Zrozumiałem, że choć w Polsce dużo wiemy o pomocy, której Polacy udzielali Żydom podczas II wojny światowej, to ta wiedza w bardzo znikomym stopniu przebija się do mediów polskich i jest praktycznie w ogóle nieobecna w mediach światowych. Wtedy wymyśliłem projekt „Życie za życie” - mówi Maciej Pawlicki, autor filmu „Stella”, za który otrzymał nagrodę na Festiwalu „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci”.
Problematyka żydowska jest wątkiem, który często przewija się w pańskich filmach. Przed "Stellą" zrealizował Pan jeszcze trzy filmy o ratowaniu Żydów przez Polaków, m.in. „Historię Kowalskich”. Dlaczego ten temat jest dla Pana tak ważny?
Maciej Pawlicki: Gdy w 1989 roku byłem na stypendium w USA, zgłosił się do mnie amerykański dziennikarz David Preston i poprosił mnie, bym przetłumaczył 128 listów pisanych po polsku w latach 1945-1947 przez jego matkę Halinę Wind ze Lwowa do jej brata, który był rabinem w Nowym Jorku. Halinę i 10 innych Żydów przez 11 miesięcy ukrywali w kanałach Leopold Socha i Zygmunt Wróblewski.
Po wojnie jeździła po całych Stanach z wykładami o tym, jak Polacy ratowali Żydów. Przyczyniła się do powstania pierwszego w USA pomnika, który to upamiętnia (w Wilimington, Delaware), zmarła kilka lat przed moich przyjazdem do USA. Niedawno Agnieszka Holland nakręciła o tej historii film „W ciemności”. Widziałem jak mało David wie o Polsce i Polakach. Był przekonany, że pomoc, udzielona jego mamie była czymś wyjątkowym, bo przecież „Polacy są antysemitami”.
Zrozumiałem, że choć sami bardzo dużo wiemy o Polakach ratujących Żydów przed niemiecką machiną zagłady, to wiedza ta w małym stopniu przebija się do mediów polskich i z małymi wyjątkami jest w ogóle nieobecna w mediach światowych. Wtedy wymyśliłem projekt „Życie za życie” poświęcony przekładaniu wiedzy historyków na język mediów.
Projekt przejęło Narodowe Centrum Kultury i Instytut Pamięci Narodowej, powstała strona zyciezazycie.pl zbierająca informacje na ten temat (od kilku lat nie mogę się doprosić, by miała wersję anglojęzyczną). Zrealizowałem kilka filmów, głównie dzięki wsparciu Narodowego Centrum Kultury, trochę dzięki Telewizji Polskiej, która jednak później się wycofała. Ostatnio zaangażował się w sprawę Narodowy Instytut Audiowizualny. Ale to wciąż bardzo skromny zakres, tymczasem ta tematyka jest kluczowa dla wizerunku Polski.
Dlaczego?
Maciej Pawlicki: Jeśli pojedzie pan na Zachód i znajdzie się w towarzystwie dziennikarskim, czy akademickim, to zobaczy pan, że pierwszą reakcją będzie: „Polak? Czyli antysemita”. Jeśli pokornie pokiwa pan głową, może pan sobie egzystować, ale już na zasadzie trochę trędowatego. Ale jeśli zacznie pan tłumaczyć, że to nieprawda - będzie to znaczyło, że jest pan antysemitą zawziętym, który nie pogodził się jeszcze z faktem swojego antysemityzmu, czyli już prawie faszystą. Taki jest obraz Polaka w USA i w znacznej części świata, nad czym ostatnio mocno pracują różne europejskie media. W USA ma to przykryć kompleks winy Amerykanów za to, że – mimo apeli polskiego rządu – nie pomogli masowo mordowanym w Europie Żydom.
Dlatego „Historię Kowalskich”, pięciu polskich rodzin spalonych żywcem przez Niemców, bo ukrywały swych sąsiadów, polskich Żydów, dedykowałem Davidowi, który zachwycił się naszym filmem. Mocno się w tę tematykę „wkręciłem” i w ogóle zafascynowałem kulturą żydowską oraz Żydami.
Maciej Pawlicki: Zrozumiałem, że choć sami bardzo dużo wiemy o Polakach ratujących Żydów przed niemiecką machiną zagłady, to wiedza ta w małym stopniu przebija się do mediów polskich i z małymi wyjątkami jest w ogóle nieobecna w mediach światowych. Wtedy wymyśliłem projekt „Życie za życie” poświęcony przekładaniu wiedzy historyków na język mediów.
Rozumiem, że głównym adresatem Pana filmów jest widownia zagraniczna? Jaka jest ich recepcja? Czy udaje się Panu z sukcesem realizować misję, którą sobie Pan założył?
Maciej Pawlicki: Swoje filmy kieruję także do widzów zagranicznych, dlatego „Historia Kowalskich” - ostatni film „Stella” jeszcze nie był pokazywany za granicą – ma sześć wersji językowych, z hebrajską włącznie. Ale jak dotąd udało się docierać tylko punktowo – „Historia Kowalskich” była pokazywana w Parlamencie Europejskim, gdzie wzbudziła dużą dyskusję i wielkie zaciekawienie, czy Japonii. Ale film nie otrzymał żadnego wsparcia dystrybucyjnego od Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jedyną ambasadą, która go pokazała, była ambasada w Londynie. Został świetnie przyjęty, również przez rabina z głównej Synagogi Londynu, który był nim zachwycony i chce go pokazać na londyńskim festiwalu filmów o tematyce żydowskiej.
W momencie, gdy TVP kupowała od ZDF film „Nasze matki, nasi ojcowie”, zabiegałem o to, by warunkiem tej dziwnej transakcji był przynajmniej zakup przez niemiecką stację „Historii Kowalskich” lub serialu „Sprawiedliwi” Wojciecha Tomczyka. Ale nie było na to zgody. A więc zgoda TVP na całkowitą podrzędność, totalny brak podmiotowości.
Jak ocenia Pan takie filmy jak „Ida” czy „Pokłosie”?
Maciej Pawlicki: Twórca „Pokłosia” słyszał o tym, że gdzieś kogoś ukrzyżowano na drzwiach od stodoły. Potem okazało się, że owszem, ale to nie było w Polsce. Ale on zrobił film bardzo mocno oskarżający Polaków o antysemityzm. Jeśli chce się formułować tego rodzaju oskarżenia, to powinno stać się twardo na fundamencie faktów, a nie wymyślać absurdalne historie, które idą w świat i funkcjonują jako opowieść prawdziwa. „Ida” jest jeszcze groźniejsza niż toporne „Pokłosie”, bo jest wizualnie piękna.
Ale w tym filmie nie ma już podobnych nadużyć...
Maciej Pawlicki: Jest jedno, i to o wiele poważniejsze. O ile o filmie Pasikowskiego można – od biedy – powiedzieć, że jest to kompletnie fikcyjna historia, to w przypadku „Idy” mamy wrażenie bardzo dużej zgodności z faktami. Wiemy, że pierwowzorem jednej z głównych bohaterek jest stalinowska zbrodniarka sądowa Helena Wolińska. W filmie doznaje załamania nerwowego – najpewniej w wyniku wyrzutów sumienia – i popełnia samobójstwo. Tymczasem w rzeczywistości Helena Wolińska dziennikarzom, którzy przypominali jej o przeszłości, zagroziła „urwaniem łbów”.
Ale jeszcze bardziej bulwersujące jest to, że w filmie pokazującym zabijanie Żydów – w ogóle nie pojawiają się Niemcy, nawet nie ma o nich wzmianki. Widz nie dowiaduje się, że Holokaustu na Żydach dokonali Niemcy, którzy na konferencji w styczniu 1942 r. w Wannsee postanowili wymordować cały naród i metodycznie to wykonali. Widzimy za to polskiego chłopa, który morduje Żydów, bo przeraził się, że tylko tak może uratować swoją rodzinę. Przed kim? Pewnie przed innymi Polakami… Zatajenie faktu odpowiedzialności Niemców za Holokaust jest jeszcze gorszą manipulacją, niż ta absurdalna historyjka Pasikowskiego.
Ale chyba zgodzi się Pan, że przynajmniej „Ida” trzyma się faktów, ponieważ są udokumentowane przypadki polskich mordów na Żydach, które nie dokonały się przy współudziale Niemców. Czy Pańskim zdaniem mamy robić tylko filmy o tym, jak Polacy ratowali Żydów?
Maciej Pawlicki: Nie trzyma się faktów i to skandalicznie się ich nie trzyma. Polskie Państwo Podziemne wydawało wyroki śmierci i karało śmiercią tych, którzy wydawali Żydów Niemcom. Natomiast rząd francuski wyłapywał Żydów i wysyłał ich do niemieckich obozów śmierci. W Polsce za ukrywanie Żydów można było zostać spalonym żywcem wraz z całą rodziną, a na Zachodzie groził za to mandat. Holendrzy oskarżają dziś Polaków, a to oni ochotniczo szli do Waffen SS, Polaków tam nie było, Polacy z Waffen SS walczyli i ginęli. Owszem, byli Polacy, którzy dopuszczali się zbrodni. Powinniśmy również o tym robić filmy, ale najważniejszy jest kontekst i proporcje. I żadnych tabu. W Izraelu wiadomo, że Żydzi w gettach najbardziej bali się policji żydowskiej, która była najbardziej brutalna, „najskuteczniejsza”. Opowiedziana jest rola Judenratów, które współpracowały z Niemcami w wysyłaniu Żydów na śmierć. Czy to oznacza, że Żydzi są antysemitami? Problem polega na tym, że w naszej służalczości dajemy absolutny priorytet dla takich, jak „Ida” czy „Pokłosie”. W efekcie zostały zaburzone proporcje. Nie wskazując na kontekst, możemy strasznie kłamać.
Ustawiliśmy się sami w jakiejś absurdalnej uległości względem niemieckiego lobby i rządu, które – całkowicie świadomie – przesuwają winę z Niemców na jakichś „nazistów” (kto wtedy mówił o „nazistach”? Nikt! Napadli nas i mordowali Niemcy), a z nazistów - na Polaków. Poddawanie się tej presji świadczy o potwornej służalczości polskiej klasy politycznej i polskich mediów, które nie rozumieją tego, że kłamiąc o własnej historii, piłują gałąź, na której siedzą. Zaś jeśli naród zaprzecza swojej historii to znaczy, że nie chce istnieć. Może właśnie o to chodzi?
A może to jest tak – można się spotkać z taką oceną – że w polskiej świadomości historycznej mocno jest zakorzenione przekonanie, że możemy być tylko ofiarami zła, nigdy sprawcami?
Maciej Pawlicki: Jeśli przyjrzymy się odpowiedzialności moralnej naszych europejskich sąsiadów – również tych dalszych, jak Francja i Wielka Brytania - na niektóre decyzje polityczne podjęte w ciągu ostatnich dwóch stuleci, to okaże się, że w zestawieniach etycznej motywacji Polacy wypadają po prostu bardzo dobrze, byli po tej właściwej stronie konfliktów. Oczywiście, nam też zdarzało się podejmować złe decyzje, jak ta o przyłączeniu Zaolzia w 1938 roku, o czym zresztą mówił śp. prezydent Lech Kaczyński. Ale liczba tych niewłaściwych posunięć w stosunku do perfidnych i niemoralnych posunięć Niemców, Rosjan, czy nawet Francuzów, pozostaje w dramatycznej dysproporcji. I to jest dla nich kłopot, chcą odsunąć od siebie uwagę, a Polaków obryzgać kłamstwem rzekomej polskiej zbrodni.
Ale czy narracja dumy z własnej historii nie staje w konflikcie z umiejętnością uderzenia się w pierś i wyznania własnych win historycznych?
Maciej Pawlicki: Wręcz przeciwnie. Musimy mieć krytyczny stosunek do naszych dziejów, opisywać prawdę, napiętnować polskich zdrajców i morderców. Jeśli będzie on tylko afirmatywny, to stanie się niewiarygodny, sam sobie zaprzeczy i ostatecznie się skompromituje. Ale prawda wymaga właściwych proporcji.
Rozmawiał Robert Jurszo
jur/ ls/