"W Polsce jest zapotrzebowanie na historie czeskie, z kolei Czesi zainteresowali się naszym reportażem" - powiedział PAP Mariusz Szczygieł. W czwartek w Teatrze Studio odbędzie się premiera sztuki inspirowanej jego książką "Zrób sobie raj". PAP: Reportaże o współczesnych Czechach z tomu "Zrób sobie raj" zadebiutują w formie sztuki w Teatrze Studio. Włączył się pan w przygotowania spektaklu?
Mariusz Szczygieł: W ogóle się nie wtrącałem. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego - ale nie w sensie, że chcę się odciąć. Gdybym był autorem sztuki teatralnej to mógłbym się wtrącać, ale ja napisałem tylko książkę, którą reżyserki Kasia Adamik i Olga Chajas wzięły sobie na warsztat. One są jak takie DJ-ki, samplerki, czyli mają materiał do którego dodają pewne elementy. Wydaje mi się, że byłbym zbyt pyszny i głupi, gdybym się do tego wtrącał. To ludzie teatru, a ja jestem reporterem. Niech teatr się zajmuje teatrem, a reporter reportażem. W związku z tym czekam na premierę z nadzieją, że dowiem się o tej książce czegoś ciekawego. Z tego co wiem będą tam elementy musicalu, a zbójnicy będą tańczyli hymn czeski.
Mariusz Szczygieł: Czesi są bardzo zapatrzeni w Niemców i Amerykanów. Polacy za bardzo im nie imponują. Nie znają zbyt dobrze polskiej literatury. Dużo wydają Gombrowicza, jednak sprzedaje się w nakładzie 1-2 tys. Ale faktycznie są nim zachwyceni - ma tam świetne recenzje. Jest dla nich zaskoczeniem. Nie spodziewali się, że polski pisarz może tak pisać, czyli bez zadęcia i patosu.
PAP: Czy "Zrób sobie raj" nadaje się na scenę?
M.Sz.: Na pewno nie było łatwo przenieść tego typu teksty na scenę. "Zrób sobie raj" nie jest książką jednolitą jak wcześniejsza "Gottland". Nie są to tylko reportaże czy opowiadania prawdziwe o Czechach. Zawarłem w niej wiele gatunków: felieton, artykuł prasowy, wywiad, próbę eseju, a nawet rodzaj pamiętnika. Przeniesienie tego do teatru jest dużym wyzwaniem.
PAP: Niedługo na scenę ma trafić także "Niedziela, która zdarzyła się w środę".
M.Sz.: Ten zbiór wziął na warsztat Teatr Ludowy z Krakowa. Wyraziłem zgodę. Ma to być taki większy fresk o przechodzeniu z komunizmu do kapitalizmu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
PAP: Pana teksty wystawiali w teatrze także Czesi.
M.Sz.: W Czechach dwóch adaptacji teatralnych doczekał się "Gottland". Raz wystawiany był w Teatrze Narodowym Śląska i Moraw w Ostrawie, a drugi spektakl grano w Pradze w Teatrze im. Szwandy. Też się nie wtrącałem w pracę reżyserów, choć bardzo mnie namawiali żebym przyjechał i ich kontrolował. Oba spektakle - choć inspirowane moją książką - są zupełnie różne. Reżyserzy bardzo dużo dodali od siebie. "Gottland" praski dzieje się na Facebooku. Przeniesiono tam całą akcję. Za aktorami jest wielki ekran, na którym komentowane jest wszystko, co się dzieje na scenie. Gdy jeden z bohaterów umiera pojawia się napis "użytkownik definitywnie offline". Byłem bardzo zaskoczony.
PAP: W Polsce został pan okrzyknięty etatowym czechofilem, a w Czechach, czy jest pan ambasadorem polskiej kultury?
M.Sz.: Czesi są bardzo zapatrzeni w Niemców i Amerykanów. Polacy za bardzo im nie imponują. Nie znają zbyt dobrze polskiej literatury. Dużo wydają Gombrowicza, jednak sprzedaje się w nakładzie 1-2 tys. Ale faktycznie są nim zachwyceni - ma tam świetne recenzje. Jest dla nich zaskoczeniem. Nie spodziewali się, że polski pisarz może tak pisać, czyli bez zadęcia i patosu. Co cieszy mnie nawet bardziej Czesi zainteresowali się ostatnio polskim reportażem. Mówią na mnie "pane spisovatel", czyli "panie pisarzu".
Ja jestem bardziej reporterem niż pisarzem - nie uważam się za pisarza, ale dla nich zaskoczeniem są moje reportaże. Ciągle mnie pytają, co to za forma. Czy to dziennikarstwo czy opowiadania. Odpowiadam, że w Polsce nazywa się to reportażem literackim i okazuje się, że w Czechach takiej formy nie mają. Przez kilka lat starałem się więc ten polski reportaż tam promować i już wiem, że w tym roku wyjdzie w Czechach jedna książka Pawła Smoleńskiego i jedna Wojtka Tochmana. To już jest dużo. Poza tym Fundacja Instytut Reportażu, którą prowadzę razem z kolegami reporterami, oraz Instytut Polski przygotowują prezentację polskiego reportażu, która będzie miała miejsce na targach książki w maju w Pradze. Przyjedzie Hanna Krall, której książka "Dowody na istnienie" wyszła niedawno w Czechach.
PAP: Brakuje "czeskiego Szczygła" - reportera, który pisałby o Polsce?
M.Sz.: Niestety tak. Ale cóż poradzić. Ja im go nie urodzę. Ale oni sami odczuwają potrzebę poznania naszego kraju. Często mówią - kiedy się znajdzie ktoś, kto nam Polskę tak przybliży? Sam się łapię na tym, że jak wiem, że istnieje jakaś dobra polska firma, a w Czechach nie jest znana to w rozmowach prywatnych uporczywie to podkreślam. Zaskoczyłem moich czeskich znajomych faktem, że Amica, której kuchenki kupują to polska marka. W Czechach Amica udaje firmę włoską, ponieważ "la amica" to po włosku "przyjaciółka". Włoski design kuchenny ma większe wzięcie niż polski. Innym razem wszedłem w Pradze do AlmiDecor i podpytywałem sprzedawczynię, jakiego pochodzenia jest ta firma. Próbowała się bronić, że sprzedają meble kolonialne, które pochodzą z Indii, Chin i Indonezji. Drążyłem dalej, skąd pochodzi właściciel AlmiDecor. W końcu zrezygnowana sprzedawczyni powiedziała na jednym wydechu: "Właścicielem jest Polak, ale to naprawdę nie ma żadnego znaczenia, bo meble mamy z Indii, Chin, Indonezji". Obudził się we mnie Polak i zatriumfował, bo jednak to polskie pochodzenie padło. Po czym dumnie wyszedłem.
Mariusz Szczygieł: Myślę, że zwłaszcza młode pokolenie ma dość naszego smędzenia, powagi i napuszenia. Kultura czeska gwarantuje im jego odwrotność. Jest jak antydepresant. To kultura, o której mówię, że się nie napina.
PAP: Aż tak nas nie doceniają?
M.Sz.: Traktują nas trochę prześmiewczo. Oglądałem program telewizyjny, w którym czeski minister zdrowia rozmawiał z przedstawicielem związków zawodowych o bardzo niskich pensjach czeskich lekarzy. Minister bronił się, że czescy lekarze zarabiają więcej niż polscy lekarze. A na to przedstawiciel lekarzy powiedział: "panie ministrze nie będziemy się porównywać z Polską czy Bangladeszem". Więc nie jest ta Polska tak tam ceniona. Ale z drugiej strony muszę przyznać, że jestem tam traktowany z honorami, na przykład minister spraw zagranicznych przyznał mi nagrodę za szerzenie dobrego imienia Republiki Czeskiej. Zwróciłem mu uwagę, że książka "Gottland" nie zawsze opisuje Czechów w sposób przyjemny. A on odpowiedział: Nie szkodzi, nie szkodzi, przecież ja widzę, że pan nas kocha i pan nas rozumie.
PAP: A skąd u Polaków fascynacja kulturą czeską?
M.Sz.: Myślę, że zwłaszcza młode pokolenie ma dość naszego smędzenia, powagi i napuszenia. Kultura czeska gwarantuje im jego odwrotność. Jest jak antydepresant. To kultura, o której mówię, że się nie napina. Przykładem są pierwsze banknoty, które zaprojektowane po powstaniu Czechosłowacji w 1918 roku. Nie było na nich wielkich postaci historycznych, wielkich pisarzy czy dawnych bohaterów. Alfons Mucha, który projektował te banknoty włożył tam podobiznę swojej żony i córki. To pokazuje, jak blisko życia jest kultura czeska.
Rozmawiała Jagoda Mytych (PAP)
jmy/ mlu/
Więcej w seriwie PAP Life www.paplife.pl