71 lat temu, w nocy z 17 na 18 stycznia 1945 roku, na kilkadziesiąt godzin przed wkroczeniem Armii Czerwonej do Łodzi, ewakuujący się z miasta Niemcy dokonali masakry ok. 1,5 tys. osób przetrzymywanych w więzieniu na Radogoszczu, w zdecydowanej większości Polaków.
„Więzienie w Radogoszczu było właściwie czymś w rodzaju obozu przejściowego – jak gdyby przedsionkiem obozu koncentracyjnego. Przetrzymywano tutaj tych, przeciw którym prowadzone było śledztwo (oczywiście z całym arsenałem tortur fizycznych i psychicznych), a także tych, których skazano na obóz koncentracyjny, lecz jeszcze nie włączono do transportu. (…) Ci, którzy przetrwali pobyt tutaj, często tracili na zawsze zdrowie” – charakteryzował warunki panujące w radogoskim więzieniu Władysław Zarachowicz, jeden z ocalonych z masakry.
Od obozu dla przesiedleńców do więzienia policyjnego
Więzienie na Radogoszczu, zlokalizowane na przedmieściach Łodzi, funkcjonowało od 1 lipca 1940 roku w byłej fabryce włókienniczej Samuela Abbego (obecnie u zbiegu ulic Sowińskiego i Zgierskiej). Wcześniej, na krótko przed wybuchem II wojny światowej, kompleks budynków fabrycznych został przejęty przez Wojsko Polskie, jednak szybko zmienił właściciela. Niemcy, po wkroczeniu do Łodzi 8 września 1939 roku, zaadaptowali ten teren do własnych potrzeb.
Ich działania były związane z planem likwidacji łódzkiej inteligencji (akcja „Intelligenzaktion Litzmannstadt”). Objęła ona wszystkich podejrzanych przedstawicieli elit, m.in. naukowców, urzędników, lekarzy czy ludzi kultury. Nie tylko rodowitych Polaków, ale i osób pochodzenia żydowskiego oraz niemieckiego.
Na miejscu fabryki Abbego powstał najpierw obóz dla kilku tysięcy przesiedleńców z Łodzi oraz mieszkańców okolicznych miejscowości, a następnie obóz przejściowy dla osób, które wcześniej przetrzymywano w budynku fabryki Michała Glazera, także zlokalizowanej na Radogoszczu (wówczas przy ul. Krakowskiej, obecnie ul. Liściasta). Od stycznia do końca czerwca 1940 roku oba obozy funkcjonowały równocześnie.
Komendantem obozu przejściowego (w zależności od okresu funkcjonowania nosił różne nazwy; w końcu 1939 roku działał jako obóz koncentracyjny Radogoszcz – KL Radogosch) był oficer SS Zygfryd Ehlers. Z dniem 1 lipca 1940 roku obóz ten został przemianowany na tzw. Rozszerzone Więzienie Policyjne (Erweitertes Polizeigefaengnis Radegast) i przeszedł pod Zarząd Prezydium Policji w Łodzi (wcześniej był pod nadzorem łódzkiego Gestapo). Zarządzał nim porucznik policji Walter Pelzhausen. Funkcję wachmanów pełnili niemieccy policjanci oraz miejscowi folksdojcze.
W więzieniu osadzono sporą liczbę łódzkiej młodzieży, a także m.in. osoby podejrzewane o przestępstwa lub wykroczenia przeciw niemieckiemu prawu, byłych pracowników przymusowych, którzy uciekli z miejsca robót oraz ofiary ulicznych łapanek. Były też przypadki przetrzymywania na Radogoszczu więźniów politycznych, których następnie kierowano do obozów koncentracyjnych.
Wśród znanych osób osadzonych na Radogoszczu byli m.in. malarz-amator Teodor Wilencki (część jego dzieł, wykonanych w więzieniu, zachowała się do czasów dzisiejszych) powojenny aktor Włodzimierz Skoczylas oraz płk lekarz Wojska Polskiego Władysław Dzierżyński, rodzony brat Feliksa Dzierżyńskiego.
Trudy więziennego życia
Więzienie na Radogoszczu, nazywane także obozem więziennym, było w czasach okupacji największym łódzkim więzieniem (w 1940 roku posiadało nawet swoją filię-podobóz – w gospodarstwie Konów; obecnie dzielnica Widzew). Przeszło przez nie łącznie ok. 40 tys. osób (według zeznań Pelzhausena), w zdecydowanej większości mężczyzn. Wielu z przetrzymywanych naziści wysłali do innych więzień w regionie łódzkim, obozów pracy karnej oraz obozów koncentracyjnych, głównie do Dachau, Gross-Rosen i Mauthausen-Gusen.
„W czasie pobytu w Radogoszczu, jak pamiętam otrzymywaliśmy po pajdce chleba, rano i wieczorem czarną kawę, lurę w miskach, a na obiad zupę w ilości około pół lub trzy czwarte litra. Była to rzadka zupa, bez ziemniaków, zasypana kaszą. Trudno było stwierdzić co to za zupy otrzymywaliśmy. Paczek żywnościowych z zewnątrz nie otrzymywaliśmy” – zapamiętał jeden z więźniów Witold Pawlikowski.
Niekiedy w literaturze wspomnieniowej można spotkać się z opinią, jakoby więzienie na Radogoszczu było w istocie obozem zagłady, co nie jest jednak prawdą (górujący nad więzieniem komin był częścią kotłowni). Nie oznacza to jednak, że więźniowie mieli zapewniony spokojny byt; przeciwnie, często padali ofiarami sadystycznie usposobionej załogi.
Szczególnie złą sławą cieszył się przedwojenny furman z Pabianic Józef Heinrich, nazywany „Krwawym Józiem”. Był do tego stopnia znienawidzony, że krążyły nawet plotki, że po masakrze na Radogoszczu własnoręcznie zabili go łodzianie, którzy przybyli na teren więzienia celem oględzin zwłok swych bliskich. W rzeczywistości więzienny oprawca uniknął samosądu. Zmarł nie doczekawszy sprawiedliwości w 1961 roku w Niemczech.
Więźniowie obozu ginęli lub tracili zdrowie wskutek znęcania się, ale padali też ofiarami egzekucji dokonywanych w podłódzkich lasach. Grupa mężczyzn z Radogoszcza zginęła m.in. w tzw. zbrodni zgierskiej z 20 marca 1942 roku – największej egzekucji dokonanej przez Niemców w Kraju Warty. W centrum Zgierza pod Łodzią okupanci rozstrzelali wówczas 100 Polaków, w zemście za zabicie przez żołnierza AK Józefa Mierzyńskiego dwóch funkcjonariuszy Gestapo.
W sierpniu 1943 roku radogoskie więzienie zostało połączone z obozem pracy karnej na Sikawie (działało do końca wojny pod nazwą Erweitertes Polizeigefaengnis und Arbeitserziehungslager).
Śmierć w płomieniach
Pod koniec 1944 roku Łódź zamieszkiwało ok. 490 tys. mieszkańców, z czego ok. 340 tys. z nich było Polakami. Niemców było prawie 140 tys., a liczba Żydów – po likwidacji łódzkiego getta - nie sięgała nawet tysiąca. W mieście stacjonowały niemieckie siły garnizonowe, ale wskutek zbliżającego się frontu podjęto decyzję o ewakuacji.
Okupanci zdawali sobie sprawę, że w mieście rychło pojawi się Armia Czerwona. Sowieckie bomby spadły na miasto już 17 stycznia. W związku z tym Niemcy w pośpiechu zaczęli nie tylko niszczyć dokumentację dokonywanych zbrodni, ale też brutalnie rozprawiać się z tymi, którzy nie zdążyli zamordować. I to z wielką brutalnością - jak w przypadku osadzonych na Radogoszczu.
Gehenna przetrzymywanych w radogoskim więzieniu zaczęła się około północy, z 17 na 18 stycznia 1945 roku. Najpierw okupanci w pośpiechu mordowali pacjentów więziennej izby chorych, po czym przyszła kolej na tzw. więźniów funkcyjnych. Kiedy siłą wyprowadzania przez Niemców na kaźń aresztowani zaczęli się przeciwstawiać, Niemcy podjęli decyzję o podpaleniu więzienia. Wcześniej załoga otrzymała rozkaz zaryglowania więziennych pomieszczeń.
Po podłożeniu ognia, ok. godziny 3 lub 4 w nocy, rozpoczął się dramat osób przetrzymywanych w budynku. Ci, którzy nie zginęli w płomieniach, próbowali rozpaczliwie ratować się skokiem z okien. Wielu z nich padło wtedy ofiarami niemieckich strażników, bez skrupułów strzelających do więźniów. Ogółem życie straciło ok. 1,5 tys. osób. W zdecydowanej większości Polaków, ale także Niemców oraz jeńców sowieckich (głównie byłych jeńców obozu w Monicach niedaleko Sieradza). Z życiem uszło zaledwie ok. 30 więźniów.
Łodzianie na Radogoszczu
Wojska sowieckie wkroczyły do Łodzi już 19 stycznia, dwa dni po zajęciu Warszawy. Zaraz po tym, na Radogoszcz pośpieszyli mieszkańcy miasta Łodzi i okolic, aby osobiście przekonać się o zbrodni dokonanej przez wycofujących się okupantów. To, co zobaczyli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania – setki spalonych ciał; wiele z nich zwęglonych do tego stopnia, że ich identyfikacja była później niemożliwa. Łodzianie przez kolejny miesiąc odwiedzali Radogoszcz, często wędrując na przedmieścia pieszo.
„Przybyliśmy na miejsce, gdy ciała zamordowanych nie przestały jeszcze dymić. Ogień już ustał a czerwona cegła ruin straszyła z daleka. (…) Twarze ofiar zbrodni wykrzywione były okropnym bólem i zamarłym krzykiem grozy, a tych oczu nie zapomni nikt, kto patrzył wtedy na to piekło na ziemi” – wspominał przybyły na miejsce mordu Arkadiusz Sitek.
Ofiary niemieckiej zbrodni pogrzebano 28 lutego 1945 roku na leżącym blisko spalonego więzienia cmentarzu św. Rocha. Przed pochówkiem dokonano prób identyfikacji zamordowanych (dziś, dzięki ustaleniom łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, znanych jest ponad 500 nazwisk ofiar masakry na Radogoszczu), a do pomocy przy pochówkach zaangażowano miejscowych Niemców.
Procesy radogoskie
Choć załoga obozu mogła liczyć nawet 80 osób, osądu po wojnie doczekało się zaledwie kilkunastu oprawców. Zaraz po mordzie Niemcy uciekli z Łodzi, wśród nich także komendant obozu Pelzhausen. Wpadł w ręce aliantów dopiero w czerwcu 1945 roku we Frankfurcie nad Menem.
Pierwsze procesy wachmanów i członków kierownictwa obozu odbyły się w drugiej połowie 1945 roku. Główny odpowiedzialny na zbrodnię – Pelzhausen – został sprowadzony do Łodzi w kwietniu 1947 roku; stanął przed łódzkim Sądem Okręgowym. 12 września tego roku usłyszał wyrok śmierci. Egzekucję przez powieszenie wykonano 1 marca 1948 roku.
***
Niemal natychmiast po masakrze zrodziła się idea godnego upamiętnienia wszystkich zamordowanych więźniów. W tym celu powołano do życia Społeczny Komitet Opieki nad Więzieniem w Radogoszczu; podjęto akcję odgruzowywania więzienia oraz zdecydowano o budowie miejsca pamięci ku czci wszystkich, którzy nie doczekali wolności ginąc w płomieniach. Pomnik-mauzoleum odsłonięto po 22 latach od zbrodni, we wrześniu 1961 roku.
Obecnie Oddział Martyrologii Radogoszcz funkcjonuje w ramach łódzkiego Muzeum Tradycji Niepodległościowych.
Waldemar Kowalski
Źródło: MHP