O wojnie widzianej oczami Ryszarda Kapuścińskiego, pracy reportera i oryginalnej formule połączenia animacji z filmem dokumentalnym opowiedział w wywiadzie dla PAP reżyser Raul de la Fuente, twórca filmowej adaptacji pt. "Jeszcze dzień życia". PAP: Książka "Jeszcze dzień życia" Ryszarda Kapuścińskiego to reportaż z ogarniętej wojną domową Angoli, którą Kapuściński jako korespondent PAP, poznawał podczas kilku miesięcy w 1975 r. W jaki sposób chcesz oddać tę historię w swoim filmie?
Raul de la Fuente: Realizacja filmu "Jeszcze dzień życia" – od tego powinienem zacząć - to dla mnie spełnienie marzeń. To film o Ryszardzie Kapuścińskim, który robi wszystko, co w jego mocy, by poinformować świat o wojnie w Angoli i o wywołanym przez nią ludzkim cierpieniu. To dramat człowieka, który w bardzo trudnych warunkach musi z jednej strony wykonać swoją reporterską pracę, a z drugiej chce zrozumieć ludzi, którzy w tej wojnie uczestniczą.
Raul de la Fuente: Realizacja filmu "Jeszcze dzień życia" – od tego powinienem zacząć - to dla mnie spełnienie marzeń. To film o Ryszardzie Kapuścińskim, który robi wszystko, co w jego mocy, by poinformować świat o wojnie w Angoli i o wywołanym przez nią ludzkim cierpieniu. To dramat człowieka, który w bardzo trudnych warunkach musi z jednej strony wykonać swoją reporterską pracę, a z drugiej chce zrozumieć ludzi, którzy w tej wojnie uczestniczą.
Wartością tego filmu – i tu kryje się odpowiedź na Twoje pytanie – poza postacią głównego bohatera jest jego forma. To będzie połączenie realistycznej animacji 3D z dokumentalnym obrazem rzeczywistych postaci. Z jednej strony dzięki animacji opowiemy o wojnie "od środka", o strachu i bólu ludzi, którzy w niej uczestniczą, a z drugiej w części dokumentalnej o ludziach, którzy ją przeżyli i po latach wspominają. Angola z 1975 r. i Angola współczesna to tło dla najważniejszego tematu filmu – wojny widzianej oczyma Ryszarda Kapuścińskiego.
PAP: Kiedy zdecydowałeś się na realizację animacji i zarazem dokumentu o Ryszardzie Kapuścińskim i skąd wybór książki "Jeszcze dzień życia"?
R.F.: To był 2008 r., gdy skończyłem jeden film i chciałem, by to Kapuściński był bohaterem następnego. Jednak moja przygoda z legendą polskiego dziennikarstwa zaczęła się wcześniej. Gdy miałem 15, może 16 lat jako uczeń spotkałem go osobiście i od tamtej pory zacząłem systematyczną lekturę jego książek. Tak zrodziła się pierwsza fascynacja, którą pogłębiały później moje wyjazdy do Afryki, m.in. do Etiopii, Mozambiku czy Angoli. Książki Kapuścińskiego pozwalały mi lepiej rozumieć Afrykę - Kapuściński był dla mnie kimś w rodzaju przewodnika.
"Jeszcze dzień życia" to moja ulubiona książka Kapuścińskiego – dlatego zdecydowałem się na jej adaptację. A przy okazji czytania innych prac Kapuścińskiego dowiedziałem się, że również on sam cenił ją najwyżej spośród innych swoich książek.
Praca nad filmem pozwoliła mi pogłębić znajomość utworów Kapuścińskiego, a poprzez nie, samego autora. Myślę tutaj o jego sposobie myślenia, odczuwaniu świata, a zwłaszcza o jego wrażliwości na drugiego człowieka. To naprawdę jest bardzo zajmujące móc przekładać "Jeszcze dzień życia" na scenariusz filmowy, język obrazów, na zachowania występujących w filmie bohaterów. Jestem z tego powodu szczęśliwy.
PAP: Dlaczego zdecydowałeś się na animację?
R.F.: Animacja - jak żadna inna forma artystyczna – pozwala mi najlepiej opowiedzieć kim był Kapuściński. Ma ona niesamowite możliwości, których jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia artysty. Może przedstawiać takie sytuacje jak sen, surrealistyczne detale, poezję, którą przecież można odnaleźć w książkach Kapuścińskiego. Tylko animacja - jak sądzę - pozwala tak dobrze odtworzyć jego bardzo osobisty i intymny świat. To najlepsza droga.
Ważne jest jednak to, że film będzie uzupełniony dokumentalnymi ujęciami. W ten sposób pragnę dać do zrozumienia widzom, że to, co oglądają to nie jest rodzaj nierzeczywistej bajki, ale całkowicie realistyczny i tragiczny świat zbrojnego konfliktu. Dlatego zależało mi na porządnej dokumentacji. Poza solidnym poznaniem zainteresowań Kapuścińskiego, zwłaszcza dotyczących wojny, wyruszyłem do Angoli, by pójść jego śladami i odnaleźć ludzi, którzy go zapamiętali. Kluczową sprawą była próba zrekonstruowania jego specyficznego spojrzenia na wojnę.
PAP: Kogo widzowie zobaczą?
R.F.: Komendanta Farrusco, który był z Kapuścińskim w okopach i dzięki któremu udało mu się wysłać wiadomość, że wojska południowoafrykańskie zaatakowały Angolę. W filmie Farrusco, który obecnie jest szefem sił bezpieczeństwa w Luandzie, opowie o faktach, o prawdziwych wydarzeniach sprzed lat. To pozwoli lepiej oddać zgrozę wojny.
Rozmowa z Farrusco, ale i z innymi osobami, które zapamiętały polskiego reportera, wzbogacały moje odczytywanie jego reportażu z Angoli. Dawały mi dodatkowy kontekst. Poza tym to było fantastyczne - móc podróżować po tych samych drogach, po których w 1975 r. jeździł Kapuściński lub też odwiedzić hotelowy pokój, w którym pracował nad wysyłanymi do Polski tekstami.
Widzowie zobaczą również innych bohaterów książki "Jeszcze dzień życia". Poza Farrusco w filmie wystąpi m.in. jeden z członków kubańskiej straży ochotniczej, do której Kapuściński się przyłączył i poszedł z nimi na front. To było niezwykle ważne dla tego filmu, by dzięki świadkom reporterskiej pracy Kapuścińskiego uzyskać jak najwięcej informacji o nim i o wojnie w Angoli.
PAP: Co mówią o Kapuścińskim jego dawni świadkowie? Jak go pamiętają?
R.F.: Po pierwsze zdumiewające było to, że wiele osób tak dobrze go zapamiętało. Wydobywali z pamięci najdrobniejsze detale, odtwarzali przeprowadzone z nim rozmowy. To było bardzo zaskakujące. Nie spodziewałem się też, że uda się po latach dotrzeć do bezpośrednich świadków pobytu i pracy polskiego reportera.
Po drugie każdy z nich pamięta Kapuścińskiego jako bardzo wrażliwego człowieka. "To był dobry człowiek" - to zdanie słyszeliśmy za każdym razem, gdy zaczynała się o nim rozmowa. Kolejną najczęściej powtarzaną przez nich rzeczą o Kapuścińskim było to, że całkowicie poświęcał się pracy dziennikarza. Był profesjonalistą, wydaje się, że po to, by informować, szedł na front bez strachu. Trudno jednak nie przypuszczać, że - jak każdy normalny człowiek – bał się wojny i dlatego tym bardziej godne podziwu jest to, że strach go nie powstrzymywał.
PAP: W reportażu z Angoli Kapuściński opisuje historię młodej dziewczyny, która pomagając reporterom traci życie. Czy poznamy także i ten wątek?
R.F.: Tak. To Carlotta - dziewczyna-partyzant, która pomagała dziennikarzom w przedostaniu się na front. Była urodziwa – i jak pisał Kapuściński - mężczyźni chętnie się do niej zalecali. Niestety zginęła z powodu wojny, straciła życie wkrótce po bezpiecznym eskortowaniu dziennikarzy. Odwiedzając Angolę szczęśliwie udało nam się odnaleźć siostrę Carlotty. Początkowo nie chciała występować przed kamerą, mówiła, że wspomnienia są wciąż dla niej zbyt bolesne. Z czasem jednak nabrała do nas zaufania i opowiedziała o ostatnim dniu życia siostry. Wspominała też Kapuścińskiego, który po śmierci Carlotty towarzyszył rodzinie podczas jej pogrzebu.
Kapuściński czuł niesamowitą empatię wobec ludzi, którzy znajdowali się w bardzo trudnych sytuacjach, w tym spowodowanych wojną. Podziwiam jego łatwość z jaką poruszał się po obcym dla siebie kraju i jego profesjonalizm w zdobywaniu informacji. Kapuściński – warto przypomnieć na koniec – był reporterem, który zachowywał wysokie standardy moralne. Uczył przecież, że +dobry reporter powinien być przede wszystkim dobrym człowiekiem+. Warto robić o kimś takim film.
PAP: Co możesz powiedzieć o Kapuścińskim-reporterze z książki "Jeszcze dzień życia"?
R.F.: Trudno to zdefiniować. Ryszard Kapuściński z pewnością miał umiejętność bardzo realistycznego opisywania wojny. W mojej ocenie, miała ona swoje źródło w jego wrażliwości na drugiego człowieka, w tym, że jak nikt inny potrafił słuchać ludzi. To wiązało się z szacunkiem, który okazywał każdemu. Zwłaszcza na wojnie, podczas której rozumiał, że sam – i to każdego dnia – może stać się jedną z jej ofiar.
Najlepsze słowo, które oddaje jego sposób myślenia jako reportera to empatia. Kapuściński czuł niesamowitą empatię wobec ludzi, którzy znajdowali się w bardzo trudnych sytuacjach, w tym spowodowanych wojną. Podziwiam jego łatwość z jaką poruszał się po obcym dla siebie kraju i jego profesjonalizm w zdobywaniu informacji. Kapuściński – warto przypomnieć na koniec – był reporterem, który zachowywał wysokie standardy moralne. Uczył przecież, że +dobry reporter powinien być przede wszystkim dobrym człowiekiem+. Warto robić o kimś takim film.
Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)
nno/ mlu/