
21 lutego 1945 roku w Tyczynie (Podkarpackie) urodziła się Katarzyna Sobczyk - piosenkarka, która podbiła w latach 60. serca polskiej publiczności, śpiewając: "Nie wiem, czy to warto", "O mnie się nie martw" i "Boję się hipopotama". Za karierę zapłaciła jednak wysoką cenę.
"Radość jak kwiaty rwać, to nie grzech. / Umieć głośno się śmiać, to nie grzech. No nie? / Nieść piosenkę do gwiazd, osiemnaście mieć lat, / to nie grzech! To nie grzech! To nie grzech!" - nuciła w ślad za Kasią Sobczyk cała Polska od 1965 roku.
Jej głos słychać wciąż m.in. w drugim odcinku serialu "Wojna domowa" (1965), w którym idolka młodzieży Simona Grabczyk (Magdalena Zawadzka) wykonuje przebój "Nie bądź taki szybki Bill".
W 1967 roku zaśpiewała "Trzynastego - nawet w grudniu jest wiosna" - ze słowami Janusza Kondratowicza i muzyką Ryszarda Poznakowskiego. Wdzięczna i optymistyczna w wydźwięku piosenka "polemizująca" z popularnym przesądem, stała się wielkim przebojem. Po 13 grudnia 1981 r. musiała jednak zniknąć z radiowej anteny. Przykuła bowiem uwagę uzurpatorskich władz stanu wojennego, które — jak przypomniał Rafał Podraza autor książkowego wywiadu z Januszem Kondratowiczem pt. "Wieczór nad rzeką zdarzeń" — doszukiwały się w niej "wrogości wobec ustroju". Szczególny niepokój wzbudził wers: "Trzynastego kapelusze z głów poważnych zrywa wiatr".
"Płaciłam cenę za moją karierę rozstaniem z najbliższymi. Syna zostawiałam pod opieką znajomej i jechałam w trasę".
Kondratowicz był wzywany na przesłuchania. Próżno tłumaczył, że "nie jest Nostradamusem" - a piosenkę napisał 15 lat wcześniej. Utwór w brawurowej interpretacji Kasi Sobczyk trafił "na półkę".
Naprawdę miała na imię Kazimiera, ale to nie było dobre imię dla nowoczesnej, big-beatowej dziewczyny - na estradzie została więc Kasią. "Kiedy skończyła 8 miesięcy, jej rodzice zdecydowali się wyjechać na >>Ziemie odzyskane<<. Ze względu na to, jaka była malutka, postanowili oddać ją do bliskiej rodziny, dopóki nie urządzą się na nowym miejscu. Kiedy po ok. półtora roku przyjechała odebrać ją mama, Kasia zżyta z rodziną, w której ją zostawiono, nie chciała iść do >>pani<<. Jej mama musiała pomieszkać w Tyczynie jeszcze jakiś czas, aby Kasia się do niej przyzwyczaiła" - czytamy na stronie Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury im. Katarzyny Sobczyk w Tyczynie.
"To zdarzenie jakoś zaważyło na osobowości Kasi Sobczyk. Po latach zrobiła podobnie - zostawiła zaledwie półrocznego syna u znajomych i wyjechała do USA" - oceniła Agnieszka Dajbor ("Viva", 2022).
Zadebiutowała w 1961 roku w Koszalinie jako wokalistka amatorskiej grupy Biało-Zieloni, która działała przy Wojewódzkim Domu Kultury. W 1963 roku znalazła się w Złotej Dziesiątce 2. Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie.
"Na pewno mogła się podobać. Była zgrabna, filigranowa, dziewczęca, z dołeczkami w buzi, co zawsze rozczula" - napisała Agnieszka Dajbor.
W 1964. r. zaczęła występować z zespołem Czerwono-Czarni. w tym samym roku na festiwalu w Opolu piosenką "O mnie się nie martw" wyśpiewała pierwszą nagrodę w kategorii piosenki rozrywkowej i tanecznej. Zaś w Sopocie - gdzie oznajmiła, że "Biedroneczki są w kropeczki" - wpadła w oko i ucho szefowi paryskiej "Olimpii" Bruno Coquatrixowi. Zaproponował jej roczny kontrakt. 19-letnia artystka odmówiła. "Byłam bardzo młoda, zakochana, nie zawsze pewna swego losu w życiu osobistym. Myślałam, że jak wyjadę do Paryża bez mojej miłości, to cały świat się zawali" - powiedziała Januszowi Kopciowi w rozmowie zatytułowanej "Gdybyśmy byli kloszardami" (meritum.us, 2001)."Poza tym wystraszona dyrekcja Estrady Szczecińskiej zaczęła jęczeć, że im zabraknie najlepszej solistki, a kasa podupadnie, przyjechano nawet do Sopotu i zaczęto mnie straszyć, że pan Coquatrix wywiezie mnie do Paryża i będę mu za to musiała zapłacić swoją >>niewinnością<<. No i wystraszona Kasia odmówiła" - dodała.
Rezygnacja z Paryża nie oznaczała jednak egzystencji w nędzy. "Zarobki… bardzo proszę, każdy młody talent otrzymywał 100 złotych od koncertu" - opowiadała piosenkarka Januszowi Kopciowi. "A niebawem trzeba się było przygotować do egzaminu weryfikacyjnego przy Ministerstwie Kultury i Sztuki i po zdaniu egzaminu przyznawano grupę B, co oznaczało 350 złotych od koncertu. Potem w zależności od zasług i popularności przyznawano komisyjnie kategorię A tj. 500 – 700 złotych, a później S - 1000 złotych. Ja doszłam dosyć szybko do najwyższej i nie miałam powodu do narzekań" - wyjaśniła. Wg portalu gofin.pl, średnie wynagrodzenie miesięczne w PRL w 1965 roku wynosiło 1867 zł.
W 1965 roku Kasia Sobczyk znów tryumfowała w Opolu piosenką "Nie wiem czy to warto", ale w Sopocie już nie wystąpiła. "Ktoś puścił plotkę, że przerwała ciążę, co miało taką siłę rażenia, że szefowie Festiwalu zrezygnowali z jej występu" - napisała Agnieszka Dajbor. "Zamiast niej śpiewała Łucja Prus piosenkę do wiersza Wisławy Szymborskiej: >>Nic dwa razy się nie zdarza<<. Podobno Kasia Sobczyk płakała jak bóbr. Jak wspominał Krzysztof Dzikowski, nie rozumiała, dlaczego ktoś postanowił ją ukarać. Znienawidziła Łucję Prus i gdy piosenkarka pojawiała się na koncercie, Kasia stawiała ultimatum: ona albo ja!" - dodała.
W 2017 roku plotka okazała się jednak tragiczną prawdą. Szerokim echem rozszedł się fragment udzielonego Januszowi Kopciowi wywiadu, który - zgodnie z życzeniem artystki - miał być upubliczniony siedem lat po jej śmierci.
"Zabiłam. Miałam wtedy 18 lat. Byłam w ciąży, z saksofonistą. Bardzo go kochałam i on mnie wtedy też kochał. Powiedział: fajnie, będziemy mieli dziecko. Niczym się nie przejmuj, tylko jeszcze zaśpiewaj w Opolu. Zaśpiewałam i za tę piosenkę: >>Nie wiem, sama nie wiem, czy to warto kochać ciebie<< dostałam nagrodę. 1965 rok. A potem on zaprowadził mnie do lekarza i usunęliśmy tę ciążę. Byłam w takiej rozpaczy, płakałam dzień i noc, gorączkowałam, umierałam prawie. Ale Bóg pozwolił mi przeżyć. Kiedy przyznałam się mamie, powiedziała: córcia, co ty zrobiłaś, przecież ja bym ci to dziecko wychowała, pomogłabym ci. Ale było za późno. Wiesz, że ten dzieciaczek śni mi się? Wyciąga rączki: mama, mama. Budzę się na poduszce mokrej od łez" – wyznała Katarzyna Sobczyk. "Jedyne, co mogłam wtedy zrobić, to zerwać z tym chłopakiem. Nie chciałam na nikogo patrzeć. Moja wielka miłość mi minęła. Została krzywda. Nie mogłam z nim być, bo on nie chciał dziecka" – powiedziała.
"Gdzie jesteś, Mały Książę, gdzie? / Odszedłeś z mej książeczki kart / W świecie, gdzie nikt nie kocha róż / Na zawsze ktoś pozostał sam" - wzruszała całą Polskę Kasia Sobczyk w 1966 roku. W tym samy roku wzięła ślub z wokalistą i kompozytorem Henrykiem Fabianem Sawickim (1943-98), z którym miała syna Sergiusza (1975-2013) - gitarzystę i kompozytora rockowego.
"Płaciłam cenę za moją karierę rozstaniem z najbliższymi. Syna zostawiałam pod opieką znajomej i jechałam w trasę. Sergiusz dorastał beze mnie. Do znajomej mówił >>Mamusiu<< a do mnie >>Mamo<<. Biedne dziecko. Kompletne rozdwojenie jaźni" - powiedziała w 1995 roku Katarzyna Sobczyk aktorce i dziennikarce Jadwidze Polanowskiej (cytat za książką pt. "Być dzieckiem legendy" Małgorzaty Puczyłowskiej opublikowaną w 2012 roku). "A ja jeździłam w trasy całymi latami. Można zwariować prowadząc takie życie. Wszystko stało się tak szybko, nie miałam czasu zastanowić się" - dodała.
"Miałem około roku, kiedy mama i ojciec oddali mnie do państwa Sitków, którzy byli przyjaciółmi brata mojej mamy i mieli opinię ludzi godnych zaufania" - powiedział Sergiusz Fabian Małgorzacie Puczyłowskiej, który dzieciństwo spędził w Koszalinie, podczas gdy jego biologiczni rodzice mieszkali w Warszawie, skąd wyruszali w trasy po Polsce. "Gdy podrosłem i zacząłem się spotykać z moim biologicznym ojcem, to wcale nie krył, że była to ich przemyślana decyzja" - dodał. "Łożyli na moje utrzymanie i dość rzadko, ale odwiedzali mnie. Jednak wszystko czego potrzebuje małe dziecko - czułą opiekę i miłość - dostałem od rodziców, którzy mnie przysposobili - mamy Danuty i taty Franka, bo tak nazywałem" - podkreślił.
W 1979 roku Sobczyk i Fabian wyjechali do Stanów Zjednoczonych. "Ale ich amerykański sen się nie spełnił. Nie poradzili sobie jako muzycy. Nie poradzili sobie też jako małżeństwo. Rozstali się" - napisała Agnieszka Dajbor.
W 1992 roku piosenkarka znów wyjechała do Chicago. Syn był "bardzo rozżalony". "Miałem wtedy niewiele ponad 17 lat i było mi jej bardzo brak" - opowiadał Sergiusz Fabian Małgorzacie Puczyłowskiej. Rozłąka tym razem miała trwać 16 lat.
"Chciałam Sergiusza nieraz sprowadzić do siebie, ale on nie chciał. Z biegiem lat nasze relacje się poprawiły, myśleliśmy nawet o wspólnych koncertach. I może jeszcze to nam wyjdzie" - powiedziała Sobczyk Bożenie Stasiak w rozmowie pt. "Katarzyna Sobczyk: Wierzę, że wygram z rakiem", opublikowanej w "Super Expressie" 26 lipca 2010 roku - dwa przed śmiercią artystki.
W Ameryce m.in. pracowała jako pokojówka i sprzątaczka. Równocześnie śpiewała, głównie dla Polonii, swoje stare przeboje. "W Chicago ludzie chcieli słuchać tylko takiego repertuaru. A ja musiałam i chciałam spełniać ich życzenia" - wspominała.
W 2008 roku artystka zdecydowała się na powrót do Polski. "Wtedy już byłam chora. Nie chciałam, żeby leczyli mnie tamtejsi lekarze. Nie, nie dlatego, że nie miałam do nich zaufania, ale wtedy, co zrozumiałe, miałam różne nastroje. No i w przypływie tych najgorszych myślałam sobie, że jakby co, to wolę być między swoimi, w Polsce. I chociaż miałam już wyznaczony czas operacji strun głosowych, spakowałam trochę najbardziej niezbędnych rzeczy, wzięłam pieniądze, jakie na moją terapię zebrali przyjaciele podczas koncertów, wsiadłam w samolot - i już. A tu oddałam się pod opiekę specjalistom z Centrum Onkologii" - opowiadała Sobczyk w "Super Expressie".
Nie poinformowała syna o swoim powrocie. "Zadzwonił do mnie jej znajomy, znany poseł i cały w pretensjach zarządził, żebym w końcu zajął się matką" - opowiadał Sergiusz Fabian Małgorzacie Puczyłowskiej. "A ja nawet nie wiedziałem, że przyjechała! Zapytałem go, dlaczego wtedy, gdy wesoło spędzali razem czas, nie pouczył jej, żeby pojechała zaopiekować się małym dzieckiem?. Poseł oburzony rozłączył się" - wspominał.
Opis ostatnich kontaktów matki z synem zawarty w książce "Być dzieckiem legendy" jest dramatyczny i wzruszający. Tydzień przed śmiercią Katarzyna Sobczyk zadzwoniła do Sergiusza, by go przeprosić. "Powiedziała żebym jak najszybciej przyjechał. Na szczęście zdążyłem. Znów najbardziej łączyła nas muzyka. Puszczałem mamie >>O mnie się nie martw<< w wersji punkowej, a ona tylko powtarzała >>Ale bomba!<<" - wspominał Sergiusz Fabian.
Katarzyna Sobczyk zmarła w warszawskim Hospicjum Onkologicznym św. Krzysztofa 28 lipca 2010 roku - miała 65 lat. Jest pochowana na Starych Powązkach w Warszawie.
"Wszyscy się martwią, że zmarnowałam swój talent" - powiedziała piosenkarka Januszowi Kopciowi w 2001 roku. "Ja uważam, że nie. Może mogłabym stać nieco wyżej w rankingu piosenkarek, ale cóż, los chciał inaczej. Ja wierna jestem sobie, mojemu stylowi śpiewania, nie chcę być popularna za wszelką cenę. Nie opłakujcie zatem zmarnowanego talentu Kasi Sobczyk" - dodała. (PAP)
Paweł Tomczyk
top/ aszw/