze uzbrojenie – wspominał Andrzej Kowalski „Stach”, „Sidol”, w ramach Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.
„Nie miałem żadnej broni. Szedłem z gołymi rękoma, bo nasza broń jakoś nie dojechała. Po drodze dostałem od kogoś dwie +sidolówki+ (granaty produkowane w konspiracji – PAP) i szedłem dalej. Akurat gdzieś zgubiłem swój oddział i poszedłem z innymi. Doszliśmy do muru Wyścigów Konnych. Strzelanina była duża. Polacy atakowali, a Niemcy strzelali z karabinów maszynowych. Przede mną kogoś zabiło, to od niego wziąłem broń i poszedłem dalej. To był ruski karabin, więc nie bardzo byłem zadowolony z takiej broni. Przyłączyłem się do jakiegoś oddziału, też z +Baszty+, ale nie wiem nawet z jakiej kompanii” – wspominał w 2008 r. Bohdan Ring „Sobol”, w ramach Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.
„Piąta (godzina W, godz. 17.00, moment wybuchu Powstania – PAP) zastała mnie w lokalu, na pierwszym piętrze, o ile pamiętam, w mieszkaniu jakiegoś oficera prawdopodobnie, bo to były bloki oficerskie. Te bloki akurat były naprzeciwko głównej bramy Cytadeli. Tam jest ulica Dymińska, która prowadzi do głównej bramy Cytadeli, bezpośrednio od ulicy Generała Zajączka. Tam stał na stole, nakryty grubym kocem, karabin maszynowy Maxim, wycelowany w bramę Cytadeli. I przy nim był sierżant w mundurze, chyba przedwojennym, który miał ten karabin obsługiwać” – wspominał w 2008 r. Tadeusz Wąsak „Nałęcz”, w ramach Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. W dalszej części Tadeusz Wąsak opisywał szturm na bramę Cytadeli, zakończony niepowodzeniem. Opisując odwrót powiedział: „O zmierzchu nastąpił rozkaz wycofać się. Ja tylko tyle wyniosłem z tego naszego szturmu, że zostałem posiadaczem – czy nosicielem – karabinu, po jakimś poległym. Był to masz przedwojenny polski karabin – kb Mauser wzór 98”.
„Byłem, nie chcąc się chwalić, wyekwipowany własnym sumptem. Jacyś Niemcy zaczęli się wynosić, wyprowadzać, to podprowadziliśmy karabin niemiecki, kb Mauser. Tak, że miałem własny karabin. Ja z bratem mieliśmy już w domu obrzynek rosyjski – karabin z pierwszej wojny światowej – wspominała w 2007 r. Jerzy Rebryk „Gryf”, w ramach Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.
„Byłem strzelcem na barykadzie. Nie atakowaliśmy tylko się broniliśmy, jeżeli ruszał atak, to staraliśmy się powstrzymać go ogniem. Mieliśmy naprawdę minimalne ilości amunicji. Mój karabinek Berthier miał dwie zalety. Po pierwsze, był lekki, bo karabinek a nie karabin. Po drugie bardzo celnie strzelał. Natomiast miał zasadniczą wadę, że do niego oprócz amunicji francuskiej nie pasowała żadna inna” – wspominał w 2011 r. Leszek Żukowski „Antek”, w ramach Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.
„Najpierw miałem tylko granat. Potem dostałem karabin austriacki Mannlicher. Amunicji miałem 30 sztuk i jak ją wystrzelałem, to karabin musiałem wyrzucić, bo już inna amunicja do niego nie pasowała. Potem Rosjanie zrzucali nam trochę broni. Dostałem kawaleryjski radziecki karabinek Mosin, bardzo fajny. Udawało się czasami coś tam od Rosjan złapać, ale oni zrzucali część bez spadochronów. Jak to spadło na ziemię, to jedno się pogięło, drugie nie” – wspominał w 2005 r. Włodzimierz Górecki „Dodek”, w ramach Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego.(PAP)
Autor: Tomasz Szczerbicki
szt/ szuk/ dki/