"Wiem, że budzę w niektórych ludziach złożone emocje" - mówi Anda Rottenberg w wywiadzie-rzece, który przeprowadziła z nią Dorota Jarecka. Jedna z najbardziej wyrazistych polskich kuratorek opowiada w nim o swojej pracy, sztuce, ale także o życiu prywatnym.
Anda Rottenberg w wydanej w 2009 roku autobiografii „Proszę bardzo” skupiła się na tym, co prywatne. W najnowszej książce opowiada przede wszystkim o swojej pracy. Z rozmów, które Dorota Jarecka przeprowadziła z nią wyłania się historia konsekwentnie rozwijanej kariery od momentu pierwszych zawodowych kroków Rottenberg w latach 60. w warszawskiej Zachęcie, gdzie oprowadzała wycieczki i pisała protokoły z przyjęcia obrazów.
Ważnym momentem biografii Rottenberg był Marzec'68 roku. Była wtedy na studiach, mieszkała w akademiku i uczestniczyła w studenckich protestach. To wydarzenia Marca'68 sprawiły, że po raz pierwszy zaczęła sobie zadawać pytanie o własną tożsamość. „(…) mnie Żydzi specjalnie nie interesowali. Nie to, że nie interesował mnie Holocaust. Wiedziałam, jak skończyła rodzina mojego taty. Ale nie interesowali mnie Żydzi jako grupa. Tak zostałam wychowana. (…) A w tym momencie poczułam, że oni mówią do mnie, że ten facet z gazety, że ten Gomułka mówi do mnie. Pierwszy raz w życiu zrozumiałam, że niekoniecznie musi być tak, że jestem częścią tego kraju” - wspomina Rottenberg. W 1968 roku represje nie dotknęły ani jej samej, ani jej rodziny, choć zastanawiali się wspólnie nad wyjazdem z Polski. Ale wspomnienia Marca'68 wrócą do Rottenberg, za czasów szefowania Zachęcie, gdy Witold Tomczak – poseł Porozumienia Polskiego – napisze list z żądaniem jej odwołania jako „żydowskiego pochodzenia urzędnika państwowego”. "Po latach zostałam wypunktowana już osobiście - z imienia i nazwiska" - wspomina kuratorka.
Anda Rottenberg w wydanej w 2009 roku autobiografii „Proszę bardzo” skupiła się na tym, co prywatne. W najnowszej książce opowiada przede wszystkim o swojej pracy. Z rozmów, które Dorota Jarecka przeprowadziła z nią wyłania się historia konsekwentnie rozwijanej kariery od momentu pierwszych zawodowych kroków Rottenberg w latach 60. w warszawskiej Zachęcie, gdzie oprowadzała wycieczki i pisała protokoły z przyjęcia obrazów.
Ze wspomnień Rottenberg wyłania się bardzo złożony obraz środowiska artystów i krytyków sztuki za czasów PRL-u. Na jej myślenie o sztuce wpłynęło spotkanie z Włodzimierzem Borowskim. "Kiedy go zobaczyłam, zrozumiałam, że spotkałam prawdziwego artystę" - wspomina.
Kuratorka stara się unikać prostych podziałów, zauważa, że wśród twórców romansujących z władzą byli też ciekawi artyści jak Magdalena Abakanowicz. Sama Rottenberg angażowała się po stronie demokratycznej opozycji, choć w okresie stanu wojennego zrezygnowała z działalności podziemnej ze względu dziecko, które wychowywała samotnie. Rottenberg uważa, że to lata 80. były okresem najdynamiczniejszego rozwoju kultury. W książce opowiada o pierwszych spotkaniach i fascynacji Mirosławem Bałką, Katarzyną Kozyrą i artystami z Gruppy, mówi o działalności duetu KwieKulik i Andrzeja Partuma.
Na początku ustrojowej transformacji, Rottenberg pracowała w departamencie plastyki Ministerstwa Kultury, gdzie mogła obserwować rozmontowywanie starego systemu i tworzenie nowego. Wróciła do Zachęty w latach 90. jako jej dyrektorka. Wspomina, że podczas swojej kariery po 1989 roku, musiała zmierzyć się z trudnymi sytuacjami. Podczas jej kadencji w ministerstwie kultury naciskały na nią środowiska artystów Związku Polskich Artystów Plastyków, za czasów pracy w Zachęcie - media i ówczesny minister kultury Kazimierz Ujazdowski. To za jego czasów Rottenberg musiała podać się do dymisji ze stanowiska dyrektorki Zachęty, po aferach związanych z wystawami Katarzyny Kozyry, Piotra Uklańskiego czy burzy związanej z rzeźbą Cattelana „Dziewiąta godzina”.
Ale w "Już trudno" Rottenberg opowiada także o swoim życiu prywatnym. Krewni po kądzieli należeli do rosyjskiego mieszczaństwa, które w połowie XIX wieku osiedliło się na Syberii. W XX wieku rodzina przeszła przez zamęt rewolucji, kilku jej członków siedziało w gułagach. Matka Andy Rottenberg przeżyła oblężenie Leningradu, po wojnie została uznana za "zdrajcę ojczyzny" ponieważ wyszła za mąż za cudzoziemca. Był nim ojciec Andy Rottenberg - polski Żyd, z zawodu krawiec. Niemal cała rodzina ze strony ojca zginęła w Holokauście. Sama Anda wychowywała się w Polsce, w domu, gdzie na równych prawach używano języka polskiego i rosyjskiego. Rottenberg przypomina sobie, jak rodziła się jej polska tożsamość, "polski pejzaż duchowy", jak pisze: podczas zabaw na legnickich podwórkach, w podstawówce, na obozach harcerskich.
Rottenberg opisuje swoje życie - kolejne związki z mężczyznami, samotne wychowywanie syna Mateusza. Zastanawia się, czy gdyby była inną, bardziej surową matką, udałoby się uniknąć tragedii Mateusza, który był uzależniony od heroiny. W 1997 roku zniknął, a policja nie potrafiła go znaleźć. Dopiero w 2007 roku zidentyfikowano jego ciało znalezione przed kilku laty na klatce schodowej jednego z warszawskich osiedli.
Rottenberg zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy ją akceptują. "Wiem, że budzę w niektórych ludziach złożone emocje. Doświadczyłam tego nie raz. Tak się po prostu dzieje, bez mojego świadomego udziału. I są ludzie, którzy nie mają odwagi cywilnej, żeby stanąć naprzeciw mnie, ale będą się zajmować klasycznym kopaniem dołów. Chodzi tu przede wszystkim o to, czego nie zrobiłam. Nie zrobiłam wystawy, nie napisałam tekstu, nie pochwaliłam, a będąc w ministerstwie – nie wyniosłam na piedestał. Nie interesowałam się dziesięcioma tysiącami członków związku, nie interesowałam się twórczością profesorów akademii. I może byłam bardziej wyrazista niż inni" - powiedziała kuratorka.
Książka "Już trudno" ukazała się nakładem Krytyki Politycznej. (PAP)
aszw/ agz/