Prolog i cztery akty
Kiedyś, w jednej ze swych powieści, przybrany „siostrzan” Zygmunta – Tadeusz Nowakowski – pytał: „W kwestii formalnej! Czy można opowiedzieć słuchowisko radiowe?”. Zastanawia się: „Chyba tak”, zaraz jednak mnoży obiekcje: „Czy ten rodzaj twórczości dobrze znosi próbę farby drukarskiej?”. Znów wątpi: „Chyba nie” i błyskotliwie tłumaczy dlaczego. Mimo wszystko – jak on – niezrażeni, decydujemy się na eksperyment nietypowej formy. Wszak radio to „szatański wynalazek”! – ubolewa Zygmunt w 1953 roku. – „Zszedłem przez nie na manowce, wykoleiłem się”. Wyjaśnia dalej w felietonie: „Ono winne temu, że cisnąłem do diabła teatr i zacząłem pisać”.
A „siostrzan”? Niedługo po śmierci imiennika przypomni, że „jeszcze w okresie prób i eksperymentów był pierwszym speakerem radiofonii polskiej”: „Obdarzony piękną barwą głosu, idealną dykcją i sobie tylko właściwym sposobem ekspresji, był talentem radiowym z Bożej łaski”. A „siostrzan”? Ironizuje dalej o utrwalaniu na piśmie słuchowisk... Podobnie z nimi, jak „z lekturą sztuk teatralnych w wydaniu książkowym”: „Niektórych czytelników razi martwota papieru, wszechwładza dialogu, nie zawsze znośnego w druku («gadają, więc są»), natrętny układ graficzny (co kilka zdań częstują nas informacją komu autor udziela głosu), gruba nić didaskaliów, całe to, aż nadto widoczne, rusztowanie”, wzniesione nieraz (szydzi) „dla zerwania kilku zgniłych gruszek ze zmurszałej wierzby wyobraźni”.
„Harmonię biegunów. Kartki z survivalu liszeńców w `Polsce Ludowej’” – https://nowynapis.eu/tygodnik/nr-255/artykul/harmonia-biegunow-kartki-z-survivalu-liszencow-w-polsce-ludowej – wieńczył cytat z listu Róży Celiny Otowskiej do Zygmunta Nowakowskiego, z 4 grudnia 1945 roku: „«Żeby móc żyć dalej, mimo zmiażdżenia wieloletnią torturą i bezgranicznego wyczerpania, czepiamy się życia codziennego…». I my się go – w układaniu kolażu przeszłości – «uczepiliśmy»”. Niejeden element mozaiki poniewiera się luzem. Na przykład – stroniczka z archiwum, sygnowana (nie Zygmunta ręką): „Dr Estreicher (w sprawie p. Otowskiej)”:
„Celinki nie ma w Krakowie, mieszka teraz na wsi, w Trzęsówce (która już jako taka nie istnieje, rozebrana przez Niemców), mieszka u chłopa w warunkach nad wyraz ciężkich – czyli po prostu bez absolutnie żadnych środków do życia. Rzeczy straciła prawie wszystkie w licznych wyrzucaniach jej z miejsca w miejsce, resztki wyprzedała. Zdrowie jej też nieszczególne, a najgorsze że na zimę nie ma się w co ubrać. Jakaś pomoc dla niej byłaby konieczna”. Nie jest to charakter pisma Karola Estreichera. Dwa lata później podzieli się Nowakowski z Mieczysławem Grydzewskim uwagą, że o jego broszurze Mój Kraków w „Wiadomościach” „powinien napisać ktoś, znający to miasto”: „Szkoda, że nie ma Estreichera”. Czy złożony na cztery papier zawiera informację przekazaną z kraju, latem 1945? Zagadka, która czeka na rozwiązanie.
Źródła:
T. Nowakowski, Happy-end, Paryż 1970; Z. Nowakowski, Szatański wynalazek, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 14 października 1953; T. Nowakowski, Pan Zygmunt – mistrz radiowej gawędy, „Wiadomości” Londyn 1963, nr 46 (920), 17 listopada [dodatek „Na Antenie” nr 8]; https://nowynapis.eu/tygodnik/nr-255/artykul/harmonia-biegunow-kartki-z-survivalu-liszencow-w-polsce-ludowej; list do M. Grydzewskiego, Archiwum Emigracji w Toruniu, AE AW/CCXXVI/4.
***
Ja trzymam się jak mogę […] i jak twierdzą, stałam się ostoją dla wszystkich załamańców […].
Śmieję się nieraz, że mam klinikę połamanych lalek,
które jakoś udaje mi się reperować, choćby na jakiś czas,
Celina do Zygmunta, 6 stycznia 1954.
„Biedna pani Celina!”
Cierpiało i ciało – Zygmunt do Celiny 8 stycznia 1954 roku: „[…] moje biedne, odmrożone ręce cierpią, bo przecież nie mogę malować w rękawiczkach”. Ból wróci 6 lutego: „Moje biedne ręce przed¬stawiają się wręcz okropnie”. Ale czemu mowa o malowaniu? Wzruszają stosowane przez siedemnaście lat szyfry. Celina, 3 lutego 1940 roku: „[…] cieszę się, że jak piszesz Mamusia zdrowsza, bo nie miałam od niej wiadomości – a teraz ufam, że powróci całkiem do zdrowia”. Dziękuje za liścik z… Grecji, z 2 stycznia, a sama odpowie do Rzymu na adres Ornelli Galvani. Czy to prawdziwa pośredniczka, czy jakaś aluzja? Wiadomo, że aktorka o tym nazwisku (pseudonimie?) debiutowała w Polsce, w 1935 roku. Lepimy akapity ze strzępków rozsianych słów…
„Namarzłem się bardzo i musiałem kupić piecyk naftowy (okropny zapach)”, „który trochę grzeje, bo elektryczny tylko świeci, a kaloryfery są stale zimne” (22 marca i 6 lutego). W powstającym równolegle artykule przedstawi warunki w jaśniejszej karnacji: „Daje dużo ciepła i nie wydziela przykrego zapachu, jeśli się go czyści starannie”. Wymienia spolszczoną markę urządzenia (Beatrycze), lecz w product placement – wątpimy. Czy dysponuje zniżką dla wysyłek do kraju? Wspiera regularnie Celinę, ale i Tadeusza Białkowskiego oraz pojawiającego się w tle Jana Steciaka. Kiedy może wplata w artykuły nazwy firm, z których usług korzysta. To nie grzech, że stosuje kryptoreklamę charytatywną!
Czy przemyca inne komunikaty? W ramach serii gawęd Literatura przez radio odcinkowi o małżeństwie Mickiewicza da tytuł Celina i Adam. Co myślał wymieniając imiona? Deklamując zdanie: „Biedna, biedna pani Celina!”? Powtarza je i mamy wrażenie, iż wiemy, kogo naprawdę żałuje! Czy „jego” Celina słuchała nadanej 27 maja 1959 roku audycji? O RWE – z wiadomych względów – nie ma w korespondencji wielu wzmianek. W apogeum odwilży, 25 listopada 1956 roku, przejdzie przez „ucho igielne cenzury” wiadomość: „Już od jakiegoś blisko roku przestałem mówić o «historii» polskiej”. Nawiązuje do cyklu pt. Wieczory pod dębem: „Dałem «cudzysłów», bo przecież nie jestem historykiem. Teraz prawię jakby eseje z dziedziny literatury polskiej. Pisał mi Białkowski, że obecnie słucha mnie bez żadnych przeszkód”.
Skoro (a wiemy to z listu Zygmunta z 4 lutego) odwiedzający Celinkę aktor był – prócz paczek – odbiorcą pogadanek, spróbujmy założyć, że i przyjaciółka mogła ich słuchać, bodaj wyrywkowo. Objaśnia Zygmunt dalej, zbyt samokrytycznie, przygotowując jej ucho: „Nie są to jakieś arcydzieła. Moi chlebodawcy monachijscy płacą raczej za formę wypowiedzenia, niż za treść, ale moja dykcja jest daleka od dawnej”. Za to – jak reaguje w jednym z felietonów na namowy do powrotu: „Radio warszawskie zajmuje się mą osobą często, ja mogę reagować rzadko i niemal bezskutecznie”. Zajmuje się nim, gdyż nadal jest dobrze pamiętany.
Bromural dostojnych matron
Trudno stwierdzić, kiedy pierwszy raz rzucił wiekopomną strofę? Zbierze się niemała antologia najprzeróżniejszych okazji… Najnowsze znalezisko to świadectwo Ludwika Kruszelnickiego (bąknie Zygmunt 24 sierpnia 1948 roku Grydzewskiemu o przesyłce ze Szwecji od Kruszelnickiego dla „pewnej osoby w Krakowie, której adres mu podałem”). W artykule zamieszczonym w londyńskich „Wiadomościach”, kusząc sensacyjnym nagłówkiem Konflikt z Zygmuntem Nowakowskim wyjawił w 1967 roku, że jego lwowska „Pogoń” przyjaźniła się z „Cracovią”: „Byłem raz […] na […] delegacji w Krakowie. Starokrakowskim zwyczajem zakończyła się ona u Hawełki przy lampce leciwego tokaju. Nowakowski też tam był. W pewnej chwili powstał i rzekł do obecnych:
– […] Jest moim najgorętszym życzeniem, aby po śmierci moje kości zostały pogrzebane na polu karnym, na boisku «Cracovii». Strasznie się wtedy rozczuliłem”. I my teraz – również! Aczkolwiek nie odstępuje sceptycyzm, czy akurat wtedy rozkołysane natchnienie podpowie wiceprezesowi Cracovii kultowe słowa? Czy jedynie ponawiał je? Nie pierwszy raz … Prócz skupiania na sobie uwagi, jak zapamiętał Ludwik Rubel: „Nowakowski lubi wywoływać dreszczyk zgorszenia. I to nie tylko w swej twórczości, ale […] i w życiu”. Niewinne to czasy, gdy bulwersują następujące sytuacje:
„Nigdy nie zapomnę zebrania towarzyskiego” – kontynuuje Rubel – „w którym wzięło udział wiele dostojnych matron krakowskich. Mówiło się o pracy, o ilości czasu, którą pochłania itd. Nagle odezwał się Nowakowski: «A ja wstaję codziennie o 4-tej rano». Wrażenie piorunujące. Kilka pań pyta równocześnie: «Na miły Bóg, dlaczego? Jak można?». Zygmunt odpowiada z uśmiechem: «Ale zaraz potem znowu się kładę». Tym razem wrażenie było jeszcze silniejsze. Mała bomba atomowa (choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o atomówce)”. Bardzo dziś – mała, to prawda. A chcielibyśmy awantury z przytupem! By – jak zauważy ranny ptaszek w 1933 roku: „Podwyższyła się automatycznie temperatura w moim ukochanym, ale śpiącym, pełnym rozpylonego bromuralu, niedokrwistym Krakowie”.
List Celiny z 4 grudnia 1945 roku: „Wiadomości, które przenikają rozkruszają mi serce, bo widzę z nich, jak bardzo jesteś smutny i że okropna tęsknota zmieniła się u Ciebie w gorycz, a nawet niesprawiedliwość”. Jakiż kontrast z przedwojenną beztroską! Ktoś niezłomnemu emigrantowi najwyraźniej „szyje buty”, gdyż 5 lutego następnego roku (w przesyłce podanej przez okazję) padnie: „[…] widzę z radością z Twoich listów, że Twój stan psychiczny i nerwowy jest zupełnie dobry – a tak bardzo martwiłam się Twoim rzekomym załamaniem”. Martwić się jednak jest o co – 22 kwietnia 1957 roku wspomni Zygmunt, że odwiedzi rozgłośnię w Monachium, gdzie czeka go na pewno „pijatyka, której za dnia wręcz nienawidzę”. Nigdy nie pije „ani kropli przed «wieczornym udojem»”.
Stara wiosna
Nie raz – jak w felietonie Sto lat! Sto lat! – powtarza: „Sam nie gardzę od czasu do czasu alkoholem, ale za skarby świata nie tknąłbym kieliszka w dzień. Jeśli piję, dzieje się to po zakończeniu wszystkich dziennych spraw, po zachodzie słońca”. Tłumaczy Celinie 8 lipca 1957 roku: „To naprawdę jedyna przyjemność w moim nudnym, katorżnym życiu. Dodajmy, że w Anglii wszyscy [podkreśl. o oryg. – P.Ch.] piją, bo zmusza do tego klimat”. W czynionym cztery lata później w Taorminie „rachunku sumienia” nadmieni metaforycznie o Wielkiej Brytanii: „Niestety my ciągle znajdujemy się w stanie upojenia czy nawet upicia się zaletami tej kępy i jakoś powoli, bardzo powoli przychodzimy do trzeźwości, do obiektywnego spojrzenia na to, co nas otacza”. Zastrzegał 5 sierpnia 1955 roku: „We Francji umarłbym z głodu, a tutaj przecież jakoś żyję”. Jakoś żyję…
Celina zaklina: „Pisz, jak tylko możesz – to jedyna przyjemność teraz w tym przesmutnym życiu” (1946, przez pośrednika); „Jestem po prostu zrozpaczona, że moje listy nie dochodzą […]. Piszę stale co najmniej cztery razy na miesiąc, przede wszystkim w każdą niedzielę, jako mój jedyny wolny dzień” (1947); „Niech Pan pisze często – to jedyna radość mojego smutnego życia i proszę wierzyć, że ja piszę stale i regularnie cztery do pięciu razy miesięcznie…” (1953); „[…] proszę mnie nie zostawiać nigdy tak długo [w tym przypadku „przeszło miesiąc” – P.Ch.] bez wiadomości”; „Drogi, wierny przyjacielu. […] Czy dostał Pan list z moją fotografią, wysłany […] poleconym?” (1954).
Zygmunt, po roku, 5 sierpnia: „Jest Pani dla mnie w dalszym ciągu, na przekór oddaleniu, najbliższym człowiekiem na świecie”. Tłomaczy niebawem paradoks: „W ogóle na brak przyjaźni ludzkiej skarżyć się nie mogę, choć naprawdę jestem okropnie samotny”. Nie pomaga, że mieszka „u prawdziwych przyjaciół”, u Wandy i Karola Poznańskich: „Bardzo zżyliśmy się ze sobą” (1963). Celina nawiąże do słów z 5 sierpnia: „[…] wzruszyło mnie serdeczne zakończenie tego listu. Obydwoje nie należymy do ludzi zbyt manifestujących swoje uczucia, toteż z radością i wzruszeniem czytam raz po razu, to miłe zdanie!”.
Zagabuje go kiedy indziej: „Czy nie uważa Pan, że wiosna zawsze wzrusza – ale na starość napawa też melancholią? Czemu organizm ludzki nie może się tak po roku odmładzać i nową tkanką odz[iać? – nieczytelne, P.Ch.] – tylko trzeba wlec za sobą, za swoją zawsze młodą duszą – tę starzejącą się, postrzępioną szmatę ciała. I jeszcze w dodatku tak bolesną!!!”. W liście Zygmunta z 5 sierpnia padnie i drugie wyznanie: „To, co dawniej potrafiłem zrobić w ciągu jednego dnia, obecnie zajmuje mi co najmniej trzy dni. Po prostu jestem wyczerpany i stary, a trzeba uwzględnić, że lata, spędzone poza Polską, liczą się podwójnie, czyli mam obecnie 75 lat”. Wyłuszcza: „Ja już nigdy nie przyzwyczaję się do Anglii, o wyjeździe zaś np. do Ameryki nie myślę”.
Zresztą – „Szczęśliwsi ci, którzy przegrali wojnę. Lepiej stanowczo być wrogiem Anglii, niż jej sprzymierzeńcem, a to samo można powiedzieć o Ameryce”, sumuje w 1962 roku.
Przeciw zdmuchnięciu gwiazd
Lecz potrafi uderzyć i w lżejsze tony. Wykrzyknie w 1954 roku: „Coś niesłychanego: ja w roli kucharza!”. Sześć lat wcześniej zdradzi, że domowe obowiązki: „To prawdziwa pańszczyzna!”. Stara się ją obłaskawić poprzez publicystykę. Tytuł Skrobiąc ziemniaki („Wiadomości Polskie”, 1941) mówi sam za siebie; Wiedza radosna („Wiadomości”, 1950) to esej na kanwie gotowania buraków; felieton Zmierzch pralni („Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 1957) jest hymnem do koszul „Drip-dry”. W następnym roku, przed Bożym Narodzeniem, poważy się na odcinek Dobre rady szefa Zygmunta. Nie było może tak źle, skoro w poczcie z 1954 roku rzuci zdanie o restauracji, w której stołuje się „od z górą 7 lat”…
„Bardzo się śmiałam czytając o Pana kłopotach gospodarczych, których ból i wstręt podzielam w pełni” – odpowie Celina w 1953 roku – „Do sprzątania, noszenia wiaderek i dzbanków z wodą przez dalekie korytarze już jakoś przywykłam. Ugotować na małej maszynce elektrycznej też nie potrafię – a mycie garnków i naczyń jest mi też wstrętne, również jak wszelkie wyczyny z igłą (ach, to nawlekanie!) cerowanie, zaszywanie drących się łachów jest wieczną zmorą. Więc współczuję Panu serdecznie. Nieocenioną pomocą przy myciu porcelany są najlonowe gąbeczki, które mi Pan przysyła – ale nieraz muszę ofiarować którąś z nich paniom, załatwiającym mi różne konieczne sprawunki, kiedy jestem chora lub zajęta w Czytelni”. Wyjawi w 1946 roku – „bo żywię się sama”.
Jeden z listów podyktuje „Annie G.” – nie znamy danych koleżanki opiekującej się Celiną w chorobie. Samarytanka pokusi się o wymowny dopisek: „A teraz parę słów ode mnie, nieznajomej, która Pana zna od dawna z Jego książek – i tyle dobrych chwil dzięki nim przeżyła! Miło mi choć w ten sposób się zapoznać i przesłać wiele słów serdecznych”. Błysk światła z odległego świata, podobny nowinie Zygmunta z 1950 roku: „Wczoraj byłem u Stefy Kossowskiej [ostatniej redaktorki „Wiadomości” – P.Ch.], która bardzo miło wspominała jakieś dawne, rzymskie chwile, spędzone z Panią. Oboje [z mężem Adamem, plastykiem – P.Ch.] bardzo sympatyczni ludzie i jakoś sobie dają rady”.
Przychodzą w tym miejscu do głowy wersy Jana Lechonia z „Grobowca na Harendzie”:
…
„Gwiazd przecież nam nie zdmuchną. I jest coś co różni
Nas niesionych jak liście – od wiatru i liści.”
Wcale nie dlatego, że dopytywał Zygmunt w 1960 roku: „Czy jakoś obliczyłaś się z Marusią?”. Maria Kasprowiczowa przekazać ma Celince pieniądze – śladem innych znajomych, którym udało się wyrwać na Zachód.
Źródła:
„Życie towarzyskie i artystyczne”, „As” 1935, nr 44, 29 grudnia; https://www.polskieradio.pl/68/862; list do M. Grydzewskiego: Archiwum Emigracji w Toruniu, AE AW/CCXXVI/6; L. Kruszelnicki, „Konflikt z Zygmuntem Nowakowskim”, „Wiadomości” 1967, nr 13/14 (1095/1096), 26 marca–2 kwietnia; L. Rubel, „Zygmunt Nowakowski. Jubileusz pracy pisarskiej i scenicznej”, „Orzeł Biały” 1955, nr 4 (655), 22 stycznia; J. Lechoń, „Poezje”, wyb. W. Nowakowska, Warszawa 1987 oraz teksty Z. Nowakowskiego, „Beatrycze” („Kartki z dziennika starego emigranta”) i „Uwaga, panie doktorze! Czyli Hejnał nr 2”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 10 lutego 1954 i 1 grudnia 1955; „Książka zażaleń”, Kraków 1933; Sto lat! Sto lat!, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 12 września 1957; „Galery, Taormina, Villa Paradiso, 18 III 61”, Biblioteka Polska POSK w Londynie, BPL 01255/2/Rps.; „Skrobiąc ziemniaki” „Wiadomości Polskie” 1941, nr 12 (54), 23 marca; „Wiedza radosna”, „Wiadomości” 1950, nr 37/38 (232/233), 17 września; „Dobre rady szefa Zygmunta”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 18 grudnia 1958.
Autor: Paweł Chojnacki
Źródło: Muzeum Historii Polski
Drugi odcinek drugiej serii cyklu serii ukaże się wieczorem 22 listopada w portalu Dzieje.pl w zakładce „Artykuły historyczne”.