Mnie nigdy nie interesowały ludzkie twarze, lecz dusze. Moim celem jest dawanie świadectwa prawdzie, choć niewątpliwie subiektywnej - powiedział PAP fotograf Krzysztof Gierałtowski.
PAP: Fotografuje pan od ponad pięćdziesięciu lat, a zdjęcia pana autorstwa liczy się w dziesiątkach tysięcy. To portrety, które powstały na zlecenie czy z pana własnej inicjatywy? W jaki sposób szukał pan bohaterów prac?
Krzysztof Gierałtowski: Każdy z ówczesnych fotografów miał na to swój sposób: ja pisałem dla dziennikarzy listy dotyczące osób, które chciałem sfotografować. Tak było w przypadku Czesława Miłosza, gdy przyjechał do Polski po otrzymaniu nagrody Nobla. W pewnej mierze sam dawałem sobie zlecenia, ale również je dostawałem. Kazano mi na przykład sportretować pewnego ważnego człowieka z KC, który zażyczył sobie takiego portretu. Dlaczego? Bo należało to wówczas do dobrego tonu. Nieraz przychodziły też panie mówiąc, że fotografowanie się u Nasierowskiej jest demode.
Był taki towarzysz z wydziału nauki KC, Stefan Opara, który chciał być koniecznie przeze mnie sfotografowany. Idąc przez Plac Trzech Krzyży zobaczyłem, że na trawce leżą panie i się opalają. Zabrałem go tam i zrobiłem mu zdjęcie, na którym on pozostawał poza głębią ostrości, natomiast wspominane panie były świetnie widoczne. Ta fotografia znajduje się obecnie w kolekcji Bibliotheque Nationale w Paryżu i funkcjonuje jako komunistyczna Mona Lisa - przedstawiony na niej towarzysz uśmiecha się, bardzo z siebie zadowolony, nie wiedząc jak został sportretowany.
Podobny zabieg z nieostrością sylwetki wykorzystałem w przypadku portretu wybitnej rzeźbiarki Magdaleny Abakanowicz, której rzeźby bardzo cenię, lecz podczas rozmowy opowiadała ona w kółko o swoich międzynarodowych sukcesach. Poczułem się jak prowincjonalny fotograf, więc zrobiłem między innymi dwa zdjęcia - nieostre i zupełnie nieostre. Było to odtrutką dla mojego zdeptanego samopoczucia.
PAP: Czy te zdjęcia znajdywały się później na wystawach i w gazetach? Jak reagowały osoby, które dowiadywały się, w jak niekonwencjonalny sposób zostały przez pana sfotografowane?
Krzysztof Gierałtowski: Ja zakochuję się żeby później porzucić. Gdybym trwał w stanie zakochania w stosunku do całej elity polskiej inteligencji, to rozpadłbym się z nadmiaru miłości. Szanuję jednak wszystkie portretowane osoby i staram się to na zdjęciach pokazać. Portret Gustawa Herlinga-Grudzińskiego powstał w Maisons-Laffitte w tzw. domku ogrodnika, który służył głównie jako magazyn książek. Na zdjęciu, za fotografowanym, leżały sterta numerów miesięcznika "Kultura" - zajmowała ona znaczną część jego pokoju. Herling-Grudziński mieszkał więc na powierzchni kilku metrów kwadratowych. To zdjęcie jest dla mnie hołdem dla jego skromności. Staram się odnajdywać relację z drugim człowiekiem, a następnie ją wizualizować.
PAP: W takim razie dlaczego zdecydował się pan fotografować malarza Tadeusza Brzozowskiego w papierowej koronie? Jak to zdjęcie powstało?
Krzysztof Gierałtowski: Gdy odwiedzałem go w jego zakopiańskiej pracowni, zobaczyłem na stole niewielką fotkę, na której pozował jako Książę z "Balladyny" w wojennej inscenizacji Tadeusza Kantora. Powiedziałem spontanicznie: dla mnie jest pan co najmniej księciem polskich malarzy. Brzozowski sięgnął za siebie po karton, wziął nożyce i wyciął koronę. Sportretowałem go gdy się koronował, a następnie już w koronie i to zdjęcie cenię sobie bardziej. Zawiera się w nim magia fotografii. Z pozoru patrzył ciągle do kamery, lecz po którejś z kolei klatce znudziło mu się i zaczął patrzeć "w siebie".
PAP: Zawsze idzie pan z gotowym pomysłem na portret czy ta idea zmienia się podczas fotografowania? Generała Jaruzelskiego sfotografował pan bez okularów. A gdyby nie zdjął okularów?
Krzysztof Gierałtowski: Ja go rozebrałem z okularów. Wiesław Górnicki, ówczesny doradca Jaruzelskiego ds. mediów, przyszedł do mnie mówiąc, że trzech fotografów próbowało sportretować generała, lecz zdjęcia zostały odrzucone. Uzgodniliśmy, że sfotografuję generała Jaruzelskiego pod warunkiem, że będzie do mojej dyspozycji dotąd, aż uznam, że zrobiłem właściwe zdjęcie. Wchodząc do gabinetu podziękowałem generałowi za to, że zostałem wyrzucony z pracy przez jego ludzi, a zakaz pracy dla polskich mediów zmusił mnie do doskonalenia swoich fotograficznych umiejętności za granicą, co niebywale go zdenerwowało - aż poczerwieniał. Aby nie przesadzić, dodałem jednak, że mój ojciec był lekarzem w przedwojennej armii, co niejako nas łączy.
Nie można powiedzieć żebym był zafascynowany postacią Jaruzelskiego, ale byłem go ciekaw, ponieważ nie wiedziałem, jakim jest człowiekiem. Podszedłem do niego i powiedziałem: niechże pan wreszcie przestanie udawać Augusto Pinocheta (chilijskiego dyktatora i generała - PAP) i zdejmie swoje przyciemniane okulary. Jego asystent przyniósł mu zwyczajne przejrzyste szkła. Nie poprzestałem jednak na tym. Ostatecznie zgodził się zdjąć i te przezroczyste okulary, gdy oznajmiłem mu, że są one zbyt dobrej jakości, żebym mógł wyeliminować refleksy.
PAP: Fotografia jako medium jest niezwykle ponadczasowa. Młode pokolenie zna wizerunki niektórych osób tylko na podstawie portretów pana autorstwa. Mam tutaj na myśli, że sposób w jaki zdecydował się pan kogoś przedstawić, ma wpływ na to, jak te osoby są po latach odbierane. Ja sam myśląc o Tadeuszu Konwickim mam przed oczami portret z balonikiem, a Kazimierz Górski to ten, który dłubie palcem w oku.
Krzysztof Gierałtowski: Tak! On wtedy wyciągał muchę z oka! To było na stadionie Legii. Z Konwickim byłem zaprzyjaźniony, twórczość Żmudzina była mi bardzo bliska. Pierwsze zdjęcia zrobiłem mu w jego mieszkaniu - w dniu, gdy poza obiegiem cenzury wychodziła "Mała Apokalipsa". Nie wiedziałem wówczas, dlaczego był tak zdenerwowany. W serii zdjęć z balonikiem chciałem pokazać bezradność starego człowieka, więc dałem mu do wyboru dwa baloniki - biały i czerwony. Wybrał ten drugi, a ja poprosiłem, żeby podbijał go nad sobą. Mam serię zdjęć, na której widać, że Konwicki zupełnie nie był w stanie tego zrobić, a balon uciekał mu co chwilę. Po spotkaniu autorskim Konwickiego w Bibliotece Narodowej, gdzie jedno z tych zdjęć było prezentowane, zatelefonował do mnie i poprosił, żeby w przyszłości nie pokazywać zdjęcia z czerwonym balonikiem, bo wypominają mu przy okazji jego komunistyczną przeszłość. To polska paranoja - tu większość rzeczy staje się dwuznaczna.
PAP: Polityka jest wszechobecna. Jak doszło do powstania zdjęcia plakatu z Wałęsą i Mazowieckim? W jaki sposób można odczytywać to zdjęcie?
Krzysztof Gierałtowski: Zazwyczaj nie zabieram ze sobą aparatu, ale podczas tego spaceru Świętokrzyską wyjątkowo miałem go ze sobą. Naklejono tam plakat Mazowieckiego, na którym ktoś napisał: "PZPR" mimo że Mazowiecki nigdy nie był w partii. Ktoś inny nakleił plakat z Wałęsą, który został częściowo zdarty. Na koniec Gierałtowski fotografował kolaż, stanowiący świadectwo tamtego czasu - tacy byliśmy.
PAP: Podczas robienia zdjęć wszystkim zdarzają się błędy. Doświadczenie pozwala je minimalizować czy przekuwać w sukces?
Krzysztof Gierałtowski: Wciąż uczę się na błędach. Zrobiłem bardzo dużo złych zdjęć, ale zawsze starałem się mieć tego świadomość. Negatyw po sesji z malarzem Jerzym Nowosielskim wywoływałem w zbyt ciepłej wodzie, przez co odkleiła się emulsja. Sprawiło to, że na jednym z portretów przelatuje nad jego głową jakby duch. Zdjęcie Jacka Kaczmarskiego - drugie mojego autorstwa - uzyskało swój nietypowy charakter, ponieważ nie zamknąłem szybra kasety aparatu Hasselblad. Przedostało się tam światło, które ucięło bardowi czubek głowy.
PAP: To nie jedyny pieśniarz ze znanego tria, którego pan fotografował. Przemysława Gintrowskiego związał pan kaftanem bezpieczeństwa - za karę?
Krzysztof Gierałtowski: Gintrowski bardzo przeżywał swoje koncerty. Uważałem, że zachowuje się jak szaleniec. Co należy zrobić z szaleńcem? Złożyłem podanie o taki kaftan do ówczesnego ministerstwa zdrowia, a po jego kupnie, zaprosiłem Przemka do swojego mieszkania. Gintrowski spędził w kaftanie około godziny, a w momencie gdy był już bardzo tym faktem poirytowany, zabrałem go na dach i tam go uwolniłem. Powstała cała seria zdjęć jak krzyczy i macha rękami. To zdjęcie powstało z moich urojeń i wyobrażeń, jak większość moich fotografii.
PAP: Są obecnie jeszcze jakieś twarze, które chciałby pan sfotografować?
Krzysztof Gierałtowski: Mnie nigdy nie interesowały twarze, lecz dusze. Na duszę składają się dokonania, a nie wygląd. Potrafię przy pomocy manipulacji fotograficznej z menela wykreować intelektualistę i odwrotnie, ale nie to jest moim celem. Moim celem jest dawanie świadectwa prawdzie, choć niewątpliwie subiektywnej.
PAP: Powiedział pan: "Portret subiektywny nie ma roszczeń do prawdy obiektywnej, jest raczej autorską impresją zaangażowanego fotografa. Spór o istotę portretu, o proporcje obecności w nim autora i modela jest jednym z najistotniejszych".
Krzysztof Gierałtowski: No bo jest! Są tacy, którzy mówią, że furda kto jest na portrecie Gierałtowskiego, bo jest to wciąż portret Gierałtowskiego. Ja bez bicia przyznaję, że jestem egocentrykiem. Przystępując do fotografowania mam przeważnie ideę jak to zdjęcie powinno wyglądać. Ta idea ewoluuje w zależności od współpracy z osobą fotografowaną bądź brakiem takiej współpracy, może również zadecydować przypadek. Odważyłem się zapytać prof. Leszka Kołakowskiego, "czy Polska go skrzywdziła". On zaprzeczył, ale mowa ciała mówiła co innego: skurczył się, przysłonił twarz rękami, kiedy się odsłaniał, zrobiłem zdjęcie. To zdjęcie powstało niejako jego kosztem, ale być może było warto.
Rozmawiał Marek Sławiński
Krzysztof Gierałtowski (1938) jest polskim fotografem. Studiował na Akademii Medycznej w Gdańsku i Warszawie (1956-1960) oraz w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i Filmowej (1961-1964). Zajmował się fotografią mody i reklamową, był również autorem reportaży z zakładów pracy i budów przemysłowych. W latach 1967-1973 był stałym współpracownikiem miesięcznika "Ty i Ja", 1971-1972 - tygodnika "Perspektywy", 1977-1978 - tygodnika "Razem", 1978-1981 – tygodnika "ITD".
W 2007 Gierałtowski otrzymał od Ministra Kultury srebrny medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis, w 2011 został laureatem Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida, w 2013 wyróżniony został Doroczną Nagrodą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie sztuk wizualnych. W 2014 otrzymał od Prezydenta RP Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, a od Ministra Spraw Zagranicznych odznakę honorową Bene Merito za działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej. W 2017 r., otrzymał Nagrodę specjalną Stowarzyszenia Autorów ZAiKS.
Gierałtowski jest autorem portretów ludzi polskiej kultury, nauki i polityki, twórcą wielotysięcznej kolekcji "Polacy, portrety współczesne". Jego pracy artystycznej został poświęcony film dokumentalny "Polacy, Polacy" w reżyserii Borysa Lankosza.(PAP)
autor: Marek Sławiński
masl/ aszw/