5 października 1939 r., kiedy trwały jeszcze ostatnie walki kampanii 1939 r. pod Kockiem, Adolf Hitler po raz pierwszy i jak się później okazało - ostatni, przybył do Warszawy. Tam, w przystrojonych na tę okazję flagami ze swastykami Alejach Ujazdowskich, odebrał uroczystą defiladę Wehrmachtu, który wkroczył do polskiej stolicy przed kilkoma dniami. Niemiecki dyktator nie spodziewał się, że tego dnia polski ruch oporu planował pozbawić go życia.
"Halo, halo, czy nas słyszycie?... To nas ostatni komunikat. Dziś oddziały niemieckie wkroczyły do Warszawy. Braterskie pozdrowienie przesyłamy żołnierzom polskim walczącym na Helu i wszystkim walczącym, gdziekolwiek się jeszcze znajdują. Jeszcze Polska nie zginęła. Niech żyje Polska..." – brzmiał ostatni komunikat Polskiego Radia, odczytany 30 września przez spikera Józefa Małgorzewskiego, zakończony melodią polskiego hymnu. Tego samego dnia Niemcy zakazali działalności rozgłośni. Każdy Polak, korzystając z radiowego odbiornika, ryzykował odtąd życiem.
Nieproszony gość
Choć pierwsze oddziały Wehrmachtu wkroczyły do Warszawy 30 września, dopiero nazajutrz - 1 października – odbyło się oficjalne wejście do miasta dziesięciu niemieckich dywizji 8 Armii gen. Johannesa Blaskowitza. To właśnie on 28 września, wraz z gen. Tadeuszem Kutrzebą, podpisał akt kapitulacji obrony polskiej stolicy, która bohatersko broniła się przed agresorem przez trzy tygodnie.
Aby upokorzyć warszawiaków, führer postanowił osobiście triumfować w zrujnowanym mieście. Jak się później okazało, to była jedyna wizyta nazistowskiego wodza w okupowanej Warszawie, stolicy kraju, który – jak rozgłaszała nazistowska propaganda – „od setek lat zagradzał Niemcom drogę na Wschód”.
Walki o Warszawę kosztowały miasto wiele ofiar – w wyniku działań zbrojnych poległo ok. 5-6 tys. żołnierzy Wojska Polskiego, 16 tys. zostało rannych, a przeszło 100 tys. pomaszerowało do niemieckiej niewoli. Straty wśród cywilów wyniosły ok. 25 tys. zabitych, kilkadziesiąt tysięcy poniosło rany. Substancja mieszkalna stolicy została zniszczona co najmniej w 12 proc., wiele zabytków obróciło się gruzy, a jeden z najcenniejszych - Zamek Królewski stanął w płomieniach już 17 września.
Aby upokorzyć warszawiaków, führer postanowił osobiście triumfować w zrujnowanym mieście. Jak się później okazało, to była jedyna wizyta nazistowskiego wodza w okupowanej Warszawie, stolicy kraju, który – jak rozgłaszała nazistowska propaganda – „od setek lat zagradzał Niemcom drogę na Wschód”.
5 października o godz. 11.30 führer wylądował wraz z wysokimi dygnitarzami III Rzeszy na warszawskim Okęciu. Na lotnisku powitanie zgotowali mu dowódcy Wehrmachtu, a wśród nich generałowie: Blaskowitz, Gerd von Runstedt, Walther von Brauchitsch, Albert Kesselring i Walther von Reichenau.
Po przylocie do Warszawy Hitler przesiadł się do limuzyny i po objechaniu niektórych dzielnic miasta i na własne oczy obejrzeniu jego zgliszcz, udał się na Plac Piłsudskiego (w 1940 r. przemianowany przez władze okupacyjne na Plac Adolfa Hitlera). Tam był witany przez część oddziałów niemieckich.
Defilada w Alejach Ujazdowskich
Głównym punktem programu pobytu nazistowskiego dyktatora w Warszawie była popołudniowa defilada zwycięskiej 8 Armii gen. Blaskowitza w Alejach Ujazdowskich, jednej z głównych ulic miasta, części Traktu Królewskiego.
Świadkiem przejazdu Hitlera na defiladę był Ksawery Świerkowski, który zobaczył przywódcę III Rzeszy z wysokości Krakowskiego Przedmieścia. "Od gmachu Komendy Miasta wyjechała liczna kolumna motocykli z przyczepami. Na siodełkach siedzieli w ogromnych hełmach niemieccy policjanci ubrani w granatowe płaszcze. W przyczepach policjanci półleżeli na lewym boku, odwróceni do tylu z karabinami w garści i palcem na spuście. Za tą kolumną jechał ogromny, staromodny wóz pancerny, z którego luku nad podkładem sterczał żołnierz obrócony też do tyłu i trzymający palec na spuście karabinu maszynowego. Następnie sunęło otwarte auto z kilkoma oficerami, do którego z tyłu doczepiono działko przeciwlotnicze. Za nim również otwarte auto z generałami. W trzecim zaś również otwartym aucie niespodziewanie ujrzałem Hitlera. Ubrany w płaszcz politischer leitera, miał po prawej młodego adiutanta. Hitler blady, o mocno zagryzionych ustach, zrobił na mnie wrażenie histeryka, zmęczonego i całkowicie zobojętniałego na wszystko, co się wokół niego dzieje" – zapamiętał Świerkowski.
Trybuna honorowa z Hitlerem oraz generalicją Wehrmachtu znajdowała się na wysokości wylotu ulicy Chopina (po stronie Parku Ujazdowskiego). Miejsce po prawicy führera zajął feldmarszałek Wilhelm Keitel, szef Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu (OKW), który zanotował we wspomnieniach: "Podczas wspaniałej defilady daremnie szukałem wzrokiem swego najmłodszego syna. Musiałem go widocznie przeoczyć w masie stalowych hełmów. Później jednak, przy odlocie, Hans-Georg przecisnął się przez zwarty tłum żołnierzy, którzy chcieli zobaczyć Führera. Zdołał się ze mną tylko krótko przywitać i przekazać pozdrowienia dla matki".
Zachowało się wiele zdjęć z defilady autorstwa Hugona Jägera, osobistego fotografa Hitlera. Na potrzeby propagandy defilada była także rejestrowana za pomocą kamery. Na zachowanym filmie widać kolumny pododdziałów Wehrmachtu – niemal wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Przy akompaniamencie orkiestry wojskowej żołnierze maszerują pieszo, prowadzą rowery, jadą konno, na samochodach opancerzonych ciągnących lawety z artylerią, a także w czołgach. W pokazie potęgi militarnej Niemiec wzięło udział także sto samolotów. Żołnierze defilujący w pełnym rynsztunku zwracają swe twarze w stronę trybuny honorowej pozdrawiając w nazistowskim geście swego przywódcę, który co chwilę unosi prawą rękę. Całe wydarzenie, odbywające się na specjalnie przystrojonych flagami ze swastyką warszawskich ulicach, przypomina radosne święto…
W związku przyjazdem Hitlera Niemcy przedsięwzięli na całej trasie przemarszu specjalne środki bezpieczeństwa. Na kilka godzin całkowicie zamarł ruch w Śródmieściu - nie można było spacerować po chodnikach ani nawet wyglądać z okien. Mieszkańców spędzano do bram lub zamykano w mieszkaniach, niektórzy musieli je opuścić, inni – zostali prewencyjnie aresztowani. Za niepodporządkowanie się zarządzeniom groziła śmierć, co obwieszczano w języku polskim za pomocą megafonów.
"Warszawiacy stali na chodnikach w milczeniu, a ulicą ciągnął nieprzerwany potok ludzi, maszyn i koni. Żołnierze wygoleni, butni, jechali na samochodach, inni siedzieli na wypasionych koniach, ciągnących działa, moździerze i cekaemy. Czołgi ciężkie i lekkie jechały ze zgrzytem gąsienic. Na chodnikach panowała przeraźliwa cisza" – zapamiętał Małgorzewski, ten sam, który na antenie Polskiego Radia obwieszczał wkroczenie Niemców do Warszawy. 5 października, stojąc wraz z żoną przy gmachu PKO na rogu ul. Świętokrzyskiej, obserwował niemiecką defiladę, która – jak relacjonował spiker radiowy – po przejściu Alei Ujazdowskich skręciła w Aleje Jerozolimskie, a następnie, ulicą Marszałkowską, pomaszerowała w kierunku Ogrodu Saskiego.
W związku przyjazdem Hitlera Niemcy przedsięwzięli na całej trasie przemarszu specjalne środki bezpieczeństwa. Na kilka godzin całkowicie zamarł ruch w Śródmieściu - nie można było spacerować po chodnikach ani nawet wyglądać z okien. Mieszkańców spędzano do bram lub zamykano w mieszkaniach, niektórzy musieli je opuścić, inni – zostali prewencyjnie aresztowani. Za niepodporządkowanie się zarządzeniom groziła śmierć, co obwieszczano w języku polskim za pomocą megafonów.
"…wychodzę w stronę Śródmieścia i natykam się na patrole niemieckiej żandarmerii i granatowej policji. Wszystkie ulice z Powiśla w kierunku Al. Ujazdowskich i Nowego Światu zamknięte. Granatowy policjant namawia mnie półgłosem na powrót do domu. Lepiej się dziś nie szwendać po mieście. Coś się dzieje w Śródmieściu, on sam dokładnie nie wie co. Zgromadzono dużo wojska, SS i gestapo" – wspominał nieświadomy wizyty Hitlera w Warszawie Jan Nowak-Jeziorański.
5 października w stołecznym Ratuszu zamknięto jako zakładników 12 osób, w tym członków Komitetu Obywatelskiego utworzonego w czasie obrony Warszawy: Zdzisława Lubomirskiego, Ludwika Józefa Everta, księdza Henryka Hilchena, Abrahama Gepnera, Czesława Klamera, Antoniego Snopczyńskiego, Artura Śliwińskiego, Witolda Staniszkisa, Władysława Baranowskiego, Antoniego Barykę, Franciszka Urbańskiego i Szmula Zygielbojma. Wszyscy zatrzymani – według zapisów w akcie kapitulacji z 28 września - mieli stanowić zabezpieczenie przed aktami sabotażu na ulicach opanowanego przez Niemców miasta. Jak się później okazało, zatrzymano ich także w związku z maszerującą przez Warszawę defiladą Wehrmachtu.
"Wczoraj przed południem odbyła się na tradycyjnym miejscu, na placu Na Rozdrożu, wielka rewia wojsk niemieckich. W związku z tym ruch na mieście, w szczególności na linii Nowy Świat - Aleje Ujazdowskie, w Al. Jerozolimskich, w ul. Marszałkowskiej jako też na przyległych odcinkach ulic poprzecznych był wstrzymany - częściowo już od godz. 8 rano, całkowicie zaś od pól do 10-ej. Ograniczenia te trwały do godz. 1-ej, a na niektórych ulicach do 3-ej po południu" – głosił komunikat (błędnie podawał lokalizację defilady), którego treść przedrukowały warszawskie gazety 6 października.
Zamach, którego nie było
Działania władz niemieckich miały zapewnić wodzowi III Rzeszy bezpieczeństwo. Niewiele jednak brakowało, aby losy wojny potoczyłyby się inaczej – okupanci nie spodziewali się bowiem, że polski ruch oporu, zawiązany w stolicy jeszcze przed jej kapitulacją (27 września – konspiracyjna Służba Zwycięstwa Polski), zaplanował na Hitlera zamach. Jego wizyta w Warszawie stała się dogodną okazją do jego przeprowadzenia.
Plan opracowany przez zwierzchnika SZP gen. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego, przewidywał pozbawienie Hitlera życia w czasie jego przejazdu ulicami Warszawy. Nad jego realizacją czuwał mjr Franciszek Niepokólczycki, dowódca 60. Batalionu Saperów w czasie kampanii 1939 r., szef sztabu dywersji SZP. W akcji wzięli udział współpracownicy mjr. Niepokólczyckiego m.in. por. Franciszek Unterberger, por. rez. Czesław Sawicki i kpt. Edward Brudnicki. Za dostarczenie materiałów ze składu amunicyjnego, łącznie pół tony trotylu, odpowiadał por. Dominik Żelazko. Umieszczono je w dwóch skrzyniach (w każdej po 250 kg trotylu) i ukryto na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i ulicy Nowy Świat – jeden w budynku Dyrekcji Kolei, drugi – przy gmachu Banku Gospodarstwa Krajowego, w prowizorycznym wykopie. Detonacja ładunków miała nastąpić z piwnicy Cafe Clubu, mieszczącego się przy ul. Nowy Świat 15.
"Trudno dziś zgadnąć, jak potoczyłaby się wojna, gdyby nie ta jedna sekunda wahania. Pewne jest tylko, że gdyby Hitler z całym otoczeniem zginął w tym momencie, Niemcy wyładowaliby całą furię na bezbronnej ludności Warszawy i pokonanego kraju. Trudno sobie wyobrazić rozmiary masakry, od której dzielił jeden ruch ręki" – dywagował Nowak-Jeziorański.
Jeszcze 4 października realizator planu zameldował gen. Karaszewiczowi-Tokarzewskiemu o pomyślnym zakończeniu przygotowań. Teraz oczekiwano tylko przejazdu Hitlera. Mimo, że następnego dnia führer przejechał przez miejsce, w pobliżu którego podłożony ładunki wybuchowe, do eksplozji nie doszło.
"Dlaczego wybuch nie nastąpił? Tokarzewski tłumaczył mi po wojnie, że nie miał wtedy jeszcze żadnego wywiadu i że defilada zaskoczyła zamachowców. Niepokólczycki nie dostał się tego ranka (5 października) na miejsce, bo Niemcy zamknęli dostęp do ulic, którymi miał przejechać Hitler. Oficer obecny na miejscu otrzymał wprawdzie rozkaz działania na własną rękę, ale tylko w wypadku, jeśli nie będzie cienia wątpliwości, że widzi przed sobą samego Hitlera. Stawka była za wielka, by można było sobie pozwolić na pomyłkę" – wspominał Nowak-Jeziorański, późniejszy kurier Polskiego Państwa Podziemnego.
Stefan Korboński, ostatni Delegat Rządu RP na Kraj, wspominał, że zamach nie powiódł się wskutek oczyszczenia przez Niemców warszawskich ulic, "które zepchnęło obserwatorów z ich stanowisk, tak że osoba, która z sąsiednich ruin miała odpalić ładunek wybuchowy, nie otrzymała od nich odpowiedniego sygnału, a sama nie była w stanie spostrzec przejeżdżającego Hitlera". Nie było pewności, że w kolumnie samochodów przejeżdżających przez skrzyżowanie, gdzie ukryto materiały wybuchowe, jedzie Hitler, czy też tylko jego najbliżsi współpracownicy.
"Trudno dziś zgadnąć, jak potoczyłaby się wojna, gdyby nie ta jedna sekunda wahania. Pewne jest tylko, że gdyby Hitler z całym otoczeniem zginął w tym momencie, Niemcy wyładowaliby całą furię na bezbronnej ludności Warszawy i pokonanego kraju. Trudno sobie wyobrazić rozmiary masakry, od której dzielił jeden ruch ręki" – dywagował Nowak-Jeziorański.
Po defiladzie Hitler odwiedził Belweder, gdzie złożył wizytę w gabinecie zmarłego w 1935 r. marszałka Józefa Piłsudskiego. Następnie w pośpiechu wrócił drogą lotniczą do Berlina. Ładunki wybuchowe, które miały pozbawić życia nazistowskiego wodza, okupanci odkryli jeszcze 5 października, podczas prowadzenia prac porządkowych po defiladzie.
***
Nazajutrz, przemawiając w Reichstagu, Hitler wyraził nadzieję, że po zdobyciu Warszawy „problem polski” został rozwiązany raz na zawsze. Naród niemiecki wśród bicia dzwonów świętuje wielkie, jedyne w swym rodzaju, historyczne zwycięstwo. (…) Świadomość siły naszego Wehrmachtu napełnia nas poczuciem pewności siebie i spokoju. (…) Również na Zachodzie, począwszy od początku wojny, niemiecki Wehrmacht znajduje się w spokojnej gotowości i oczekuje na wroga. O co ma się teraz prowadzić wojnę? O restytucję Polski? Polska traktatu wersalskiego nie powstanie nigdy więcej! (…) W historii niemieckiej nie powtórzy się nigdy więcej listopad 1918" – zapowiedział führer.
8 października 1939 r, w Berlinie podpisał dekret o włączeniu do III Rzeszy polskich ziem zachodnich i północnych, a cztery dni później wydał zarządzenie powołujące Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich. Rozpoczął się trwający ponad pięć lat okres niemieckich represji i terroru, którego celem było wyniszczenie narodu polskiego.
Waldemar Kowalski