„Wszyscy czuliśmy, że po prostu sprzeciwiliśmy się sile, która zniewoliła nasz kraj i zabrała mu wolność. To oni, nie my, byli uciekinierami, bowiem uciekli od dobra na rzecz gwałtu” - napisał kapitan słynnego „Batorego” Jan Ćwikliński, który w 1953 roku poprosił o azyl w Anglii. Kapitan transatlantyku jest jednym z bohaterów książki „Ucieczki z PRL” Jarosława Molendy.
Do 1955 roku na Polskiej granicy ustawiono prawie 1100 kilometrów płotu i zasieków z drutu kolczastego oraz 1314 wież strażniczych. Na granicy zachodniej wieża stała średnio co około półtora kilometra. Od 1948 roku montowano również „automatyczne” rakiety świetlne, które po wykryciu naruszenia przygranicznej strefy alarmowały pograniczników. Urządzeń takich było… trzynaście i pół tysiąca.
Motywy ucieczek z PRL były różne: zarówno polityczne, jak materialne. Zawsze jednak uciekano nie tylko „od” - biedy i szarej rzeczywistości, ale również „do” - do wolnego życia, swobody, osobistego szczęścia. Autor książki przytacza przykłady głośny spraw, jak i tych za wszelką cenę utrzymywanych przez komunistyczne władze w tajemnicy.
Wspomniany dowódca „Batorego” (po wojennych perypetiach nazywanego „Lucky Ship”) nie mógł znieść rosnącej inwigilacji i kontroli. Jego zejście na ląd i odmowa powrotu na statek odbiło się głośnym echem, Ćwikliński stał się nieformalnym ambasadorem idei wolności, spotykał się z liderami emigracji min. generałem Andersem, w 1956 roku został odznaczony przez papieża Pawła VI Krzyżem Maltańskim. Zerwanie z PRL-em było jednak dla kapitana kosztowne: przez 20 lat nie widział rodziny – syna i żony.
Jakby na antypodach rejsu „Batorym” są wyprawy rybackimi kutrami, kajakami, własnej produkcji „amfibiami”, czy turystycznymi małymi jachcikami. Cel najczęściej był ten sam – duński Bornholm.
Wśród opisywanych przez J. Molendę ucieczek wrażenie robi eskapada rodziny Ciborowskich ze Świnoujścia. 38 letni kapitan kutra zameldował się na Bornholmie 7 grudnia 1968 roku w towarzystwie… żony i pięciorga dzieci. Dziesięciogodzinny rejs po lodowatym morzu z dziećmi ukrytymi pomiędzy skrzynkami na ryby (ich obecności nie spostrzegł nawet załogant kutra) zakończył się szczęśliwie a największym problemem Leszka Ciborowskiego był fakt, że kuter należał do niego tylko w połowie. Kapitan nie chciał „być złodziejem” postanowił więc spłacić kuter podejmując w Danii pracę.
Zdarzały się oczywiście również tragedie. J.Molenda opisuje dramatyczną historię Dioznizego Bielańskiego, którego samolot podczas „ucieczkowego” lotu został zestrzelony nad Czechosłowacją. Bielański, pasjonat lotnictwa, instruktor, uciekał z Polski przed szykanami ze strony UB. Fatum sprawiło, że założona mu przez służby na cztery lata przed ucieczką teczka nosiła kryptonim IKAR.
Autor w niezwykle ciekawy sposób opisuje tę wciąż nie do końca wyjaśnioną sprawę.
Inną kategorią ucieczek były wyprawy wojskowych pilotów. Migiem na Bornholm leci się kilka minut. O ile samolot nie zostanie przechwycony przez radzieckich przyjaciół, lub maszyny z tego samego pułku. Jednym z pilotów, którzy mieli szczęście był porucznik Franciszek Jarecki – przodownik, pupil dowódców, który w latach 50-tych o swojej ucieczce opowiadał w Radiu Wolna Europa, a jego twarz znalazła się na zrzucanych przez Amerykanów nad Koreą ulotkach, wzywających koreańskich pilotów migów do pójścia w ślady młodego Polaka i wybrania „wolnego świata”.
Dużą zaletą książki Jarosława Molendy jest to, że autor nie ogranicza się do opisywania efektownych i wybitnie ciekawych, dramatycznych okoliczności ucieczek, ale stara się również dokładnie analizować motywy podejmowania desperackich, niebezpiecznych w końcu decyzji. „Domyka” również historie, obszernie pisząc o tym, jak uciekinierom układało się w nowych krajach, czym się zajmowali, czy udawało im się połączyć z rodzinami, czy ich nadzieje na lepsze życie się spełniły.
Jarosław Molenda, Ucieczki z PRL, Warszawa 2015, wyd. BELLONA
PS.