
14 września 1925 roku w Hrubieszowie urodził się Wiktor Zin, architekt, profesor Politechniki Krakowskiej, generalny konserwator zabytków w randze wiceministra kultury i sztuki (1977-81). Przez ponad 30 lat w telewizyjnym programie pt. „Piórkiem i węglem” prezentował historię sztuki polskiej.
„Chciałem pokazać ludziom, co jest ładne. Takie było moje założenie. Trzy pokolenia oglądały te audycje i patrzyły na moje rysunki” – mówił prof. Wiktor Zin Henrykowi Szrubarzowi w audycji „Sekrety konkrety” (Polskie Radio, 2001).
Rodzinny dom profesora przy ówczesnej ul. Browarnej (dziś Kilińskiego 10) w Hrubieszowie stoi do dziś. „Jest charakterystycznym przykładem tutejszej drewnianej zabudowy z przełomu wieków. Dworek miejski wybudowany przez Szymona Zina, mistrza malarsko-pozłotniczego. Budynek drewniany, pierwotnie kryty gontem. Za domem znajdowała się pracownia malarsko-pozłotnicza prowadzona przez Szymona, dziadka Wiktora, i jego ojca Piotra. Przy domu znajdował się także budzący zachwyt ogród. Obfitujący i słynący z licznych alejek, grządek i kwietników był powszechnie podziwiany zarówno przez miejscowych, jak i przyjezdnych” – czytamy na stronie hrubieszow.pl.
„Dziadek uczył się fachu w pracowni mistrzów Bilińskich wywodzącej się z malarni króla Stanisława Augusta. Nic dziwnego, że przyszły profesor Wiktor Zin już jako dziecko zetknął się ze sztuką. W swoich opowieściach często wspominał, jak dziadek z jego ojcem – Piotrem odnawiali m.in. stare obrazy, rzeźby czy też nawet całe ołtarze z cerkwi i kościołów” – napisał Krzysztof Załuski w artykule „Profesor, który przez lata opowiadał piórkiem i węglem” (Onet, 2024).
Chciał zostać malarzem – jednak jego rodziców nie było stać na stosowną edukację. Ukończywszy zatem szkołę powszechną, rezolutny dwunastolatek napisał do marszałka Polski Edwarda Rydza-Śmigłego z prośbą o stypendium. Czytając bowiem jego życiorys dowiedział się, że skończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. „Sądziłem, że on mnie zrozumie, posłałem mu swoje rysunki, wykonane piórkiem, akwarelą” – opowiadał Zin Szrubarzowi.
„Pani na poczcie, przyjmując poleconą przesyłkę, uniosła wysoko brwi i powiedziała: - Czy ty, mały, nie sięgasz za wysoko?” – wspominał w książce pt. „Półgłosem i ciszą” (1998).
Dalej było jak w baśni - jego rysunki niespodziewanie opublikowano w gazetach, napisano o rodzącym się talencie. „Spotkani na ulicy ludzie, starsi ode mnie kłaniali mi się. Całe miasteczko żyło moim sukcesem” – napisał, podkreślając, że była to dlań „próba charakteru”. „A ja stałem trochę jakby z boku, tylko jeszcze więcej pracowałem i z niepokojem czekałem co będzie dalej” – dodał.
„Twoje rysunki, szczególnie te wykonane piórem, są bardzo dobre. Przypomniały mi moją młodość” – przeczytał w otrzymanym „po jakichś dwóch tygodniach” liście od Śmigłego-Rydza. „Będziesz moim stypendystą i, jeśli zdasz egzamin, rozpoczniesz naukę w gimnazjum, w swoim Hrubieszowie lub Chyrowie. Otrzymasz też miesięczną dotację w wysokości 50 zł” – napisał „odręcznie nerwowym pismem” marszałek Polski. „Ja w istocie jestem malarzem, ale życie zażądało ode mnie innej ofiary i wprowadziło na inną drogę. Chciałbym Cię poznać osobiście” – dodał.
Do osobistego spotkania nigdy jednak nie doszło – przeszkodził wybuch II wojny światowej. „24 września 1939 roku, w niedzielę, wojska sowieckie zajęły Hrubieszów” – wspominał Zin. „Ze zjawisk szczególnych tego niedzielnego poranka wymienię trzy: w strzelaninie, która wywiązała się przy zdobywaniu miasta, zginęło kilku polskich żołnierzy. Na jednym z czołgów najeźdźcy wywiesili transparent z napisem: »Żołnierze polscy, poddawajcie się, wspólnie pobijemy wroga«. W końcu grupa krasnoarmiejców uczestniczyła w Mszy świętej” – dodał.
„Po tym nabożeństwie, na którym i ja byłem, mieszczanie orzekli: »Pośród nich też są wierzący katolicy, tak jak my«” – napisał w opowiadaniu „Mały Katyń”, przypominając następnie mordowanie polskich żołnierzy w pobliskiej miejscowości Grabowiec. „Różne są techniki mordowania. Te honorowe, z plutonem egzekucyjnym. Te masowe, gdy karabin maszynowy kosi ludzi ustawionych nad długą mogiłą. W końcu te najbardziej upodlone sowieckie” – opisywał. „Dwaj prowadzili skazańca, wykręciwszy mu wcześniej ręce. (…) kat strzelał, przykładając lufę do potylicy. (…) Sposób niezwykle skuteczny, zastosowany później w Katyniu, a wypracowany już wtedy i zastosowany parę dni po przekroczeniu granicy polskiej. Przerażenie mnie ogarnia, gdy to piszę” – podkreślił Wiktor Zin.
Cudowna baśń o protekcji Rydza-Śmigłego, zakończona wybuchem wojny, wróciła jeszcze po niej, ale w wersji zbliżonej wówczas raczej do horroru – już jako doktor architektury Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie Zin usłyszał od jednego z kolegów: „ja na Wiktora mam takiego haka, że gdy to ujawnię, nie wykaraska się. Tylko postaram się o wycinki z przedwojennych gazet”. Słowa te miały paść w 1952 roku „w gronie ludzi z pistoletami i w mundurach”. Szczęśliwie jednak skończyło się tylko na zapowiedzi.
W 1963 roku Wiktor Zin zaczął prowadzić audycję pt. „Piórkiem i węglem”. Co trwało przez następne 30 lat i zaowocowało – jak sam oceniał – liczbą ponad 10 tysięcy rysunków, wykonanych na oczach widzów. Wymagało to odpowiedniego treningu. „Cóż ty się tak mizdrzysz do tego Wawelu?” - zapytał kiedyś Tadeusz Kantor, który miał pracownię piętro wyżej i często wpadał do Zina, niespodziewanie na kieliszek koniaku, mimo że architektów nie znosił. „A ja rysowałem sylwetę Wawelu, wtedy z okien tej pracowni było jeszcze ją widać. I to był już 33. rysunek zamku. Kantor był tym faktem ogromnie zdziwiony. Zapytał dlaczego to robię. Powiedziałem mu, że ćwiczę rysunek przed występem w telewizji, będę musiał go wykonać w 2,5 minuty” – wspominał autor „Piórkiem i węglem”.
Jerzy Skrobot, autor książki „Zin. Architekt piękna” (2003) nazwał te telewizyjne działania profesora „teatrem jednego aktora”.
„Wiktor Zin to architekt głosu. Wie, jak zbudować odpowiedni nastrój, kameralny i nieco teatralny zarazem, utrzymać uwagę odbiorcy, słowem kreować obrazy. Na archiwalnych nagraniach słychać łagodny, modulowany ton, przyspieszony w partiach dygresyjnych, spowolniony, gdy mowa o rzeczach wartych podkreślenia” – napisała Agnieszka Warnke w artykule pt. „Piórkiem, węglem akwarelą… Architektura na rysunkach Wiktora Zina” („culture.pl”, 2022).
„Zgrabnie przechodzi od architektonicznych detali do ciekawostek archeologicznych, uzupełniając wywód cytatami z dzieł literackich czy filozoficznych lub anegdotami z własnego życia. Buduje plastyczne zestawienia, na przykład porównuje wielkość piramidy Cheopsa do rynku krakowskiego, największego w Europie. Nie oddziela architektury świeckiej od sakralnej – w obu dostrzega dzieło sztuki” – wyjaśniła. „Posługuje się przy tym polszczyzną elegancką, melodyjną, z charakterystycznym wschodnim zaśpiewem, który ożywia opowieść” – podkreśliła, przypominając, że profesor miał też swój cykl na antenie Polskiego Radia, zatytułowany „Półgłosem i ciszą”.
„Tysiące, a być może miliony Polaków z zaciekawieniem słuchało opowieści profesora o swoim ukochanym Hrubieszowie, zabytkach Krakowa czy też zwykłych chatach polskiej wsi. Potrafił wydobyć piękno ukryte nawet w rozpadającej się chałupie. Przybliżał telewidzom najpiękniejsze architektonicznie i pejzażowo zakątki kraju. Nawiązywał w swoich opowieściach do historii, filozofii, literatury” – napisał Krzysztof Załuski. „Był wybitnym pedagogiem: wypromował 250 magistrów, ok. 40 doktorów, był recenzentem 32 wniosków profesorskich” - przypomniał.
Od 1962 roku Zin pełnił funkcję dyrektora Instytutu Historii Architektury i Konserwacji Zabytków Politechniki Krakowskiej. „Obok pracy naukowej zajmował się także działalnością na rzecz miasta Krakowa oraz architektury i zabytków całego kraju” – czytamy w nocie biograficznej na stronie hrubieszowskiego starostwa powiatowego. W latach 1977-81 jako Generalny Konserwator Zabytków PRL w przeprowadził konserwację wielu zabytków architektury, m.in. w Krakowie, Zamościu, Opatowie.
Był głównym architektem Krakowa (1958-64), kierownikiem badań Staromiejskiego Zespołu Krakowa (1960-75), przewodniczącym Krakowskiej Komisji Konserwatorskiej (1970-78), prezesem i wiceprezesem Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa. W latach 1977-81 piastował funkcję generalnego konserwatora zabytków w randze wiceministra kultury i sztuki. W latach 1978-83 był przewodniczącym Międzyresortowej Komisji ds. Rewaloryzacji Zabytkowych Zespołów Miejskich. Był inicjatorem odbudowy Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie; przebudowy Rynku Głównego, zatwierdził też wzniesienie w 1981 roku Pomnika Poległych Stoczniowców w Gdańsku.
„Był osobą bardzo religijną, co nie zawsze podobało się ówczesnym władzom. Profesor w ogóle się tym nie przejmował, nawet powiesił krzyż w swoim gabinecie, co w czasach PRL-u było szczególnie niemile widziane” – przypomniał Krzysztof Załuski.
„Oglądalność miał porównywalną do hitowych peerelowskich seriali, a mimo to zawstydzał skromnością” – podkreśliła Agnieszka Warnke. „Architekturę nazywał skamieniałą muzyką. Nie potrafił czytać nut, ale mógłby zagrać z pamięci mazurka Chopina” - dodała. Zin był autorem scenografii do przedstawień operowych, znał na pamięć niektóre libretta Stanisława Moniuszki, pisał wiersze.
„Profesora Zina znałem wiele lat, nigdy o nikim nie mówił źle, emanował dobrocią i mądrością, był bardzo dowcipnym człowiekiem mówiącym piękną polszczyzną, pisał piękne teksty pięknym językiem, tworzył nowe słowa pokazując rzeczywistość” - napisał na swoim blogu Andrzej Bieniasz (1954-2021), lider zespołu Pudelsi. „Mawiał do mnie panie Pudlu, co mnie wzruszało, podobały mu się teksty Pudelsów, szczególnie te o politycznym wydźwięku i te frywolne” – dodał.
Już po śmierci Zina spotkała Bieniasza „wielka niespodzianka”. „Okazało się bowiem, że Profesor napisał zadedykowany dla mnie tekst. Powstał utwór »Gdyby ryby«, którego niezwykłość polega na tym, że to fuzja profesora Zina z Pudelsami” - wyjaśnił. „Zgłosiliśmy go do tegorocznego festiwalu polskiej piosenki w Opolu. Ciekaw byłem czy zainteresuje kogokolwiek z szacownych jurorów piosenka, której tekst napisał tak niezwykły człowiek” – napisał lider Pudelsów w 2008 roku, dodając, że utwór nie zyskał zainteresowania festiwalowego jury.
„Profesor Zin edukował ludzi w zakresie estetyki i wrażliwości na piękno. To była misja jego barwnego życia” - podkreślił. „Dlaczego nie robią tego ludzie, którzy decydują, jaki będzie program festiwali, kształt audycji muzycznych w radiach czy telewizji. Gdzie się podziały te wspaniałe polskie piosenki z Opola, które śpiewali Niemen, Demarczyk, Grechuta, Młynarski, Czerwone Gitary, Skaldowie, piosenki Osieckiej, a jurorami byli fachowcy” – podsumował Bieniasz.
W opowiadaniu „Święte gasidło” (1998) Zin opisał przyrząd „niemal liturgiczny”, służący do zapalania i gaszenia świec w jego rodzinnej parafii. „Zmieniali się proboszczowie, organiści i zakrystianie. Czas przemijał. Gasidło bez zmian służyło wiernym i kościołowi, stanowiło – aż strach pisać - przedmiot niemal ponadczasowy” – wspominał. „W ubiegłym roku poszedłem na Mszę do naszego kościoła. Jakiś chłopak w kraciastej koszuli zapalał świece gazową maszynką. Stały w zasięgu ręki. Stare lichtarze zniknęły, a święte gasidło? Kanonik wysłuchawszy mnie, skrzywił się i pytanie skwitował pytaniem: - Pan pytasz o kij do gaszenia świec? Któż by się nim zajmował!” – zakończył opowiadanie profesor Wiktor Zin.
Zmarł 17 maja 2007 roku w Rzeszowie. Miał 81 lat. Jest pochowany na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ bar/