
26 sierpnia 1920 roku urodził się Stefan Stuligrosz, ikona Poznania: muzykolog, kompozytor, profesor poznańskiej Akademii Muzycznej. Założył i przez 72 lata był dyrygentem oraz dyrektorem artystycznym znanego całemu światu chóru Poznańskie Słowiki.
- Mimo że od śmierci naszego Mistrza minęło już ponad 13 lat, to ciągle jest w naszych sercach. Pamiętamy o Nim, czujemy Jego obecność podczas prób; przecież przez ponad 70 lat pracował z Poznańskimi Słowikami. W końcu to on stworzył ten chór - mówi PAP Maciej Wieloch, który zgodnie z wolą Stuligrosza przejął po jego śmierci funkcje dyrygenta i chórmistrza.
„Mam trzy źródła zasilania życiowej energii” – napisał Stefan Stuligrosz w książce „Piórkiem słowika” (2009). „Naturalnie i szczerze pojęta głęboka wiara. Oparte na wzajemnych uczuciach bezgranicznego przywiązania silne związki rodzinne. Wspaniały dar doznawanej z różnych stron, wiernej, a przeze mnie odwzajemnianej przyjaźni. Te trzy źródła wystarczają do szczęścia. Zapewniają radość życia. Spokój do pracy. W momentach zagrożenia są skutecznym oparciem” - wyjaśnił.
Stuligrosz był szefem autorskiego zespołu ponad 70 lat. „To jest chyba rekord świata w dziedzinie muzyki” – zauważył Wojciech Nentwig, dyrektor Filharmonii Poznańskiej, w artykule „Stefan Stuligrosz pisał jak »piórkiem słowika«” („Głos Wielkopolski”, 2012).
„Ten chór, amatorski, co z całą mocą należy podkreślić, (…) stanowi fenomen w skali światowej” – oceniła prof. Barbara Gogol-Drożniakiewicz w wydawnictwie KUL poświęconym prof. Stefanowi Stuligroszowi (2009).
„Wszyscy Stuligrosze są spokrewnieni, to rzadkie nazwisko; pochodzą spod Gniezna. Więzi Stuligroszy były silne. Nasze cechy to rodzinność, pracowitość i pobożność” - powiedziała Iwonie Koniecznej z PAP (2020) Helena Stuligrosz, kuzynka dyrygenta.
„Na świat przyszedłem 26 sierpnia 1920 roku. W samo święto Matki Boskiej Częstochowskiej” – napisał Stefan Stuligrosz. „Z ojca Piotra i matki Marianny Błotnej. (…) Swoje przybycie na świat Boży podobno oznajmiłem przeraźliwie donośnym głosem. »Patrzcie go! Jaki to wielgachny krzykacz z tego Stefanka!« wołała z radością znająca się na śpiewaniu moja babcia Franciszka. Matka mojej matki. W jej mieszkaniu przy ulicy Starołęckiej 82 się urodziłem” – dodał.
Najwcześniejsze wspomnienia Stuligrosza dotyczyły chóralnego śpiewu w kościele. Jego pierwszymi nauczycielkami śpiewu była babcia Franciszka, która zabierała wnuka do tego kościoła oraz matka, która - nim wyszła za mąż - była solistką Polskiego Koła Śpiewackiego na Starołęce. „Każdą pieśń potrafiła natchnąć odpowiednią do treści, udzielającą mi się żarliwością. Pod jej wpływem w naszej ubogiej kuchence rozpościerała się nagle Piękna nasza Polska cała” – zapisał Stuligrosz. „W mym dziecięcym pojęciu utożsamiana była z piękną, dostojną kobietą w obficie pofałdowanej sukni. W jej obronie jakie wojsko pędzi drogą! Ach, to ułany, ułany! - słyszę jeszcze zachwycony głos mojej mamy” - wspominał.
„To był sympatyczny człowiek, nastawiony głównie na pracę. Zmiana nastąpiła, gdy przeszedł na emeryturę – i pojawiły się wnuki. Był rewelacyjnym dziadkiem, umiał postrzegać świat przez mentalność małego dziecka” – powiedziała Iwonie Koniecznej (2020) najstarsza córka dyrygenta, Anna Biedakowa.
„Śpiew kościelny oraz stowarzyszenia śpiewacze, zakładane w Poznańskiem w okresie pruskich zaborów, odegrały doniosłą rolę w patriotycznym wychowaniu społeczeństwa” – przypomniała Anna Biedakowa. „Skutecznie broniły przed germanizacją. Pomagały zachować polszczyznę, umacniały narodowego ducha” - podkreśliła.
Już pierwsze zabawy Stuligrosza wskazywały jego powołanie. „Do największych mych dziecinnych pasji należało gromadzenie guzików. Różnych rozmiarów, kształtów, kolorów” - wspominał. Do zabawy był potrzebny jeszcze karton po trzewikach, puste pudełka po zapałkach i ustna harmonijka. „Koniecznie, bo najważniejsza, harmonijka! Z takich oto rekwizytów potrafiłem bogato rozwiniętą wyobraźnią dziecięcą wyczarować wielki i wspaniały kościół, wypełniony po brzegi lekko falującym tłumem wiernych. (…) Ja nad tą ciżbą. Wyciągnięty na podłodze, wsparty na łokciach, pochylony nad kartonowym kościołem grałem na organach. Ile mi tylko sił starczyło, dmuchałem w trzymaną oburącz harmonijkę. (…) Atmosfera w kartonowym kościele osiągała już szczyty nabożnej ekstazy. Ku niebu wznosił się żarliwy śpiew ludu, wspomagany potężnym organowym tutti” – opisywał Stuligrosz.
W trakcie spisywania „Piórkiem słowika” Stuligrosz pomimo „abrahamowego wieku” w większość niedziel i świąt nadal zasiadał „przy organach akademickiego kościoła o.o. Dominikanów w Poznaniu, by kierować śpiewem zebranego w nawach kościelnych ludu”, a przed oczami przewijały mu się sceny sprzed lat.
W szkole powszechnej uczył się śpiewu u Wandy Jordan-Matyjowej, jednej z założycielek harcerstwa na Górnym Śląsku, uczestniczce powstań śląskich.
Dysponował „przedmutacyjnym, a więc silnym głosem sopranowym, którym jako solista często popisywał się przy czterogłosowym wtórze męskiego zespołu Sokoła”.
Ten chór prowadził pan Gabryel, ojciec jego przyjaciół. „Mieli też Gabryelowie swą własną, rodzinną orkiestrę i spory dla niej repertuar. Zaproszono mnie, grającego wówczas dość dobrze na skrzypcach, do udziału w zespole, dla którego ku ogromnej radości całej rodziny Gabryelów skomponowałem swój pierwszy w życiu utwór. Był to walc, którego tytuł podyktował mi regionalny mój patriotyzm: »Modre fale Warty«” - wspominał.
Już wtedy był popularny. Ks. prof. dr Kazimierz Szymonik, jeden z jego wychowanków, przypomniał, że „przed wojną na poznańskiej Śródce nazywano go młodym Kiepurą”.
„Dla mnie muzyczna sztuka, wyrażana śpiewem solowym lub chóralnym, muzyka organowa, orkiestralna, stawała się coraz istotniejszym, choć tego wówczas określić nie potrafiłem, sensem życia” - podkreślił Stuligrosz. Ojciec chciał mu jednak zapewnić „normalny” zawód. Dlatego w latach 1937-39 młodzieniec podjął praktykę w Domu Handlowym Franciszka Woźniaka, gdzie uczył się kupiectwa, jednocześnie śpiewając w Poznańskim Chórze Katedralnym pod batutą chórmistrza i kompozytora ks. Wacława Gieburowskiego.
W sierpniu 1939 r. Stuligrosz ukończył kurs handlowy; właściciel firmy obiecał mu finansowe wsparcie podczas nauki w konserwatorium. Ale wybuchła wojna. Ks. Gieburowski został aresztowany przez gestapo. „Stefan Stuligrosz, mając zaledwie 19 lat, przejął obowiązki dyrygenta w 24-osobowym wówczas chórze chłopięco-męskim. Zespół śpiewał podczas mszy w kościołach poznańskich: pw. Wszystkich Świętych na Grobli i pw. Matki Boskiej Bolesnej na Łazarzu. Dla mieszkańców Poznania było to niezwykle istotne duchowe przeżycie podtrzymujące wiarę i rozbudzające ducha polskości” – napisał prof. Henryk Mikołaj Górecki.
W 1941 r. ks. Gieburowski został wysiedlony. „Przed wyjazdem zebrali się u niego jego najbliżsi wychowankowie i ks. Gieburowski. Żegnając się z nimi, powiedział do Stefana Stuligrosza, który miał wówczas 21 lat: »Gdy po wojnie wrócę do Poznania, pomożesz mi w pracy chóralnej. A jeśli Pan Bóg zadecyduje inaczej i nie doczekam się wyzwolenia, ty po mnie przejmiesz prowadzenie chóru… Poza Stefanem nie widzę lepszego następcy. Przy jego uzdolnieniach i pracowitości można spodziewać się rozwoju talentu, jakiego mu Stwórca nie poskąpił«. Zacny kapłan trafnie przewidział intencje Pana Boga - zmarł 27 września 1943 r. w Warszawie” – przypomniał Stanisław Chojecki, przyjaciel Stuligrosza („Kurier Czaplinecki”, 2012).
Z ustaleń historyków wynika, że w latach 1944-45 Stefan Stuligrosz musiał zastąpić również Stanisława Dolnego - kierownika innego chóru kościelnego i organizatora koncertów od 1940 r., którego Niemcy wywieźli na roboty przymusowe. W ten sposób, jeszcze nie mając wykształcenia muzycznego, Stuligrosz przejął poznańską tradycję chóru katedralnego. Po ustaniu działań wojennych oficjalnie powołał do życia Chór Chłopięcy i Męski im. ks. Wacława Gieburowskiego pod nazwą Poznańskie Słowiki. Był tenorem, grał na fortepianie i zajmował się wyłącznie muzyką poważną, chrześcijańską oraz gospel. „Ojciec był tradycjonalistą. Nie bawił się w utwory popularne, młodzieżowe. Nie rozumiał tego” – wyjaśniła Anna Biedakowa.
Młody dyrygent zdał maturę, a potem ukończył studia muzykologiczne pod kierunkiem Adolfa Chybińskiego na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (1950), śpiew solowy na Wydziale Wokalnym w klasie Marii Trąmpczyńskiej oraz dyrygenturę na Wydziale Kompozycji, Teorii i Dyrygentury w Wyższej Szkole Muzycznej (późniejszej Akademii Muzycznej) w Poznaniu (1953). Dyplom z dyrygentury symfonicznej zrobił u prof. Waleriana Bierdiajewa, dyplom z fortepianu i teorii muzyki u prof. Gertrudy Konatkowskiej.
W 1950 r. władze komunistyczne rozwiązały stowarzyszenia kościelne. Chór Stefana Stuligrosza - już bardzo znany i ceniony - uratowano od likwidacji, włączając go w struktury Filharmonii Poznańskiej.
„W 1951 r. mój chór pojechał do Warszawy na Festiwal Muzyki Polskiej. Musieliśmy przygotować repertuar składający się z utworów dawnych polskich mistrzów i kompozytorów współczesnych” – opowiadał kompozytor Jolancie Brózdzie i Dariuszowi Jaworskiemu, autorom wywiadu „Pan Stuligrosz i jego słowiki” („Gazeta Wyborcza”, grudzień 2005). „Zabroniono nam tylko wykonywania psalmów Mikołaja Gomółki” - dodał. „Żeby nie wypowiadać nazwiska, które mogło się kojarzyć z Władysławem Gomułką - wówczas przebywającym w tzw. odosobnieniu” – wyjaśnił.
Pierwsze trasy zagraniczne były po krajach tzw. demokracji ludowej. „W 1958 roku wyjechał na tournée do ZSRR. W niedzielę nieoficjalnie poszedł z chórzystami na mszę św. do kościoła katolickiego w Moskwie, przy Ambasadzie Francuskiej. Poszła »iskrówka« do Warszawy i przez następne 30 lat nie wpuszczono Poznańskich Słowików do ZSRR” - przypomniał ks. Szymonik.
Podkreślił postawę dyrygenta, który w latach 50. nie dopuścił, aby Poznańskie Słowiki śpiewały pieśni ku chwale Józefa Stalina. W stanie wojennym nie przyjął fotela w Radzie PRON, który mu zaproponowano w imieniu gen. Jaruzelskiego. „Religijności i wiary nigdy się nie wstydził, a wręcz przeciwnie, dawał świadectwo swoim przekonaniom, narażając się władzy ludowej, jako znany w Poznaniu wstecznik i klerykał” – napisał ks. Szymonik.
„Stefana wzywano po naszych zagranicznych tournée do komitetu partii. I atakowano go tam słowami, szydząc: »I co, Stuligrosz, nadal liżecie d… tym biskupom«. Taki był poziom rozmów w PZPR” - opowiadał „Głosowi Wielkopolski” Michał Stuligrosz, który w Poznańskich Słowikach zaczął śpiewać w 1959 r. „To, że byłem jego bratankiem, nie skutkowało żadnym pobłażaniem. Nie było zmiłuj się. Dla niego w chórze był Witek, Wojtek, Zbyszek i ja, do mnie mówił po nazwisku. Jako chłopiec spotykałem się z takimi przykrymi sytuacjami. Był bardzo wymagający, dla rodziny szczególnie. Całe życie obawiał się, by nie oskarżyć go o nepotyzm. Jako dorosły, kiedy wszedłem do polityki, poprosiłem go kiedyś o poparcie w kampanii do Parlamentu Europejskiego. Powiedział, że woli poprzeć Marcina Libickiego, wówczas z PiS, bo Platforma jest zbyt liberalna. Stryj był blisko związany z Kościołem” - wspominał.
Z chórem Poznańskich Słowików Stuligrosz zdobył światową sławę i liczne nagrody. „Zważywszy na repertuar i poziom wykonawczy zespołu, stwierdzić można, że mało jest równych mu w Europie (…) może bez obaw konkurować z najgłośniejszymi tego typu chórami, jak drezdeński Kreuzchor czy wiedeński Wiener Sängerknaben” – ocenił Jerzy Waldorff dziesięciolecie chóru.
Chór Chłopięcy i Męski Filharmonii Poznańskiej - Poznańskie Słowiki na V Międzynarodowym Festiwalu Chórów Chłopięcych w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w 1989 r. Fot. PAP/Longin Wawrynkiewicz
Przełomem w karierze były występy na kontynencie amerykańskim. Po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie chór śpiewał w 1963 roku, m.in. w Carnegie Hall w Nowym Jorku, w siedzibie Bostońskiej Orkiestry Symfonicznej, wśród Polonii w Chicago, Toronto i Montrealu. Drugie tournée odbyło się w 1965 r.
Publiczność przyjęła zespół entuzjastycznie. Mer Toronto po koncercie Poznańskich Słowików stwierdził, że „jest to chór, dla którego warto przepłynąć oceany, by go choć raz usłyszeć”. Leopold Stokowski, wielki dyrygent i kompozytor polskiego pochodzenia, po jednym z amerykańskich koncertów nazwał go „najlepszym narzędziem propagandy polskiej kultury na świecie”.
Podczas pierwszego wyjazdu Słowiki przyjął w Białym Domu John Fitzgerald Kennedy.
„Długo czekaliśmy przed Białym Domem, zaprowadzono nas w końcu do ogrodu. Po jeszcze półgodzinnym czekaniu helikopterem przyleciał prezydent Kennedy” – opowiadał chórzysta Jerzy Kuczyński. „Przywitał nas, ogrzewając nas pierwszy słowem: »Choć na dworze jest zimno, to ja witam was gorącym sercem«. Kiedy wręczał jakąś pamiątkę profesorowi Stuligroszowi, spadła nagle ta pamiątka, prezydent zażartował: »To, co najcenniejsze, pochodzi z ziemi i daję to panu profesorowi na pamiątkę naszego spotkania«” – czytamy na stronach Wirtualnego Muzeum Historii Miasta Poznania (cyryl.poznan.pl).
W 1979 r. Słowiki spotkały się w Gnieźnie z Janem Pawłem II. „Pamiętam taki moment: papież zauważył nasz chór. Podniósł rękę charakterystycznym ruchem. Podszedł do nas. Uklęknąłem, zamknąłem oczy i poczułem ręce Ojca Świętego na moich ramionach. Ogarnęło mnie wielkie wzruszenie. »Mistrzu kochany. Jakże się cieszę, że jesteście tutaj« - mówił papież” - wspominał Stuligrosz („Głos Wielkopolski”, 2010).
„Poznańskie Słowiki śpiewały kilkakrotnie przed Jego Świętobliwością Janem Pawłem II, który z niezwykłą serdecznością i znawstwem wyrażał swój zachwyt nad sztuką muzyczną chóru i jego dyrygenta. Na zaproszenie Ojca Świętego chór dwukrotnie brał udział, najpierw w beatyfikacji w 1993 r., a później kanonizacji w 2000 r. św. s. Faustyny Kowalskiej” - przypomniała prof. Barbara Gogol-Drożniakiewicz.
Chór Chłopięcy i Męski Filharmonii Poznańskiej - Poznańskie Słowiki w sali koncertowej filharmonii (Aula UAM), 1992 r. Na zdjęciu: profesor Stefan Stuligrosz, twórca i wieloletni dyrygent chóru. Fot. PAP/Grzegorz Rogiński
W ciągu 40 lat w poznańskiej Akademii Muzycznej Stuligrosz przeszedł drogę od stanowiska asystenta do profesora nadzwyczajnego i rektora. W jego dorobku znajduje się 600 kompozycji, w tym trzy msze: w tonacjach C–dur, B-dur i a–moll, kantaty na chór i orkiestrę oraz ponad 100 opracowań polskich pieśni religijnych i ludowych.
Był człowiekiem niezwykle barwnym, dowcipnym, z dystansem do siebie. - Przed wyjazdem do USA w 1963 r. zażartował podczas próby, że powinien zmienić nazwisko ze StuliGROSZ na StuliDOLAR. Po powrocie chłopcy z zespołu zmienili mu imię na InoCENTY - powiedział PAP Jan Bończa-Szabłowski, który tę anegdotę usłyszał od samego Stuligrosza.
Kiedy poznańscy ogrodnicy Władysław i Roman Szymańscy nazwali wyhodowaną po 25 latach pracy odmianę tulipanów „Stefan Stuligrosz”, obchodzący jubileusz 90-lecia urodzin profesor zażartował, że kwiat powinien nazywać się „Stulipan”.
Stefan Stuligrosz zmarł 15 czerwca 2012 roku.
Źródła szacują liczbę chórzystów, którzy przewinęli się przez jego chór, od 1,4 tys. do ponad 2 tys. śpiewaków.
Autorzy są jednak zgodni, że chór był kuźnią charakterów i wielu różnych karier, nie tylko muzycznych. Filozofię sukcesu – oraz „etos Stuligrosza”, który profesor wpajał uczniom – opisał ks. Szymonik. „Stefan Stuligrosz uważał, że sztuka muzyczna to wyjątkowo wymagająca i zazdrosna pani. Nie można jej zaniedbać ani lekceważyć. Talent jest nam dany jako depozyt, a nie jako podarunek czy zabawka i trzeba się starać, aby z tego talentu wyrósł pożytek dla innych ludzi” – wyjaśnił.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ miś/