
6 kwietnia 1945 roku Departament Więziennictwa i Obozów podległy Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego wydał okólnik numer 42, na mocy którego powstały w Polsce tzw. Centralne Obozy Pracy. Utworzono je m.in. w Warszawie, Poniatowie, Krzesimowie, Jaworznie i Potulicach.
W obozach pracy utworzonych na mocy okólnika MBP osadzeni zostali przede wszystkim Polacy, zarówno członkowie organizacji niepodległościowych, jak i zupełnie przypadkowe osoby, ale też m.in. Niemcy - cywile i wzięci do niewoli żołnierze Wehrmachtu i Ukraińcy. Tych ostatnich oskarżonych o współpracę z UPA w większej liczbie uwięziono po rozpoczęciu Akcji "Wisła", ale sporo Ukraińców i Łemków uwięziono już w 1945 r.
W praktyce były to obozy koncentracyjne. Urządzono je w miejscach, w których niedługo wcześniej znajdowały się niemieckie obozy jenieckie i koncentracyjne. Wykorzystano ogrodzenie z drutu kolczastego, baraki i wieżyczki strażnicze. Podobnie jak w przypadku niemieckich obozów koncentracyjnych więźniów zmuszano do pracy ponad siły. Brutalnie traktowani przez obozowych strażników byli dziesiątkowani przez choroby zakaźne, złe warunki sanitarne i głód.
"W praktyce były to obozy koncentracyjne. Urządzono je w miejscach, w których niedługo wcześniej znajdowały się niemieckie obozy jenieckie i koncentracyjne. Wykorzystano ogrodzenie z drutu kolczastego, baraki i wieżyczki strażnicze."
Marek Łuszczyna w książce „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne” stwierdza, że obozów, w których wykorzystywano pracę przymusową więźniów, było tuż po wojnie ponad 200. Przeszło przez nie 60 tys. ludzi, w tym kobiety, dzieci i osoby w podeszłym wieku.
Osadzonych przetrzymywano bez wyroku sądowego, zazwyczaj na mocy decyzji urzędów bezpieczeństwa publicznego. Niektóre osoby zostały uwięzione na podstawie donosu i oskarżone np. przez sąsiadów o to, że w czasie wojny współpracowały z Niemcami i podpisały volkslistę. Do obozów trafiali także członkowie polskiego podziemia, m.in. żołnierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych.
Szczególnie złą sławę zyskał obóz w Jaworznie na wschód od Katowic. W czasie wojny znajdował się tam niemiecki obóz Neu-Dachs z napisem "Arbeit macht frei" nad bramą. Po urządzeniu w Jaworznie Centralnego Obozu Pracy pojawili się nowi więźniowie i strażnicy, a niemiecki napis nad bramą został zastąpiony przez polski: „Praca uszlachetnia człowieka”.
To właśnie do Jaworzna trafiali często Ukraińcy i Łemkowie, zarówno związani z UPA, jak i ci zupełnie niesłusznie o to oskarżani. Zorganizowano tam dla nich osobny podobóz.
16-letnia Halina Fajfer do podobozu ukraińskiego w Jaworznie trafiła za to, że jej matka była Ukrainką. Choć była zupełnie niewinna, oskarżano ją bezpodstawnie o współpracę z UPA. W drodze do Jaworzna eskortujący ją żołnierze Ludowego Wojska Polskiego przesłuchiwali ją w nieludzki sposób. W Wojtkowej, skąd później miała trafić do podobozu ukraińskiego w Jaworznie, była trzymana w piwnicy i wielokrotnie gwałcona. Była bita aż do nieprzytomności, do sczernienia skóry, do zniszczenia ubrań.
"W Wojtkowej w piwnicy trzymali. Z piwnicy wołali do stodoły i gwałcili. (…) Po piętach bili, pośladkach, krzyżu. Tak bili, że sukienka popękała. Wszystko czarne było. Straszyli, że rozbiorą i do pszczół puszczą. Jak poszłam do łaźni w Jaworznie, to porucznik - +Aż strach+ – mówi" – wspomniała po latach.
W Jaworznie bito za najmniejsze przewinienia. Osadzonych zamykano w karcerze wypełnionym wodą i tłuczonym szkłem. Spali oni na twardych, drewnianych pryczach pozostawionych przez Niemców, bez sienników. Za jedyne okrycie służyły im własne ubrania, czasami koce, których często brakowało.
"Mego ojca doprowadzili do tego stanu, że nie miał już sił nie tylko biegać, ale i chodzić. Brudnego i zakrwawionego, zimą, wymyli pod pompą zimną wodą. Potem zawinęli go w jakąś ceratę i tak nagiego przynieśli do baraku, położyli na pryczy. I tam zmarł do rana" – zeznał syn Mikołaja Mielniczka osadzonego w 1947 roku w Jaworznie.
Ważnym aspektem funkcjonowania COP-u w Jaworznie, jak również wszystkich innych Centralnych Obozów Pracy, była chęć pozyskania taniej siły roboczej. Osadzonych kierowano do pracy w kopalniach, hutach i gospodarstwach rolnych. Zdominowane przez Moskwę polskie władze naśladowały model stworzony w ZSRR, gdzie więźniowie łagrów wykorzystywani byli w podobny sposób.
W miejscach pracy oddalonych znacznie od zabudowań obozowych istniały nieco lepsze warunki. Za przekraczanie norm, czyli „przodownictwo pracy”, niektórzy osadzeni mogli liczyć na przedterminowe zwolnienie. Nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia.
Pracowano nawet kilkanaście godzin na dobę, również w niedziele i święta. Więźniowie w Jaworznie otrzymywali dziennie 400 g chleba, dwa razy czarną kawę oraz raz dziennie wodnistą zupę. Porcje były głodowe, biorąc pod uwagę ciężary pracy; żywność była niskiej jakości.
Centralnemu Obozowi Pracy w Jaworznie podlegał też obóz koncentracyjny w Świętochłowicach-Zgodzie, około 10 km na zachód od Katowic. Również on wykorzystywał pozostawioną przez Niemców infrastrukturę obozową, w miejscu „Zgody” mieścił się bowiem wcześniej KL Eintrachthütte, filia obozu Auschwitz-Birkenau.
W nowym obozie już w lutym 1945 r., czyli dwa miesiące przed okólnikiem MBP, zaczęto więzić Niemców, Ślązaków, Polaków (w tym członków Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych), a także kilkadziesiąt osób innej narodowości: Czechów, Austriaków, Rumunów.
„Zgodą” zarządzali początkowo komendanci Aleksy Krut i Salomon Morel, który od czerwca 1945 roku sprawował w obozie samodzielne rządy. Morel, mający korzenie żydowskie, sam o sobie twierdził – wbrew prawdzie – że był więziony przez długi czas w obozie Auschwitz-Birkenau. Prawdą jest jednak, że w czasie wojny rodzina Morela została brutalnie zamordowana przez policję granatową, co miał on później wykorzystywać do usprawiedliwiania swoich zbrodniczych zachowań.
W czasie komendantury Morela w „Zgodzie” niemal codziennie dochodziło do brutalnych pobić, a nawet wyszukanych tortur. Udokumentowano również przypadki morderstw i gwałtów. Najmłodsze ofiary gwałtów miały 14 i 15 lat.
Fatalny stan higieniczny obozu i głodowe racje żywnościowe przyczyniły się do wybuchu w „Zgodzie” epidemii tyfusu. Za to, że nie poinformował o tym od razu swoich zwierzchników, Morel został ukarany kilkoma dniami aresztu domowego i obniżeniem pensji, ale poza tym nie nie poniósł żadnych innych konsekwencji.
W ciągu niespełna roku (obóz zamknięto w listopadzie 1945 r.) śmierć poniosło co najmniej 1855 więźniów „Zgody”. W 1949 r., już po tym jak w Jaworznie zlikwidowano Centralny Obóz Pracy, Morel został tam komendantem więzienia dla młodocianych. Aż do końca PRL nikt go nie niepokoił, a w 1992 r., gdy Komisja Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu wszczęła śledztwo w sprawie tego, co się działo w „Zgodzie”, wyjechał do Izraela.
Podobnym okrucieństwem wykazywał się Czesław Gęborski, komendant obozu w Łambinowicach na Opolszczyźnie. Trafił tam w połowie 1945 r., gdy miał zaledwie 20 lat. Błyskawiczną karierę zawdzięczał m.in. służbie w komunistycznej partyzantce podczas wojny. W obozie w Łambinowicach, który powstał w miejscu niemieckiego obozu jenieckiego Stalag VIII B, więziono przede wszystkim Niemców i Ślązaków. Podobnie jak w „Zgodzie”, więźniów zdziesiątkował tyfus. Do wybuchu epidemii przyczynił się rozkaz Gęborskiego, w myśl którego więźniarki musiały gołymi rękami wykopywać ze znajdujących się koło obozu mogił ciała jeńców radzieckich.
O brutalnych metodach stosowanych wobec uwięzionych w Łambinowicach kobiet już po zlikwidowaniu obozu tak zeznawał jeden ze strażników: „Na środku placu stawialiśmy stołek, każda musiała podnieść spódnicę i przechylić się. Zabroniliśmy chodzić w majtkach, przy wyjściu z baraków chłopaki sprawdzali kijami. Moja pierwsza nazywała się Gertruda. (…) Lało jak z cebra. Naprzód kazaliśmy im chodzić wokół placu i śpiewać hitlerowskie piosenki. Potem na taboret. Dwadzieścia pięć do trzydziestu uderzeń grubą pałą. (…) Młóciliśmy je jak zboże na klepisku. Skóra i mięśnie wisiały na nich paskami. Leżały na izbie chorych i zdychały, w ranach kłębiły im się muchy”.
4 października 1945 r. w łambinowickim obozie wybuchł pożar. Gęborski wysłał do gaszenia więźniów, a następnie rozkazał swoim podkomendnym do nich strzelać. Tylko tego jednego dnia śmierć poniosło co najmniej 48 osób. Kilka lat później w tej sprawie wszczęte zostało śledztwo, Gęborski spędził 22 miesiące w areszcie, ale sąd go uniewinnił. Nowy proces został wszczęty dopiero po upadku PRL-u, ale przerwała go w 2006 r. śmierć Gęborskiego.
Jeden z Centralnych Obozów Pracy znajdował się w Warszawie w obrębie tzw. Gęsiówki, czyli w rejonie ulic Gęsiej i Zamenhofa. W czasie okupacji hitlerowskiej mieścił się tam KL Warschau, a w 1945 r. obóz NKWD, w którym więziono w straszliwych warunkach członków polskiego podziemia niepodległościowego.
Po tym jak NKWD oddało „Gęsiówkę”, zaczęto tam osadzać przede wszystkim niemieckich jeńców, których wykorzystywano do odgruzowywania Warszawy. Warunki w warszawskim COP-ie były jednak podobnie trudne jak w pozostałych placówkach tego rodzaju. Warto wspomnieć, że pomimo zwolnienia więźniów w 1949 roku placówka kontynuowała swoją działalność jako „Centralne Więzienie – Ośrodek Pracy w Warszawie” aż do 1956 roku.
Kolejny Centralny Obóz Pracy mieścił się w Krzesimowie niedaleko Świdnika. Przetrzymywanych tam więźniów - członków polskiego podziemia niepodległościowego, ale też kobiety, dzieci i osoby w podeszłym wieku - wykorzystywano do wyrębu lasów.
„Każdy dzień zaczynał się od tego, że rano mama mnie ruszała, a ja mamę. Patrzyłam, czy ona żyje. Ona z kolei patrzyła, czy ja żyję (…) – To było masowe umieranie. Trupy kładziono jak zapałki. Jeden obok drugiego. Posypywano wapnem i przysypywano ziemią. I znów nowa warstwa, i znów. To był taki długi rów, jak długa była obora, w której przebywali. A kiedy w marcu zrobiło się cieplej, smród był straszny, nie szło wytrzymać. I wtenczas wybierano hakami te trupy z rowu i wywożono gdzieś do lasu...” – opowiadała 10-letnia Rozalia Taraszkiewicz, siostra konspirantów Leona i Edwarda Taraszkiewiczów ze Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. W obozie w Krzesimowie i powiązaną z nim placówką w Poniatowej zmarło nawet 4 tys. ludzi.
Niewiele mniej osób, prawdopodobnie 3 tys., zmarło w Centralnym Obozie Pracy w Potulicach (około 20 km na zachód od Bydgoszczy). Przeznaczony był przede wszystkim dla Niemców. (PAP)
pt/ jkrz/ miś/