Polska doznała wielu traum, po których zawsze umiała odbudować swoją tożsamość - powiedział PAP dyrektor Międzynarodowego Festiwalu w Edynburgu Jonathan Mills. Prezentowanie polskiej kultury na międzynarodowym festiwalu jest - w jego ocenie - symboliczne. W programie tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu w Edynburgu, który odbędzie się w dniach 9 sierpnia - 2 września, znalazło się wiele polskich akcentów. O nich oraz o fascynacji polską kulturą i historią opowiada PAP goszczący w Warszawie dyrektor festiwalu Jonathan Mills.
PAP: W tym roku Międzynarodowy Festiwal w Edynburgu otworzy spektakl "Makbet" w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Twórca będzie gościł na festiwalu nie po raz pierwszy. Dlaczego postanowiłeś znowu zaprosić Jarzynę?
Jonathan Mills: Grzegorz jest niezwykłym artystą. Jestem zaszczycony, że mogę ponownie gościć go w Szkocji. W tym roku przyjeżdża do nas ze sztuką uniwersalną i zarazem szczególnie bliską szkockiej publiczności. U nas ta sztuka, znana na świecie pod nazwą "Makbet", nazywana jest "Szkocką tragedią".
Jego adaptacja "Makbeta" z 2008 r. nie jest zbyt często pokazywana. Ta sztuka nie może być grana w typowym teatrze, ponieważ wymaga dużo miejsca, to wielkie przedsięwzięcie. Prowadziłem z Grzegorzem rozmowy trzy lub cztery lata, aby znaleźć odpowiednie warunki, w których mógłby zrealizować swoją epicką produkcję. Dopiero w tym roku udało się znaleźć odpowiednio dużą salę Lowland Hall (niedaleko lotniska w Edynburgu – PAP).
Jonathan Mills: Europejskość oznacza dla mnie wielokulturową przygodę. Można oczywiście powiedzieć, że u jej podstaw leży chrześcijaństwo, ale wystarczy przyjrzeć się historii średniowiecza, aby przekonać się, że w Europie przez wieki żyły mniejszości żydowskie i muzułmańskie. (...) Wkład innych tradycji w kulturę chrześcijańską jest ogromny, ale jednocześnie nie niszczy kulturowej tożsamości Europy.
Grzegorz nawiązał już ważną relację ze szkocką publicznością. Gdy ostatnim razem był w Szkocji, zaprezentował sztukę "4.48 Psychosis" na podstawie wierszy Sarah Kane, w której opowiedział w niezwykle przygnębiający sposób o umyśle młodej kobiety. Grająca główną rolę Magdalena Cielecka stała się na scenie samą Sarah Kane. Tym pięknym, łagodnym i potężnym przedstawieniem Grzegorz poruszył nerw szkockiego środowiska teatralnego. Nie możemy się doczekać następnych tak wyjątkowych relacji z innymi polskimi artystami.
PAP: Akcja "Makbeta" według Jarzyny nie toczy się jednak w Szkocji.
J.M.: Grzegorz uwspółcześnił ten szekspirowski dramat. Możemy sobie wyobrazić, że przedstawia wojnę w Kuwejcie, arabską wiosnę czy konflikt w Syrii. Nie miejsce akcji jest jednak w tej sztuce najważniejsze, ale to, że odnosi się ona do koncepcji konfliktów na świecie. Mnie przypomina okoliczności, w jakich znalazła się Polska podczas drugiej wojny światowej, w czasie której "spuszczono psy wojny" (cytat z dramatu "Juliusz Cezar" Szekspira - PAP) i dały one znać o sobie z wielkim okrucieństwem w miejscach takich jak Auschwitz-Birkenau. Odkryliście wtedy, że rezultat wojny jest przerażający i całkowicie poza kontrolą. W "Makbecie" Grzegorza odczuwam to niezwykle mocno.
PAP: Szekspirowski dramat w reżyserii polskiego artysty przypomina mi o idei, która towarzyszyła powstaniu festiwalu w 1947 r. Dwa lata po wojnie oczekiwano, że kultura będzie w stanie przyczynić się do odbudowy europejskiej jedności. Czy myślisz, że dzisiaj w Europie istnieje jedność kulturowa?
J.M.: Mam nadzieję, że nie. Nie jestem przeciwko jedności, ale jestem przekonany, że tym, co Europa ma najcenniejszego, jest właśnie kulturowa różnorodność. Powinniśmy z całą siłą podkreślać różnice, mnogość idei, pomysłów na to, czym kultura może być, a nie sugerować sprowadzenie wszystkiego do jednego mianownika, jak to się stało z ekonomią. Dzisiaj, niestety coraz częściej, tę formułę zjednoczenia w zakresie ekonomii odnosi się do kultury. Jest to jednak na tyle żywy, złożony proces, że nie możesz go uchwycić i powiedzieć: „oto kultura!”.
Europejskość oznacza dla mnie wielokulturową przygodę. Można oczywiście powiedzieć, że u jej podstaw leży chrześcijaństwo, ale wystarczy przyjrzeć się historii średniowiecza, aby przekonać się, że w Europie przez wieki żyły mniejszości żydowskie i muzułmańskie. Dla przykładu, duży wpływ na hiszpańską kulturę mieli Maurowie, którzy mieszkali tam przez wieki. Wkład innych tradycji w kulturę chrześcijańską jest ogromny, ale jednocześnie nie niszczy kulturowej tożsamości Europy.
Sposób, w jaki Grzegorz zaadaptował "Makbeta", jest przejawem, swobodnej wymiany informacji, która jest potężna w porównaniu z przeszłością. Niemniej jednak jest to bardzo polska sztuka.
PAP: Dlaczego?
J.M.: Z powodu języka i sposobu, w jaki grają aktorzy. Ta historia zostałaby pokazana przez arabskich artystów zupełnie inaczej. Grzegorz patrzy na nią swoimi własnymi oczami, przez pryzmat polskiego dziedzictwa kulturowego.
PAP: Pochodzisz z Australii. Gdy zostałeś wybrany na dyrektora Międzynarodowego Festiwalu w Edynburgu w 2006 r., musiałeś przeprowadzić się do Edynburga z Sydney. Przez lata patrzyłeś na Europę z dystansu. Co dostrzegłeś?
J.M.: Widziałem zaskakujące i głębokie przeobrażenia wewnątrz kontynentu. Kto w latach 70. i 80. by pomyślał, że Polska zacznie grać centralną rolę w dyskusji na temat kształtu i przyszłości Unii Europejskiej? To niesamowite dokonanie!
Większość zmian, jakie zaszły w Europie w ciągu ostatnich 30, 40 lat, jest pozytywna. To przekonanie nie może zostać przyćmione rzez obecne, poważne ekonomiczne problemy.
Widziałem też, jak centralna pozycja Europy na świecie została zakwestionowana. Myślę, że zbyt powierzchowne jest założenie, że pozycję Europy i Północnej Ameryki jako globalnego nawigatora kiedykolwiek zajmą Chiny i Indie. Bardziej prawdopodobne jest to, że świat stanie się dużo bardziej zróżnicowany pod względem ekonomicznym, geopolitycznym, a nawet kulturowym i społecznym.
PAP: A to nie jest tak, że mieszkańcy reszty świata jako wzór rozwoju obrali Europę, że upodabniają się do nas?
J.M.: Tak, ale tylko w pewnej mierze. Gdy jedziesz do Mangalore czy Singapuru, czujesz się, jak w zachodnim wysokorozwiniętym mieście. Nie wierz w to jednak! Ten obraz jest niekompletny, bo jako Europejka po prostu nie masz możliwości dostrzeżenia wszystkich niuansów kulturowych, życia duchowego, tego, co dla mieszkańców tych miast jest wartościowe i jaka jest ich filozofia.
PAP: Wracając do Edynburga, spektakl Jarzyny nie jest jedynym polskim akcentem na festiwalu.
J.M.: Obok sztuki Grzegorza, mamy jeszcze dwa projekty.
Zwracając uwagę na bardzo dobrą współpracę Valery’ego Gergieva i jego Teatru Maryjskiego z polskimi artystami (Teatr Maryjski pod dyrekcją gruzińskiego dyrygenta wykonał w 2008 r. operę „Król Roger” Karola Szymanowskiego w reż. Mariusza Trelińskiego - PAP) postanowiłem zaprosić Gergieva jeszcze raz. Poprowadzi on London Symphony Orchestra, która zaprezentuje wszystkie symfonie Brahmsa i Szymanowskiego. Zostaną też wykonane oba koncerty skrzypcowe Szymanowskiego.
Jonathan Mills: ...prezentowanie polskich artystów na międzynarodowym festiwalu jest niezwykle symboliczne, ponieważ żaden europejski kraj nie ma tak skomplikowanej historii jak Polska. Żaden kraj nie doświadczył tylu wstrząsów ze strony rywalizujących ze sobą mocarstw, a potem nie podjął tak ogromnego wysiłku, aby odbudować swoją kulturową tożsamość i wspólnotę.
Podczas festiwalu Cleveland Orchestra pod przewodnictwem Franza Welsera Moesta zagra Koncert na orkiestrę Witolda Lutosławskiego, będący oficjalnym powitaniem na festiwalu. Koncert fortepianowy Lutosławskiego wykona z kolei znakomity niemiecki pianista Lars Vogt.
PAP: Czy możemy mieć nadzieję, że dzięki prezentacji kompozycji Szymanowskiego na edynburskim festiwalu jego muzyka trafi do repertuaru światowej sławy orkiestr i muzyków?
J.M.: To prawda, dotychczas nie poświęcono jego muzyce, w Polsce i na świecie, wystarczająco dużo miejsca, aby stała się rozpoznawalna tak, jak na to zasługuje. Gdy w 2008 r. szkocka publiczność pokochała „Króla Rogera”, uświadomiłem sobie, że muzyki Szymanowskiego nie trzeba promować, wystarczy ją raz zaprezentować, aby wzbudziła fascynację. Od tamtej pory mówię wszystkim: „Pomyśl o Ravelu i Janacku, a potem pomyśl, że Szymanowski jest co najmniej tak doskonały, jak oni”.
PAP: Jesteś bardzo zainteresowany polską kulturą.
J.M.: Oczywiście, twórczość Miłosza, Wajdy, Warlikowskiego, Jarzyny, Lupy, Chopina, Lutosławskiego czy Pendereckiego interesuje mnie osobiście. Przede wszystkim jednak czuję, że prezentowanie polskich artystów na międzynarodowym festiwalu jest niezwykle symboliczne, ponieważ żaden europejski kraj nie ma tak skomplikowanej historii jak Polska. Żaden kraj nie doświadczył tylu wstrząsów ze strony rywalizujących ze sobą mocarstw, a potem nie podjął tak ogromnego wysiłku, aby odbudować swoją kulturową tożsamość i wspólnotę.
Rozmawiała Magdalena Cedro (PAP)
mce/ abe/