4 lutego 1987 roku doszło do wybuchu pyłu węglowego w kopalni Mysłowice. To była ostatnia tak duża katastrofa górnicza w dziejach PRL-u. Zginęło 19 górników, władze obawiały się, że na ich pogrzebach dojdzie do protestów.
Do wybuchu pyłu węglowego doszło na nocnej zmianie w oddziale KG2 na poziomie 500. W zagrożonym rejonie pracowało 64 górników. Co do pozostałych szczegółów katastrofy od początku panowały rozbieżności.
Nie udało się ustalić z całą pewnością nawet dokładnej godziny tego zdarzenia. Według oficjalnej wersji stało się to o 5.35, ale z przeprowadzonych pod ziemią pomiarów wynikało, że do wybuchu doszło o 40 minut wcześniej.
17 górników zginęło od razu, dwóch następnych zmarło później w szpitalach. Najmłodszy z nich miał 19 lat, najstarszy - 51. Dwudziestu górników odniosło ciężkie rany.
W ostatnich dwóch dekadach PRL-u większych lub porównywalnych pod względem liczby ofiar katastrof było tylko kilka. W 1974 i w 1979 roku do dwóch najbardziej tragicznych doszło w kopalni Siilesia w Czechowicach-Dziedzicach. W pierwszej z nich wybuch metanu doprowadził do śmierci 34 górników, zaś w drugiej w wyniku pożaru zginęło dwudziestu dwóch. Złą sławą cieszyła się również kopalnia Dymitrow w Bytomiu. Górnicy nazywali ją czasami kopalnią śmierci - w 1979 roku doszło tam do katastrofy, w której zginęły 34 osoby, zaś trzy lata później - 18.
Okoliczności katastrofy z 4 lutego 1987 roku w kopalni "Mysłowice' od początku wskazywały, że doszło do wybuchu pyłu węglowego. Rozbieżnie przedstawiano jednak przyczyny tego wybuchu.
Według jednej wersji zawinił pewien pracownik, który w trakcie robót spawalniczych zapalił palnik acetylenowo-tlenowy.
Taką wersję wydarzeń przedstawił zespół z Głównego Instytutu Górnictwa. Drugą hipotezę wysunęli eksperci z Akademii Górniczo-Hutniczej. Ich zdaniem iskra, która zainicjowała wybuch pojawiła się w momencie, gdy prowadzący prace przygotowawcze robotnicy przesuwali transformator elektryczny. Zrobili to jednak w sposób niezgodny z przepisami.
Eksperci w obu wersjach byli zgodni, że do nieszczęścia być może by nie doszło, gdyby łatwo podatny na wybuch pył węglowy był przemieszany - tak jak nakazywały przepisy - z pyłem kamiennym. Konkluzja była więc taka, że zawinił pośpiech i lekceważenie przepisów.
Większość tych wniosków w swoim opracowaniu pt. Sukcesy i klęski w działaniach ratownictwa górniczego potwierdził nieżyjący już Bogdan Ćwięk, były szef Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego.
Katowicki IPN ujawnił niektóre dokumenty z prokuratorskiego śledztwa oraz działań Służby Bezpieczeństwa.
Efektem śledztwa Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach był sądowy proces, w którym oskarżonych zostało dziewięć osób: spawacz, metaniarz oraz siedem osób z dozoru (w kopalni kierownictwo średniego szczebla - PAP). Tym ostatnim zarzucono dopuszczenie do robót górniczych i zaniedbanie obowiązków.
O ile prokuratura starała się ustalić odpowiedzialnych za katastrofę, to w działaniach SB chodziło m.in. o sprawdzenie, czy cała sprawa nie zaszkodzi władzom. Obawiano się, że może dojść do protestów, bo w powszechnym odczuciu górników, ale też wielu innych osób za katastrofę w kopalni "Mysłowice" i wiele poprzednich odpowiadała polityka władz. Wymuszano na górnikach coraz większe wydobycie bez liczenia się z ryzykiem, bo eksportowany na Zachód węgiel - zwłaszcza pod koniec PRL-u - był głównym źródłem potrzebnych państwu dewiz.
Agenci SB - jak wynika z dokumentów w archiwum katowickiego IPN - obserwowali nawet pogrzeby zabitych w mysłowickiej katastrofie górników.
Oficjalna prasa starała się od początku pomniejszyć znaczenie katastrofy w kopalni Mysłowice. W "Trybunie Robotniczej", organie Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach, ukazało się w ciągu kilku dni zaledwie parę lakonicznych informacji. Pierwsza z nich, nazajutrz po tragicznym zdarzeniu, była krótsza i została zamieszczona w mniej eksponowanym miejscu od wiadomości o Plenum (naradzie) Komitetu Wojewódzkiego, a nawet od depeszy o podróży polskiego ministra spraw zagranicznych do Iranu. Następne notki nie dotyczyły okoliczności katastrofy, ale wizyt jakie przedstawiciele władz składali w szpitalach leczących rannych górników.
Ostatecznie do odpowiedzialności nie pociągnięto żadnej osoby. W grudniu 1989 roku, w ostatnich dniach istnienia PRL-u, postępowanie wobec wszystkich oskarżonych zostało umorzone, bo wymierzona kara nie przekraczałaby dwóch lub trzech lat pozbawienia wolności, gdyby postępowanie wykazało ich winę.
Kopalnia "Mysłowice" już nie istnieje, wydobycie w niej wstrzymano w 2007 roku. (PAP)
jkrz