Mata Hari była z pewnością postacią tragiczną. Prawdopodobnie nie do końca zdawała sobie sprawę w czym dokładnie bierze udział i jakie mogą być konsekwencje jej działań - mówi dr hab. Piotr Szlanta z Instytutu Historycznego UW. 100 lat temu, 25 lipca 1917 r., na karę śmierci skazana została Mata Hari, najsłynniejsza kobieta-szpieg.
PAP: Dzień po wypowiedzeniu Niemcom wojny minister spraw wewnętrznych W. Brytanii Reginald McKenna poinformował, że „w ciągu minionych 24 godzin w całym kraju zostało aresztowanych 21 szpiegów niemieckich”. Czy rzeczywiście w 1914 r. istniało tak wielkie zagrożenie szpiegowskie?
Dr hab. Piotr Szlanta: Zdecydowanie jest to jeden z przykładów panującej wówczas szpiegomanii. Oczywiście Niemcy posiadali swoich szpiegów w W. Brytanii, którzy podlegali Wydziałowi Informacyjnemu ds. Floty. Podobnie Niemcy, podobnie jak wiele innych państw, posiadały wywiad związany z flotą wojenną. Warto również wspomnieć, że już kilka lat przed wybuchem wojny w Wielkiej Brytanii zapanowała szpiegomania spowodowana nabierającymi tempa zbrojeniami morskimi Niemiec.
Te nastroje wzmacniała kultura popularna, na przykład powieści Williama Le Queux. Ten popularny brytyjski pisarz napisał w 1906 r. powieść „Inwazja 1910”, którą przedmową opatrzył marszałek polny Frederick Roberts, bohater wojen w Sudanie i II wojny burskiej. W owej sensacyjnej powieści roztaczana była wizja armii niemieckich szpiegów w W. Brytanii, którzy mieli ukrywać się m.in. pracując jako kelnerzy czy fryzjerzy. Ich zadaniem miało być uzyskiwanie od swoich klientów tajnych informacji potrzebnych Berlinowi.
Wybuch I wojny światowej i poczucie niepewności wzmocniło te nastroje, szczególnie w kontekście chaosu informacyjnego pierwszych dni po wprowadzeniu cenzury prewencyjnej. Plotki, chaos informacyjny i wielkie migracje wynikające z powrotów tysięcy mieszkańców całej Europy z nadmorskich czy górskich kurortów, sprawiały, że ta paranoja na punkcie zagrożenia szpiegowskiego była bardzo silna.
Oczywiście Niemcy w ostatnich dniach lipca wzmacniały swoją aktywność wywiadowczą. Ich wywiad wysłał grupę kilkunastu szpiegów-turystów do Belgii w celu obserwacji ruchów wojsk i stanu tamtejszych twierdz.
Również w Niemczech panowała szpiegomania. W samym centrum Berlina na Placu Poczdamskim tylko do jednego patrolującego to miejsce policjanta uważni berlińczycy przyprowadzili aż czterech „szpiegów”. Pewna Bawarka, która przyjechała do Kolonii była podejrzewana o szpiegostwo, ze względu na swój dziwny akcent. W zachodniej części kraju dopatrywano się francuskich szpiegów w zbyt niechlujnie ubranych oficerach. Władze w Hamburgu ostrzegały mieszkańców przed traktowaniem każdej osoby mówiącej z dziwnym akcentem jako szpiega, ponieważ mogli to być Szwedzi lub Duńczycy, czyli mieszkańcy krajów neutralnych.
Wybuch I wojny światowej i poczucie niepewności wzmocniło te nastroje, szczególnie w kontekście chaosu informacyjnego pierwszych dni po wprowadzeniu cenzury prewencyjnej. Plotki, chaos informacyjny i wielkie migracje wynikające z powrotów tysięcy mieszkańców całej Europy z nadmorskich czy górskich kurortów, sprawiały, że ta paranoja na punkcie zagrożenia szpiegowskiego była bardzo silna.
PAP: Czy fala szpiegomanii dotarła do ziem polskich?
Dr hab. Piotr Szlanta: Szpiegów i dywersantów obawiano się również w Galicji. 6 września 1914 r. rozstrzelany został prawosławny duchowny Maksym Sandowycz, obecnie nazywany Maksymem Gorlickim, wyniesiony w 80. rocznicę śmierci na ołtarze przez Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny. Władze austriackie uważały propagowanie przez niego prawosławia w Galicji za działanie prorosyjskie. Nie były to opinie bezpodstawne, ponieważ Rosjanie wspierali jego akcję misyjną. Sandowycz został zatrzymany razem z innym prawosławnym duchownym, ks. Ignacym Hudymą i Semenem Bendasiukiem oraz Wasylem Kołdrą. Został im wytoczony proces o zdradę, który zakończył się uniewinnieniem, ale w 1914 r. został rozstrzelany bez sądu. Wiele tysięcy Rusinów i Ukraińców oskarżanych o współpracę z Rosjanami zostało wysiedlonych ze swoich miejsc zamieszkania w głąb Austrii i osadzonych w obozach.
Mania szpiegowska w Galicji przejawiała się również w innych formach. Na przełomie lat 1914 i 1915 front galicyjski nie był ustabilizowany i często przesuwał się o wiele kilometrów. Dowódcy austriaccy dopatrywali się zdrady wśród ludności chłopskiej między innymi w takich działaniach jak pozostawieniu motyki w polu, garnka lub schnących ubrań na płocie, rozpaleniu ogniska, uderzeniu w dzwon cerkwi czy przypadkowym pożarze stogu siana. Wszystko to z punktu widzenia austro-węgierskich wojskowych mogło być uznane za zakodowany sygnał skierowany do wojsk rosyjskich i można było za to skończyć na stryczku lub przed plutonem egzekucyjnym. Również chłop, który zapytany przez patrol o drogę z powodu zdezorientowania odpowiedział źle mógł zostać posądzony o dywersję. Wyrokiem mogło zakończyć się również posiadanie rubli i kopiejek, pozostawionych przez okupujące te ziemie wojska rosyjskie.
PAP: Pojawiały się również opowieści, które dziś uznalibyśmy za tak zwane miejskie legendy…
Dr hab. Piotr Szlanta: Takie plotki są typowe dla momentów niepewności i strachu. Wylegano na ulice, dyskutowano, oblegano słupy ogłoszeniowe, wykupywano na pniu gazety i plotkowano. Pojawiały się również nieprawdziwe opowieści. Jedną z najbardziej znanych z początkowego okresu wojny „miejskich legend” jest ta o „złotych ciężarówkach”, które w czasie kryzysu lipcowego miały przejeżdżać z Francji przez Niemcy, aż do Rosji. Celem tej wyprawy miało być wsparcie sojusznika Francji w walce z Niemcami.
Ta paranoja osiągnęła niesamowity poziom. W całej Rzeszy Niemieckiej organizowano blokady drogowe. W jednej z poznańskich gazet znalazłem nawet numery rejestracyjne ciężarówki, którą rzekomo miało być przewożone złoto. Skarb z ciężarówek miał być potem przewieziony dalej przez rowerzystów i to oni mieli je dostarczyć na teren Imperium Rosyjskiego. Potomek francuskich hugenotów niemiecki generał Hermann von François, który na czele 1 Korpusu Armijnego stacjonował w rejonie Królewca, pisał w swoich wspomnieniach, że landwerzyści stawiający na drogach blokady strzelali bez ostrzeżenia do wszystkich samochodów, które nie zatrzymały się odpowiednio wcześnie. Ich działania były motywowane również chęcią zysku. Zdarzały się więc wypadki śmiertelnych postrzeleń.
W tym samym czasie wywiad austro-węgierski na poważnie zajmował się informacją, że na przełomie sierpnia i września do Warszawy przybyło kilkadziesiąt tysięcy japońskich żołnierzy gotowych do walki z Niemcami, którym Cesarstwo Japonii 23 sierpnia wypowiedziało wojnę, a dwa dni później także Austro-Węgrom. Celem japońskiego przystąpienia do wojny było przejęcie chińskiego portu Qingdao kontrolowanego przez Niemców i niemieckich posiadłości na Pacyfiku. Mimo że działania japońskie toczyły się tysiące kilometrów od Warszawy to jednak Wiedeń poważnie rozpatrywał przybycie do Królestwa Polskiego kilkudziesięciu tysięcy Japończyków uzbrojonych w ciężką artylerię. Nam może wydawać się to śmieszne, ale wywiad traktował takie informacje całkowicie poważnie.
Również we Francji pojawiały się „miejskie legendy”, takie jak ta, że szwajcarska firma spożywcza Maggi współpracuje z wywiadem niemieckim. Niszczono plakaty reklamowe francuskiej filii tej firmy, ponieważ obawiano się, że mogą zawierać zaszyfrowane informacje skierowane do nacierających wojsk niemieckich. Tymczasem w Wiedniu włoski attaché wojskowy żalił się, że był goniony przez jednego z wiedeńczyków, który uznał go za szpiega. Uratowało go dopiero natknięcie na żandarma. Przykładów takich paranoi można wymienić jeszcze bardzo wiele.
PAP: Czy nieprawdą był również udział serbskich służb specjalnych w zamordowaniu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie 28 czerwca 1914 r.?
Dr hab. Piotr Szlanta: Mamy bardzo mało danych źródłowych dotyczących tak zwanej wojny wywiadów. Pewne światło rzucają na nią takie publikacje jak wspomnienia szefem wywiadu austro-węgierskiego Maxa Ronge „Dwanaście lat służby wywiadowczej”. On sam pisał, że atmosfera dni upadku monarchii przypominał tę znaną z filmu „Psy”, w którym esbecy palili kompromitujące ich akta. Wiele jednak wskazuje na to, że organizacja „Czarna Ręka” zajmowała się zbieraniem danych wywiadowczych o dyslokacji wojsk austro-węgierskich i przekazywaniem ich Belgradowi. Nici spisku wymierzonego w życie Franciszka Ferdynanda i jego żony rzeczywiście zbiegały się w stolicy Serbii. Sam fakt aresztowania i skazania na śmierć za zdradę w 1917 r. płk. Dragutina Dimitrijevića ps. Apis, szefa serbskiego wywiadu wojskowego, może świadczyć, że Serbowie mieli coś do ukrycia przed światową opinią publiczną.
PAP: Z drugiej strony również Wiedeń nie mógł w pełni ufać swojemu wywiadowi. Na jego reputację wielki wpływ miała słynna afera pułkownika Redla…
Dr hab. Piotr Szlanta: To sprawa która bardzo mocno wstrząsnęła w 1913 r. wstrząsnęła austrowęgierskim wywiadem. Alfred Redl był lwowiakiem pochodzącym z niemieckiej rodziny. Był szefem wywiadu i kontrwywiadu, a jednocześnie najwyżej postawionym „kretem” na usługach Rosji w strukturach armii austro-węgierskiej. Sprzedawał Rosji tajemnice wojskowe monarchii habsburskiej. Rosyjski wywiad mógł stosunkowo łatwo szantażować Redla, ponieważ był on homoseksualistą i lubił życie na bardzo wysokim poziomie. Wywiad austriacki nawet nie prześwietlił źródeł jego dochodów, wierząc w jego słowa o otrzymaniu wysokiego spadku po śmierci wuja. Sprawa zaczęła wychodzić na światło dzienne dzięki dociekliwości praskiego dziennikarza Egona Erwina Kischa, który w swoim artykule napisał o prawdziwych przyczynach samobójstwa Redla.
Armia austro-węgierska próbowała minimalizować skutki skandalu szpiegowskiego twierdząc, że Redl przekazywał dokumenty o niewielkim znaczeniu. W 1913 r. nie miał już dostępu do najważniejszych dokumentów, ponieważ był szefem sztabu 8. Korpusu C.K Armii w Pradze. Bez wątpienia skandal Redla rzucił się cieniem na całą monarchię i jej służby wywiadowcze. Zmniejszeniu skutków skandalu miało służyć zasugerowanie Redlowi popełnienia samobójstwa. Krytyczny wobec tego pomysłu był główny inspektor armii arcyksiążę Franciszek Ferdynand, który uważał, że Redla należy aresztować i „wyciągnąć” od niego, które ważne informacje przekazywał Rosjanom.
PAP: Zapowiedzią, że w I wojnie światowej będą stosowane inne, niż dotąd metody walki wywiadów jest przerwanie już 5 sierpnia 1914 r. przez brytyjską flotę podwodnego kabla łączącego Niemcy i USA. Później inne depesze dyplomatyczne zadecydowały o przyspieszeniu przystąpienia USA do wojny i aresztowaniu Maty Hari. Jakie metody wywiadowcze stosowano w tej wojnie?
Dr hab. Piotr Szlanta: Sposobów zbierania informacji było bardzo wiele. „Klasyczni” szpiedzy również działali. Niewiele wiemy na temat siatek szpiegowskich głównych stron konfliktu, szczególnie Rosji. Bez wątpienia tego rodzaju struktury wywiadowcze działały w Belgii i północnej Francji. W ich skład wchodziły między innymi osoby wysiedlone z tych obszarów przez Niemców. Całe rodziny były zaangażowane w takie organizacje wywiadowcze jak „Biała Dama”, które przekazywały informacje o ruchach niemieckich wojsk i transportach kolejowych.
Niemcy stawiali raczej na działania indywidualnych szpiegów, takich jak Mata Hari. Dziś nazwalibyśmy wykonywaną przez nią profesję jako tancerkę erotyczną i luksusową damę do towarzystwa. Szpiegowała głównie ze względów finansowych.
Miejscem intensywnej działalności wywiadów były również kraje neutralne, takie jak Szwajcaria czy Holandia. Przebywali w nich opozycjoniści, dezerterzy, osoby unikające służby wojskowej. Jeszcze przed wybuchem wojny attaché wojskowy Rosji w Kopenhadze był odpowiedzialny za stworzenie siatki wywiadowczej w Niemczech. Celem było uchronienie attaché wojskowego w Berlinie przed wydaleniem w przypadku wpadki.
Ważnym źródłem informacji byli również oficerowie wywiadu przydzieleni do jednostek polowych walczących na froncie. Dla nich istotnym źródłem pozyskiwania informacji byli dezerterzy, jeńcy i pozyskane dokumenty. W służbie wywiadu pracowały również zwierzęta, takie jak gołębie pocztowe, niezbędne do utrzymywania łączności pomiędzy siatkami szpiegowskimi a oficerami alianckimi po drugiej stronie frontu.
PAP: Mata Hari to raczej postać zmitologizowana, czy rzeczywiście groźny dla aliantów niemiecki szpieg?
Dr hab. Piotr Szlanta: Mata Hari bez wątpienia była szpiegiem, prawdopodobnie również podwójnym, to znaczy wypełniającym polecenia Niemców i Francuzów. Na współpracę z wywiadem niemieckim zgodziła się prawdopodobnie podczas podróży do Madrytu w 1916 r. Miała pseudonim „H21”. Pozyskane tam informacje nie miały jednak specjalnie dużego znaczenia.
Od początku wojny przebywała w Paryżu, gdzie utrzymywała kontakty z wysokimi urzędnikami państwowymi i oficerami francuskiej armii. To co jej wypaplali w alkowie przekazywała Niemcom. Nie były to jednak informacje kluczowe dla losów wojny. Bez wątpienia więc wyrok śmierci jaki zapadł w jej procesie był uzasadniony. Warto pamiętać, że w momencie pojmania w lutym 1917 r. Francja bardzo potrzebowała kozła ofiarnego. Mijał rok od bitwy o Verdun i nieudanych ofensywach w Szampanii. Było to swoiste powtórzenie sytuacji z Galicji, w której po wyzwoleniu spod okupacji rosyjskiej poszukiwano zdrajców i kolaborantów. Tam wojskowe sądy austro-węgierskie wydawały ogromną liczbę wyroków śmierci.
Mata Hari była z pewnością postacią tragiczną. Prawdopodobnie nie do końca zdawała sobie sprawę w czym dokładnie bierze udział i jakie mogą być konsekwencje jej działań.
Mata Hari bez wątpienia była szpiegiem, prawdopodobnie również podwójnym, to znaczy wypełniającym polecenia Niemców i Francuzów. Na współpracę z wywiadem niemieckim zgodziła się prawdopodobnie podczas podróży do Madrytu w 1916 r. Miała pseudonim „H21”. Pozyskane tam informacje nie miały jednak specjalnie dużego znaczenia.
PAP: Znacznie bardziej tragiczną postacią była rozstrzelana przez Niemców Edith Cavell, brytyjska pielęgniarka, która w swym mieszkaniu w Brukseli pod okupacją niemiecką pomagała rannym żołnierzom alianckim...
Dr hab. Piotr Szlanta: Została uznana za bohaterkę wojenną przez Brytyjczyków. Stała się ikoną propagandowych rysunków przygotowywanych przez rysowników. Bardzo chętnie wykorzystywano jej historię jako przykład niemieckiego barbarzyństwa. Nazywana „białym aniołem”, niosąca pomoc rannym pielęgniarka miała zostać zamordowana przez niemieckich barbarzyńców. Warto jednak wspomnieć, że pomagała rannym w ucieczkach do neutralnej Holandii, aby potem przez Wielką Brytanię powrócić na front zachodni. Była na tyle nierozsądna, że korespondowała z matkami leczonych żołnierzy w Wielkiej Brytanii. Bez wątpienia jej działalność była złamaniem prawa wojennego. Jak powiedział Talleyrand wyrok wydany przez Niemców „to gorzej niż zbrodnia – to błąd”. Warto przypomnieć, że w samych Niemczech rozstrzelano około 270 szpiegów. Wyrok był więc zgodny z prawem, ale przyniósł wiele propagandowej amunicji stronie alianckiej.
PAP: Na ziemiach Królestwa Polskiego największą aferę szpiegowską była słynna sprawa pułkownika Miasojedowa, opisana między innymi w powieści Józefa Mackiewicza.
Dr hab. Piotr Szlanta: Sergiusz Mikołajewicz Miasojedow był pułkownikiem rosyjskiej żandarmerii służącym na jednej z granicznych stacji między Niemcami i Rosją. Został stracony za szpiegostwo na stokach warszawskiej Cytadeli na kilka miesięcy przed wycofaniem się Rosjan. Wydaje się, że był on kozłem ofiarnym, który nie mógł zdradzić Niemcom zbyt znaczących tajemnic wojskowych. Z pewnością nie dorównywał skalą działalności wspomnianemu wcześniej Redlowi. Jego sprawa miała jednak odwrócić uwagę od ponoszonych przez Rosjan klęsk wojennych.
Podobną rolę spełniała rozpętana w tym czasie nagonka antysemicka. Żydów postrzegano jako sojuszników Niemców. To przekonanie opierało się między innymi na podobieństwach języków – jidysz i niemieckiego. Podczas niemieckiej okupacji w trakcie I wojny światowej wielu Żydów pracowało dla Niemców i Austriaków, jako tłumacze w kontaktach z Polakami. Nie po raz pierwszy w historii byli więc oskarżani o zdradę państwa, w którym mieszkali i zrzucano na nich odpowiedzialność za klęski wojenne.
W Kriegsarchiv w Wiedniu można zobaczyć ręcznie malowane mapki rosyjskich garnizonów w Królestwie przygotowywane przez współpracowników Piłsudskiego, którzy przekazywali je austriackiemu dowództwu. Nawet jeśli Piłsudski i jego współpracownicy otrzymywali pieniądze od Austro-Węgier to niekoniecznie należy to traktować negatywnie i uważać ich za agentów, ponieważ nie wydawali ich na własne osobiste cele, lecz działalność zmierzającą do odzyskania niepodległości.
PAP: Od wieku w historiografii pojawia się pytanie czy Lenin był agentem niemieckiego wywiadu, którego celem było wywołanie chaosu w słabnącej Rosji. Podobne sugestie dotyczą również niektórych polskich polityków.
Dr hab. Piotr Szlanta: Istnieją raporty niemieckie, w których pisano wprost, że Lenin działa w zgodzie z interesami Rzeszy. Ludzie mojego pokolenia wciąż pamiętają jego muzeum w Poroninie. Lenin spędził bowiem kilka lat przed 1914 r. w monarchii austro-węgierskiej, gdzie nie spadł mu włos z głowy. Podobnie było jednak z Walerym Sławkiem, który zatrzymany przez Austriaków z bronią i materiałami propagandowymi zgodnie z prawem powinien zostać przekazany Rosji, której był obywatelem. Tak się jednak nie stało. Podobnie było z innym domniemanym agentem – Józefem Piłsudskim. Jego Związek Strzelecki bez wątpienia posiadał wsparcie austro-węgierskich władz wojskowych, na przykład w postaci dostępu do broni, strzelnic i instruktorów. W polityce nie ma darmowych lunchy, więc bez wątpienia musiała istnieć cena jaką Piłsudski i jego otoczenie musiało zapłacić.
W Kriegsarchiv w Wiedniu można zobaczyć ręcznie malowane mapki rosyjskich garnizonów w Królestwie przygotowywane przez współpracowników Piłsudskiego, którzy przekazywali je austriackiemu dowództwu. Nawet jeśli Piłsudski i jego współpracownicy otrzymywali pieniądze od Austro-Węgier to niekoniecznie należy to traktować negatywnie i uważać ich za agentów, ponieważ nie wydawali ich na własne osobiste cele, lecz działalność zmierzającą do odzyskania niepodległości. Siłą rzeczy działalność Piłsudskiego musiała więc obejmować kontakty z oficerami austriackiego wywiadu. W żaden sposób nie dyskwalifikuje to jego działalności, choć oczywiście przeciwnicy polityczni w międzywojniu podkreślali jego kontakty z wywiadem.
Lenin niewątpliwie był niemieckim agentem wpływu. To Niemcy zapewnili mu pomoc w dostaniu się do Finlandii w 1917 r., co pozwoliło mu stanąć na czele bolszewików i przygotować się do przewrotu w listopadzie 1917 r. Niemcy i Rosja od początku mieli jednak z Leninem pewien problem. W Rzeszy aż do 1916 r. toczyła się dyskusja czy z Rosją należy zawrzeć separatystyczny pokój, uzasadniany między innymi związkami dynastycznymi z dynastią Romanowów. Te związki krwi z panującymi w Rosji były w samym Imperium podstawą do oskarżeń o zdradę i szpiegostwo wysuwanych wobec carycy i jej otoczenia. Według krążących plotek Aleksandra Romanowa miała wyjeżdżać za granicę w przebraniu, a specjalny kabel telefoniczny miał łączyć Carskie Sioło z neutralną Szwecją i dalej z Niemcami. Mówiono, że jest agentem wpływu wywierającym negatywny wpływ na swojego męża i szpiegostwo na rzecz Niemiec. Takim opowieściom przysłużyła się również wielka afera wokół Rasputina.
Drugim rozważanym w Berlinie rozwiązaniem było odgrodzenie się od Rosji wianuszkiem państw satelickich, takich jak powołane 5 listopada 1916 r. Królestwo Polskie. Do tego konieczne było wewnętrzne zdestabilizowanie Rosji i zawarcie z nią bardzo korzystnego pokoju.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ ls/