Cenzura w PRL była wszechogarniająca, obejmowała wszystko. Miała pomóc w kreowaniu pewnego pozytywnego obrazu państwa w sensie politycznym, cywilizacyjnym, ekonomicznym, upowszechniać go i nie dopuścić do podważania - ocenił historyk prof. Andrzej Friszke.
11 kwietnia mija 25 lat od likwidacji cenzury w Polsce. Tego dnia w 1990 r. weszła w życie Ustawa o Likwidacji Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk.
PAP: W kwietniu mija 25. rocznica likwidacji cenzury. Jakie były jej początki w PRL?
Prof. Andrzej Friszke: Cenzura funkcjonowała od początku Polski Ludowej, już od 1944 r. jeszcze jako cenzura wojenna. Kiedy tworzył się PKWN i jego władze to oczywiście też automatycznie powstały wydziały cenzury. Po zakończeniu wojny stosunkowo miękko przeszło to w urząd cenzury, który otrzymał nazwę Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, umocowany na mocy dekretu rządowego z 1946 r. Miał on główną siedzibę stołeczną i oddziały wojewódzkie. Początkowo podlegał Ministerstwu Bezpieczeństwa, dość szybko jednak przeszedł pod Urząd Rady Ministrów i podlegał właściwie premierowi.
To był urząd trochę tajemniczy i mało znany. W gruncie rzeczy o istnieniu cenzury i tym gdzie się mieści wiedzieli głównie ludzie piszący. Natomiast wiedza powszechna na temat istnienia takiego urzędu nie była ogólnie dostępna, przeciętny obywatel nawet nie do końca zdawał sobie sprawę, że to, co czyta przeszło przez cenzurę. Natomiast dla ludzi piszących, którzy pracowali w redakcjach, istnienie cenzury było rzeczą oczywistą. Każdy materiał musiał przez nią przejść. To było niezmienne.
PAP: Jak działała cenzura?
Prof. Andrzej Friszke: Cenzura PRL-owska przede wszystkim była wszechogarniająca, obejmowała wszystko. Była w tym sensie tajna, że czytelnik nie wiedział, iż dany tekst przeszedł przez cenzurę, nie było żadnych śladów jej działań. Kiedy zdejmowała materiał puste miejsce należało wypełnić innym, który oczywiście też ocenzurowano. Czytelnik otrzymywał spójną formę pisma, bez miejsc pustych, ani oczywiście żadnych stempli, że coś przeszło przez cenzurę.
Zasadą było też niekierowanie się indywidualną oceną cenzora, choć to też miało pewne znaczenie, ale wytycznymi. Były one oczywiście ściśle tajne, ustalane przez różne instytucje np. niektóre ministerstwa, Komitet Centralny i jego agendy. W sumie powstawała tzw. księga zapisów i cenzor, który nie był pewien co zrobić z tekstem, mógł tam sprawdzić czy może go puścić. I informował redaktora naczelnego lub osobę upoważnioną przez pismo, że czegoś nie puszcza, ale nie mówił dlaczego.
Andrzej Friszke: Cenzura PRL-owska przede wszystkim była wszechogarniająca, obejmowała wszystko. Była w tym sensie tajna, że czytelnik nie wiedział, iż dany tekst przeszedł przez cenzurę, nie było żadnych śladów jej działań. Kiedy zdejmowała materiał puste miejsce należało wypełnić innym, który oczywiście też ocenzurowano. Czytelnik otrzymywał spójną formę pisma, bez miejsc pustych, ani oczywiście żadnych stempli, że coś przeszło przez cenzurę.
PAP: Co poddawano cenzurze?
Prof. Andrzej Friszke: Cenzurowano cały blok spraw historycznych wytyczonych kilkoma elementami. Po pierwsze nie wolno było krytykować ZSRR, ani używać zbyt dowolnego słownictwa w tej materii, obowiązywał język dość kanoniczny. Oczywiście nie wolno było krytykować obowiązującej ideologii, partii, ani jej organów. Cenzura broniła ustroju, ale w ramach tego też bywały zmienne np. nie wolno było wymieniać nazwisk osób, które w grze politycznej straciły pozycję. Dotyczyło to np. Władysława Gomułki. Kiedy stracił władzę, miał być zapomniany.
Jeżeli chodzi o pojęcia to nie wolno było np. używać słowa stalinizm, już po okresie kiedy odchodzono od rozliczeń z nim. Więc cenzura manipulowała również językiem, którym się posługiwano. Dbała też, by o pewnych sprawach pisać wyłącznie pozytywnie lub negatywnie. Np. o polityce USA czy Izraela można było pisać tylko krytycznie, także np. w sferze osiągnięć technologicznych. Cenzura nie pozwalała też pisać o różnych negatywnych zjawiskach nas dotyczących np. danych o stanie chorobowym czy skażeniu środowiska, a jeżeli to tylko w wyjątkowych przypadkach, kiedy otrzymała nowe wytyczne.
PAP: Czemu miały służyć działania cenzury?
Prof. Andrzej Friszke: Prasa miała kreować pewien obraz pozytywny w sensie politycznym, cywilizacyjnym, ekonomicznym, upowszechniać go i nie dopuścić do podważania. Nie wolno było reklamować pewnych twórców, poetów, pisarzy, historyków, postaci z przeszłości, które miały być zapomniane. Nie należało pisać o przywódcach kościelnych, życiu wewnętrznym Kościoła, uprawiać "propagandy religijnej". Cenzura pilnowała, by tylko do tego przeznaczone pisma np. "Tygodnik Powszechny" się tym zajmowały, by kwestie religijne były na marginesie.
Nie wolno było pisać też o określonych sprawach z historii np. porwaniu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, Katyniu, procesach politycznych po wojnie czy potem październiku 1956 r. To pokazuje jak manipulowano przy pomocy cenzury przeszłością, by to było zgodne z aktualnymi potrzebami władzy. Kolejny punkt to osoby, które podpadły władzy - w ogóle nie wolno było ich wymieniać albo wyłącznie w negatywnym kontekście. To były ogromne rzesze ludzi z różnych dziedzin zarówno postaci historycznych, jak i emigracyjnych, kulturalnych, opozycjonistów. Cenzura obejmowała oczywiście także życie artystyczne takie jak piosenka czy kabaret.
PAP: Czy działanie cenzury było jakoś zróżnicowane?
Prof. Andrzej Friszke: Oczywiście, inaczej cenzurowano rzeczy o masowym, a inaczej o wąskim zasięgu np. prace naukowe - tu powiedzmy mogła być nieco bardziej liberalna. Inaczej cenzurowano wydawnictwa świeckie, inaczej kościelne. Rzeczy artystyczne też cenzurowano, ale np. katalog wystaw trochę łagodniej niż gdyby to samo chciało się publikować w dużej gazecie. Teoretycznie cenzurze nie podlegały rzeczy do 100 egzemplarzy, ale oczywiście też musiało to zachować pewne granice.
Jeżeli chodzi o cenzurowanie czasopism, to wyglądało to tak, że kiedy redakcja zamykała materiał, osoba upoważniona do kontaktów z cenzurą z reguły naczelny lub zastępca, musiał zanieść jej materiał. Cenzor po przeczytaniu dzwonił do redakcji i osoba pełnomocna jechała odebrać decyzję odnośnie tekstu. W zasadzie nie było tu pola do negocjacji. Oczywiście czasem je toczono, choć to na ogół wiele nie dawało.
PAP: Kto pracował w cenzurze?
Prof. Andrzej Friszke: Jak podejrzewam ludzie bardzo różni, jednak na ogół z jakimś wykształceniem wyższym, trochę polonistów zapewne. Na tych bardziej eksponowanych stanowiskach pewnie trochę osób, które przeszły z komitetów partyjnych lub urzędów centralnych i tu sobie "wiły gniazdko" na długie lata. Oczywiście musiały być to osoby absolutnie wiarygodne dla władzy, bo miały dostęp do tajnych instrukcji, jednak to nie była nigdy prestiżowa instytucja.
W 1977 r. uciekł za granicę cenzor Tomasz Strzyżewski z dużym plikiem osławionych instrukcji cenzury. Zostały one ogłoszone przez KOR jesienią 1977 r. jako tzw. czarna księga cenzury. Szereg tych materiałów wręczono w różnych redakcjach dla pokazania jak odbywa się manipulacja. Oczywiście redakcje nic z tym nie mogły zrobić, bo same były zależne od cenzury, ale wiedza o tym się bardzo rozpowszechniła. Były tam różne zaskakujące rzeczy m.in. zakaz pisania o zjawiskach patologicznych, skażeniu środowiska czy fakt że cenzura chroniła zaprzyjaźnionych dyktatorów afrykańskich np. nie wolno było pisać źle o dyktatorze Ugandy Aminie. Materiały te opublikowało także londyńskie wydawnictwo Aneks.
PAP: Czy miał Pan kiedyś osobistą styczność z cenzurą?
Prof. Andrzej Friszke: Dwa razy. Raz w "Więzi" w połowie lat 80. Napisałem recenzję książki Jana Ciechanowskiego "Powstanie Warszawskie", a cenzura ją zmasakrowała. I kolega wziął mnie na negocjacje na Mysią. Przygotowałem się i operowałem głównie argumentem, że w mojej recenzji nie ma nic oryginalnego. Bo to, na co zwracam uwagę na tej stronie jest w tej monografii, a o czymś znajdującym się na innej był artykuł w kwartalniku historycznym. Cenzor tego wysłuchał i powiedział "Proszę pana to, że coś poszło w książce czy kwartalniku dla historyków nie znaczy, że może pójść w +Więzi+ dla szerokiego odbiorcy". I tak ze mną krótko rozmawiał, niechętnie zresztą. Potem dowiedziałem się, że byli bardzo niezadowoleni, że złamano zasadę i przyprowadzono autora. Ja ich nawet rozumiem, bo wiadomo, że twórca najlepiej zna tekst i może go bronić.
Drugi raz rozmawiałem z cenzurą na początku 1989 r., już w okresie Okrągłego Stołu, kiedy wychodziła moja pierwsza książka. Pamiętam, że we frazie "Józef Piłsudski wielki polityk" zakwestionowano słowo "wielki". To pokazuje jak próbowano wpływać, w tym wypadku na oceny. Chciałem także by zaznaczono ingerencje cenzorskie, co już wówczas było możliwe. I cenzor powiedziała "Ok, zgadzamy się, by pan zaznaczył w trzech miejscach nasze ingerencje, ale w innych punktach się na takie zaznaczenie nie zgadzamy. Jeżeli pan się będzie upierał rozszerzymy ingerencje o kolejne miejsca".
Andrzej Friszke: Cenzura w zasadzie przestawała już funkcjonować w 1989 r. był to jednak oczywiście pewien proces. Prasa po Okrągłym Stole otrzymała dużą swobodę i cenzura właściwie straciła siłę działania, jej ingerencje dotyczyły głównie jakichś spraw pryncypialnych związanych z Sowietami czy wezwań do ostrych działań. Ale w sumie to wszystko już było mało odczuwalne.
PAP: Jak wyglądał schyłek cenzury w Polsce?
Prof. Andrzej Friszke: Prawne uregulowanie cenzury było jednym z postulatów porozumień sierpniowych. Po długich i ciężkich bojach powstała ustawa o cenzurze określająca, w jakich sytuacjach może ona ingerować. Tam były takie trzy punkty - tajemnica państwowa, sojusze i fundamenty ustroju. Ale w innych miejscach już trudniej im było działać, ustawa pozwalała na zaznaczanie gdzie to miało miejsce, a od decyzji cenzury przysługiwało odwołanie do sądu. Niebawem jednak przyszedł stan wojenny, który to uniemożliwił, ale można było nadal żądać zaznaczenia ingerencji. Jednak większość gazet z tego nie korzystała, by nie podpadać władzy, bo cenzura bardzo tego nie lubiła.
Cenzura w zasadzie przestawała już funkcjonować w 1989 r. był to jednak oczywiście pewien proces. Prasa po Okrągłym Stole otrzymała dużą swobodę i cenzura właściwie straciła siłę działania, jej ingerencje dotyczyły głównie jakichś spraw pryncypialnych związanych z Sowietami czy wezwań do ostrych działań. Ale w sumie to wszystko już było mało odczuwalne. Cenzura w zasadzie przestawała funkcjonować, a przez ostatnie miesiące był to już urząd w stanie schyłkowym. 11 kwietnia 1990 r. weszła w życie Ustawa o Likwidacji Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk.
Rozmawiała Anna Kondek-Dyoniziak (PAP)
akn/ agz/