Nie byliśmy zależni od nikogo, kto by nam coś próbował narzucać – powiedział w środę w Gdyni, odnosząc się do prac ekipy filmowej nad „Smoleńskiem”, Antoni Krauze. Mówiąc o Polakach, reżyser podkreślał, że „dzieli nas nie katastrofa, tylko kłamstwo o tej katastrofie”.
Na 41. Festiwalu Filmowym w Gdyni odbył się specjalny pozakonkursowy pokaz „Smoleńska”, któremu towarzyszyło spotkanie twórców z publicznością. Wzięli w nim udział reżyser Antoni Krauze, producent Maciej Pawlicki oraz aktorka Beata Fido, która gra w „Smoleńsku” główną rolę dziennikarki prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy.
Widzów przywitał dyrektor artystyczny festiwalu Michał Oleszczyk, apelując, by dyskusja po projekcji miała charakter spokojnego dialogu. „Gdynia jest dla nas tym +stołem+, przy którym spotykamy się, żeby rozmawiać” – przypomniał Oleszczyk.
„Dzisiaj jest, jak dowiedziałem się rano z Facebooka, Międzynarodowy Dzień Pokoju. Planując ten pokaz dzisiejszy, nie wiedziałem o tym. Natomiast myślę, że jest w tym pewne zrządzenie losu” – powiedział szef artystyczny festiwalu.
„Podejmując decyzję o pokazie specjalnym (…), tak naprawdę przede wszystkim chciałem wskazać na Gdynię (...) jako na możliwe miejsce spotkania, możliwe miejsce dialogu” – mówił.
Jak powiedział Oleszczyk, zwracając się do publiczności, film „Smoleńsk” „jest kontrowersyjny” i dzieli polskich widzów. „Już wiemy o tym, ponieważ od dwóch tygodni gości na ekranach. Proponując panu Antoniemu Krauze pokaz na festiwalu, proponując państwu obecność tutaj – a jak widać zainteresowanie jest tak duże, że chyba była to decyzja uzasadniona – mam nadzieję na to, żeby spotkać się w tym miejscu; a nie - spotykać się w przestrzeni wirtualnej, w której widzimy się codziennie, często wchodząc w bardzo gorące spory i nie widząc swoich adwersarzy” - tłumaczył Oleszczyk.
Pierwsze pytanie zadane Antoniemu Krauze po projekcji „Smoleńska” w Gdyni dotyczyło tego, jak czuje się on „jako twórca kina niezależnego”, gdyż film był finansowany z pieniędzy prywatnych.
„Ten film był chyba najbardziej niezależny, ponieważ nie byliśmy zależni od nikogo, kto by nam coś próbował narzucać” – odpowiedział reżyser. „Ogromnie dziękuję wszystkim instytucjom i osobom, które sfinansowały ten film” – mówił Krauze.
„Dla mnie to było bardzo ciekawe doświadczenie, choć wiązało się z pewnymi perturbacjami, z kłopotami. Ale z drugiej strony, dzisiaj mogę szczerze powiedzieć: cośmy chcieli, tośmy zrobili” –podsumował Krauze.
Reżysera pytano też o to, dlaczego w ogóle postanowił zrealizować film o katastrofie smoleńskiej. „Tragedia smoleńska została nazwana przez premiera Tuska, tego samego dnia, największą tragedią Polski, Polaków po II wojnie światowej. Tak ją również odczułem i odczuwam do tej pory. A ponieważ długi czas razem z innymi Polakami byłem oszukiwany, wmawiano mi jakieś rzeczy nieprawdopodobne, (…) wydawało mi się, że mam do czynienia z manipulacją, więc postanowiłem, że zrobię o tym film” – odparł.
Pytany o końcową scenę filmu, w której ofiary katastrofy smoleńskiej witają się z duchami polskich oficerów zamordowanych w Katyniu, Krauze tłumaczył: „Wydawało mi się, że ten film musi się tak skończyć. Szukałem dla tego filmu tzw. szczęśliwego zakończenia. (…) Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że nie może tam nic być łatwego i przyjemnego, ale wydawało mi się po prostu, że tak się musiała ta historia zakończyć. Ci ludzie, którzy lecieli, żeby oddać hołd tym, których zamordowano 70 lat wcześniej, którzy zginęli, (...) spotkali się razem, stąd to zakończenie” – mówił.
Padło też pytanie, czy reżyserowi nie towarzyszyły wątpliwości natury etycznej. Pytano czy tak krótko po katastrofie, która tak podzieliła Polaków, czy to jest moment, żeby stworzyć dzieło fabularne, „które bardzo jasno opowiada się po jednej ze stron oraz czy Krauze nie ma obaw, że ten film jeszcze bardziej podzieli Polaków. „Nie. Mam nadzieję, że wygra ta strona, która po prostu chce znać prawdę. Dzieli nas nie katastrofa, tylko kłamstwo o tej katastrofie” – odpowiedział reżyser „Smoleńska”.
Pytany o końcową scenę filmu, w której ofiary katastrofy smoleńskiej witają się z duchami polskich oficerów zamordowanych w Katyniu, Krauze tłumaczył: „Wydawało mi się, że ten film musi się tak skończyć. Szukałem dla tego filmu tzw. szczęśliwego zakończenia. (…) Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że nie może tam nic być łatwego i przyjemnego, ale wydawało mi się po prostu, że tak się musiała ta historia zakończyć. Ci ludzie, którzy lecieli, żeby oddać hołd tym, których zamordowano 70 lat wcześniej, którzy zginęli, (...) spotkali się razem, stąd to zakończenie” – mówił reżyser. Przyznał, że scena ta „została wyśmiana kilkakrotnie”, ale że jednocześnie wielu widzów ona wzrusza.
Odnosząc się do przedstawienia w filmie lotu tupolewa, Krauze mówił o por. Arturze Wosztylu, dowódcy Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku. Por. Wosztyl, jak opowiadał reżyser, był dla ekipy realizującej film „Smoleńsk” oficjalnym ekspertem od spraw lotniczych. „Myśmy cały ten początek filmu zrealizowali dokładnie, precyzyjnie według tego, co opowiedziała nam załoga Jaka” – zaznaczył Krauze.
Podkreślił też, że „wszystkie dialogi w tym filmie, które dotyczą samej katastrofy, są oparte na faktach”.
Krauze i Pawlicki wspólnie odpowiedzieli na pytanie, „czy ten film nie mógł być bardziej wysublimowany, czy to musiało być takie +przywalenie+”.
„Antoni Krauze jest twórcą w pełni świadomym, dojrzałym i wybitnym. Uznał, że - czując ten moment, że taki jest czas - taki film trzeba zrobić. Gdyby wyczuł, że trzeba zrobić wysublimowany film, to by zrobił wysublimowany” – odparł producent. Reżyser powtórzył z kolei swoją deklarację, że jest to jego ostatni film.
Maciej Pawlicki mówił w Gdyni także: „Antoni Krauze zrealizował film +Smoleńsk+, a ja bardzo dziękuję mu za to, że zechciał mnie zaprosić do tego filmu, żebym mu pomógł”.
Wspaniałym doświadczeniem Pawlicki nazwał sytuację, gdy „ma się poczucie, że tak wielu ludzi chce, żeby ten film powstał”. „Są też ludzie, którzy starali się, żeby ten film nie powstał" - dodał. "I ta taka nie najlepsza energia zderza się z tak bardzo dobrą energią - obie dodają sił” – zaznaczył producent. Pawlicki mówił o „poczuciu obowiązku, żeby ten film zrealizować”.
Beatę Fido na spotkaniu z widzami w Gdyni pytano m.in. o to, czy tworząc na ekranie postać głównej bohaterki "Smoleńska", dziennikarki telewizyjnej Niny, wzorowała się na prawdziwej dziennikarce, a także czy inspirowała się w jakiś sposób graną przez Krystynę Jandę w „Człowieku z marmuru” Andrzeja Wajdy rolą Agnieszki. „Nie wzorowałam się na żadnej konkretnej postaci” – odparła Fido.
Film „Smoleńsk” wszedł na ekrany kin w całej Polsce 9 września.
41. Festiwal Filmowy w Gdyni trwa od poniedziałku, zakończy się 24 września.(PAP)
jp/ jm/