O przyszłości miejsc upamiętnienia niemieckich zbrodni w Polsce i Niemczech po odejściu pokolenia naocznych świadków oraz o zmianach w kulturze pamięci dyskutowali podczas mijającego weekendu w Berlinie i Sachsenhausen muzealnicy, historycy i publicyści.
Podczas wykładu otwierającego trzydniową konferencję polski publicysta Adam Krzemiński powiedział, że niemal równoczesna niedawna śmierć niemieckiego pisarza Guentera Grassa i Władysława Bartoszewskiego uzmysłowiła Polakom i Niemcom, że "w Europie dokonuje się przełom w polityce pamięci".
Odejście pokolenia wojennego nie tylko oznacza brak świadków historii, lecz zapowiada także "tektoniczne przesunięcia" w postrzeganiu historii dwudziestego wieku - mówił Krzemiński w wystąpieniu na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen pod Berlinem.
Szef muzeum i miejsca pamięci w byłym KL Sachsenhausen, Guenter Morsch, wskazał podczas konferencji w Berlinie na głosy ekspertów ostrzegających, że dorastająca młodzież staje się coraz bardziej obojętna na istniejące obecnie formy upamiętnienia zbrodni nazistowskich. Mowa jest o wielkim "niezadowoleniu z kultury pamięci" - zwrócił uwagę Morsch. Brak świadków zbrodni pogłębi jeszcze jego zdaniem ten problem.
Jak podkreślił, pierwsze pokolenie powojenne - urodzone w okolicach 1945 roku i ukształtowane przez wojenną traumę swoich rodziców, a w Niemczech także przez ujawniony w latach 60. konflikt pokoleniowy ze "sprawcami" - jest już w wieku emerytalnym i ma mniejszą siłę oddziaływania niż bezpośredni świadkowie.
Szef muzeum i miejsca pamięci w byłym KL Sachsenhausen, Guenter Morsch, wskazał podczas drugiej części konferencji w Berlinie na głosy ekspertów ostrzegających, że dorastająca młodzież staje się coraz bardziej obojętna na istniejące obecnie formy upamiętnienia zbrodni nazistowskich. Mowa jest o wielkim "niezadowoleniu z kultury pamięci" - zwrócił uwagę Morsch. Brak świadków zbrodni pogłębi jeszcze jego zdaniem ten problem.
Morsch wskazał na podejmowane z inicjatywy Polski w UE próby kształtowania wspólnej europejskiej polityki pamięci. Jak zauważył, inicjatorom chodzi nie tylko o "włączenie historii komunizmu i jego skutków" w Europie Środkowo-Wschodniej do "europejskiej pamięci", lecz o "stopienie w jedno" pamięci o obu dyktaturach - narodowosocjalistycznej (nazistowskiej) i komunistycznej.
Dyrektor Centrum Badań Historycznych w Berlinie, Robert Traba, wyraził zrozumienie dla niemieckich muzealników, którzy jego zdaniem z poczucia odpowiedzialności za zbrodnie niemieckie obawiają się włączenia zbrodni sowieckich do historycznej narracji o II wojnie światowej, gdyż mogłoby to doprowadzić do relatywizacji niemieckich zbrodni. "Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego nie chcą oni zrozumieć Polaków czy Bałtów, którzy doświadczyli sowieckiego totalitaryzmu i chcą o tym mówić" - dodał Traba. Przyznał, że pytanie, gdzie znajduje się granica między groźbą relatywizacji a opowiedzeniem pełnej historii wojny, jest poważnym problemem.
W rozmowie z PAP Traba zwrócił uwagę na to, że niemieckie miejsca pamięci, zamiast wyznaczać kierunek dyskusji o przeszłości, stają się "atrakcjami turystycznymi". "Jedzie się zwiedzić pałac X, potem ZOO Y, a potem wpada się do miejsca pamięci o zbrodniach" - mówił historyk.
Problemem w relacjach polsko-niemieckich jest też jego zdaniem odmienne podejście do niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz. "Dla Niemców jest to obóz zagłady Żydów, którego historia zaczyna się w 1942 roku. Z perspektywy polskiej taka postawa oznacza wykreślenie niemal dwóch lat, gdy Auschwitz był obozem koncentracyjnym głównie dla polskich elit" - powiedział szef PAN w Berlinie.
Dyrektor Centrum Badań Historycznych w Berlinie, Robert Traba zwrócił uwagę na "niezrozumiałe dla niego" stosowanie polskich nazw niemieckich obozów koncentracyjnych. (...) Jak wyjaśnił, taka praktyka "nie jest wymysłem niemieckim, lecz współtworzą ją polskie placówki muzealne". "Nie rozumiem, dlaczego twórcy wystaw piszą Chełmno, a nie Kulmhof" - powiedział Traba.
Traba zwrócił ponadto uwagę na "niezrozumiałe dla niego" stosowanie polskich nazw niemieckich obozów koncentracyjnych. Jako przykład podał wystawę na terenie miejsca zjazdów partii hitlerowskiej NSDAP w Norymberdze. Miejsca zagłady - Chełmno, Sobibór, Bełżec - mają nazwy polskie, zamiast niemieckich - skrytykował historyk. Jak wyjaśnił, taka praktyka "nie jest wymysłem niemieckim, lecz współtworzą ją polskie placówki muzealne". "Nie rozumiem, dlaczego twórcy wystaw piszą Chełmno, a nie Kulmhof" - powiedział Traba. Jego zdaniem taka "nonszalancja" może potem skutkować dziennikarskimi wpadkami w postaci używania błędnego terminu "polskie obozy koncentracyjne".
Niemieccy uczestnicy konferencji opowiadali o trudnych początkach tworzenia w RFN po wojnie miejsc pamięci. "Po 1945 r. dominującą postawą wśród Niemców było milczenie i wypychanie zbrodni z pamięci" - mówiła dyrektor muzeum w Dachau, Gabriele Hammermann. Jak podkreślała, zarówno władze, jak i przeważająca większość społeczeństwa sprzeciwiała się upamiętnieniu ofiar. Ówczesny burmistrz miasta propagował Dachau jako "miasto artystów", uważał, że mieszkańcy są ofiarami "czarnej propagandy", a część terenu byłego obozu przeznaczył pod budownictwo domków jednorodzinnych. Zwrot w podejściu do przeszłości nastąpił dopiero w latach 80. - mówiła Hammermann.
Heidemarie Uhl z Austriackiej Akademii Nauk powiedziała, że odejście pokolenia świadków historii stworzy problem legitymizacji miejsc pamięci, które dotychczas w swej działalności opierały się na osobach, które przeżyły koszmar obozów. To wielkie wyzwanie dla muzealników - podkreśliła.
Podsumowując obrady, Traba zauważył, że chociaż wspólna europejska polityka pamięci byłaby jak najbardziej pożądana, to codzienna praktyka świadczy raczej o tendencji do "narodowych narracji". Jako przykład podał obchody 70. rocznicy zakończenia wojny, podczas których każdy naród koncentrował się na własnym spojrzeniu na to wydarzenie.
Konferencję zorganizowały Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie i Fundacja Miejsc Pamięci w Brandenburgii przy wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.
Z Berlina Jacek Lepiarz (PAP)
lep/ mc/