Większość nauczycieli czuje, że w naszym kraju historia nie jest zwykłym przedmiotem szkolnym, że w społeczeństwie jest większe niż w innych krajach uwrażliwienie na sprawy przeszłości – mówi PAP prof. Jolanta Choińska-Mika, historyk, prorektor ds. studentów i jakości kształcenia Uniwersytetu Warszawskiego.
PAP: Jak pani profesor ocenia poziom nauczania historii w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Ten poziom jest bardzo różny. Nie można w jednoznaczny sposób powiedzieć, że uczymy źle lub dobrze.
Kilka lat temu byłam związana z Instytutem Badań Edukacyjnych. Prowadziliśmy wówczas badania, które miały na celu sprawdzić, jak są prowadzone lekcje historii w szkołach. Spotkaliśmy wówczas bardzo różnych nauczycieli. Byli tacy, którzy w wierny, monotonny sposób szli za podręcznikiem, nie robiąc właściwie niczego, co pozwoliłoby uczniom poczuć przeszłość, wciągnąć się w naukę historii.
Jednocześnie byli tacy nauczyciele, którzy nawet z rzekomo trudną młodzieżą gimnazjalną potrafili wyczarować fantastyczne lekcje, zwracając uwagę na to, co w historii jest najpiękniejsze – na dociekanie, czytanie źródeł, myślenie, na próby rekonstruowania przeszłości, ale przede wszystkim na stawianie pytań: dlaczego coś się wydarzyło, jaki miało związek z innymi wydarzeniami, jakie było tło. Pozwalali uczniom zabawić się w prawdziwych historyków, którzy ze śladów przeszłości próbują rekonstruować większe obrazy.
PAP: Jaką zatem rolę w stosunku uczniów do nauki historii odgrywa nauczyciel?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: To, w jaki sposób uczeń podchodzi do historii, jest w bardzo dużej mierze zależne od nauczyciela. Lekcja historii może być wyprawą w przeszłość, lekcją przygody, ale może być również lekcją, która nudzi i o której chce się jak najszybciej zapomnieć.
PAP: Czy sami uczniowie chcą się historią interesować?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Także to zależy od nauczyciela. Oczywiście zawsze są uczniowie, a także studenci, którzy powiedzą, że dany przedmiot ich nie interesuje. Jeżeli ktoś ma uraz do historii, bo np. trafił na nauczyciela, który swego czasu wymagał tylko pamięciowego uczenia się, encyklopedycznej wiedzy, to traktuje historię jako coś, co najlepiej zdać, i mieć święty spokój.
Większość nauczycieli historii czuje jednak, że w naszym kraju historia nie jest zwykłym przedmiotem szkolnym, że w społeczeństwie jest większe niż w innych krajach uwrażliwienie na sprawy przeszłości. I dlatego wielu z nich stara się zatem robić coś więcej i w bardziej atrakcyjny sposób – nie zniechęcać do poznawania przeszłości. Niestety są też tacy nauczyciele, którzy takiej potrzeby nie odczuwają.
Nauczyciele, którzy uczą z pasją, dają uczniom przestrzeń również do własnych dociekań oraz nie wymagają pamięciowej wiedzy; pozwalają uczestniczyć w procesie badawczym – oczywiście na taką skalę, na jaką to możliwe w szkole – są na ogół w stanie pociągnąć uczniów, zachęcić ich nie tylko do dobrej nauki w ramach lekcji, lecz także do inicjowania różnych przedsięwzięć mających związek z historią.
PAP: Jakiego rodzaju są to przedsięwzięcia?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Są to bardzo różnorodne inicjatywy, począwszy od zbierania rodzinnych pamiątek, przez wystawy czy rekonstrukcje historyczne, do tradycyjnych imprez okolicznościowych upamiętniających ważne wydarzenia – ważne dla całego kraju, ale, co jeszcze bardziej istotne, ważne dla tożsamości lokalnej.
Poznałam bardzo wielu nauczycieli np. gimnazjalnych z małych ośrodków, którzy animowali życie kulturalne lokalnej społeczności, ich szkoły były też centrami kultury. Niemal wszyscy nauczyciele z tych miejscowości, odległych nieraz od dużych metropolii, czuli swoją powinność jako większą niż tylko jako nauczanie zwykłego, szkolnego przedmiotu.
Zdawali sobie sprawę również z tego, że swoją postawą mogą zachęcić nie tylko uczniów, lecz i ich rodziców do zainteresowania historią Polski poprzez powiązanie jej z z dziejami regionu, danej miejscowości. Uczniowie zupełnie inaczej traktują lekcje historii, gdy widzą ślady przeszłości blisko siebie. Gdy ta geograficznie bliska przeszłość jest dla nich żywa, zaczynają dostrzegać, że historia to nie tylko Kraków czy Wawel lub znane z podręczników postacie, lecz także lokalni bohaterowie i miejsca ważne dla lokalnej tożsamości.
PAP: Jaki powinien być nauczyciel historii?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Nauczyciel w obecnej szkole przestał być jedynym i wyłącznym źródłem informacji, encyklopedycznej wiedzy, którą musiał kiedyś, np. w XIX wieku, przekazać swoim uczniom. Dzisiaj uczniowie, ale przecież także dorośli, korzystają z bardzo wielu, nie zawsze wiarygodnych źródeł.
Nauczyciel powinien widzieć się w roli opiekuna, mentora, przewodnika, który pozwoli uczniowi odnaleźć się w zalewie informacji, i to informacji profilowanych. Przy okazji afery facebookowej [sprawa Cambridge Analytica – przyp. red.] uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy obiektem zaawansowanej inżynierii społecznej i w gruncie rzeczy tkwimy w bańkach informacji segregowanych według naszych upodobań. W takich warunkach jeszcze trudniej być krytycznym odbiorcą.
Rola nauczyciela historii powinna polegać na wyrabiania nawyku stawiania pytań, uczeniu analitycznego nastawienia do informacji. Uczymy tego przez pracę ze źródłami. Trzeba pokazywać, że niezależnie od tego, czy tekst lub inny obiekt powstał w XIII, XV, czy XX wieku, to zawsze towarzyszyły temu określone motywacje. I trzeba je odkryć. Zadać pytania: kto, kiedy, dlaczego, w jakim celu.
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Funkcja nauczycieli i nasza, jako wykładowców na uczelni, jest funkcją służebno-wspierającą. Powinniśmy służyć swoim doświadczeniem, ale jednocześnie wspierać młodego człowieka w poszukiwaniu drogi do realizacji swojej pasji. Powinniśmy pomagać odróżnić, co jest nauką, a co jest hochsztaplerstwem, przywrócić uczniom i studentom wiarę w prawdziwą, akademicką wiedzę.
PAP: Czego brakuje kandydatom i nowo przyjętym studentom historii?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Jeśli mówić o brakach kandydatów, którzy stają się studentami I roku, to dotyczy to nie tylko studentów historii. Obecnie młodzi ludzie inaczej podchodzą do zdobywania wiedzy. Od dawna są „za pan brat” z wirtualną przestrzenią, z której uzyskują mnóstwo informacji. Przecież nawet z telefonu możemy połączyć się z wielką bazą wiedzy – tej pożytecznej, lecz i bezużytecznej czy nawet szkodliwej.
Studenci obecnie mają problem z oceną wiarygodności oraz selekcją faktów, dokonywaniem operacji myślowych, które pozwoliłyby przestać być tylko biernym odbiorcą, a stać się odbiorcą świadomym. Trudno im zrozumieć, że pewne informacje podawane np. w mediach należy potraktować jako niewiarygodne, że należy je przefiltrować. Brakuje umiejętności krytycznego odniesienia się do tekstów, do lektur i do selekcjonowania informacji.
Gdybym miała powiązać ten wyraźnie wyczuwalny brak z nauką historii, to wydaje mi się, że nauczyciele historii mają tu bardzo wiele do zrobienia i powinni na lekcjach poświęcać jak najwięcej czasu wspólnej analizie i krytyce źródeł. Podręcznik uczeń ma w domu, zawsze może doczytać, zdobyć podstawowe informacje, a jeżeli nawet nie ma wiedzy w podręczniku, to podłączy się do internetu i błyskawicznie sprawdzi każdą datę czy brakujące nazwisko. Jednak nic nie zastąpi nauczyciela w uczeniu krytycznego myślenia. Mam tutaj na myśli krytycyzm poznawczy, który stanowi nieodłączny element warsztatu historyka. Historyk rozpoczyna proces badawczy od ustalenia, kto stworzył dane źródło, dlaczego, w jakich okolicznościach, a także czy jest ono wiarygodne i w jakich aspektach. Szukając odpowiedzi na te pytania, zaczynamy odkrywać kulisy powstania konkretnego tekstu czy artefaktu. W związku z tym jesteśmy w stanie ocenić jego wartość informacyjną – na ile jest reprezentatywny dla konstruowania naszego wyobrażenia o przeszłości.
Kluczem do zrozumienia przeszłości jest umiejętność zadawania pytań i poszukiwanie związków układających się w procesy. Nie mam pretensji do studentów, którzy na zajęciach zdradzą się z jakimiś brakami faktograficznymi. Wiedząc, że mają z sobą telefony komórkowe, każę im szybciutko znaleźć tę informację w internecie. Niestety część studentów nie potrafi się już „odłączyć” od sieci, a w ten sposób zamiast ukradkiem sprawdzać posty, robią coś bardziej pożytecznego.
PAP: Co mogą zatem zrobić w tej sytuacji wykładowcy?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Wydaje mi się, że funkcja nauczycieli i nasza, jako wykładowców na uczelni, jest funkcją służebno-wspierającą. Powinniśmy służyć swoim doświadczeniem, ale jednocześnie wspierać młodego człowieka w poszukiwaniu drogi do realizacji swojej pasji. Powinniśmy pomagać odróżnić, co jest nauką, a co jest hochsztaplerstwem, przywrócić uczniom i studentom wiarę w prawdziwą, akademicką wiedzę.
Mamy obecnie kryzys zaufania do wiedzy eksperckiej. W mediach, a zwłaszcza w telewizji, często są prowadzone rozmowy na tematy bardzo poważne, ale wcale nie wypowiadają się fachowcy, tylko osoby popularne. Jest mało istotne, jaką merytoryczną wartość będzie miała ich wypowiedź, bowiem bardziej chodzi o to, żeby wypowiadająca się osoba podziałała jak magnes, przyciągnęła do odbiornika widza lub słuchacza.
To wartościowanie i przyzwyczajenie do tego, że wiedza ekspercka jest istotna, zaczyna się właśnie w szkole. I w ten sposób zataczamy koło, bo jeśli spotkamy nauczyciela, który pokaże, że czytanie źródeł jest fantastyczną przygodą, niezależnie od tego, czy czytamy napisy na skorupkach, teksty na zwojach papirusów, czy też czytamy XX-wieczne raporty Służby Bezpieczeństwa, obcujemy z przeszłością i poprzez zadawanie odpowiednich pytań jesteśmy w stanie się czegoś o tej przeszłości dowiedzieć. Umiejąc zadawać pytania, krytycznie podchodzić do każdego przekazu, nie będziemy bezbronni wobec szumu informacyjnego, z jakim się teraz stykamy.
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Były niedawno prowadzone badania, które sprawdzały postawy młodzieży szkół ponadgimnazjalnych wobec historii. Przy tej okazji pytano o zainteresowania. To zainteresowanie generalnie jest spore zwłaszcza na tle innych krajów. Cały czas historia jest także obecna w naszym dyskursie publicznym.
PAP: Czy w naszym społeczeństwie można zauważyć zainteresowanie historią?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Były niedawno prowadzone badania, które sprawdzały postawy młodzieży szkół ponadgimnazjalnych wobec historii. Przy tej okazji pytano o zainteresowania. To zainteresowanie generalnie jest spore zwłaszcza na tle innych krajów. Cały czas historia jest także obecna w naszym dyskursie publicznym.
Okazuje się, że najwięcej związku z zainteresowaniem historią ma tradycja rodzinna, kapitał kulturowo-rodzinny – zainteresowania w rodzinie, obecność w rodzinie świadków historii. Bardzo istotne jest też to, czy w rodzinie czyta się książki, zwłaszcza te historyczne. To również jest okoliczność, wedle badaczy, wzmacniająca zainteresowania historią.
Sądząc po liczbie tytułów książek historycznych, które w naszym kraju rokrocznie się ukazują, można powiedzieć, że z zainteresowaniem historią nie jest tak źle. Rozwija się też nurt powieści historycznej. Wielu historyków rozpoczęło studia historyczne dzięki lekturom, które były inspiracją do naukowych poszukiwań. Ja trafiłam na historię poprzez Trylogię Henryka Sienkiewicza,. W tej chwili, być może dla wielu młodych ludzi, a nawet dorosłych, impulsem będą powieści Elżbiety Cherezińskiej.
To zainteresowanie historią jest spore, sądząc także po tym, jak wielu mamy miłośników grup rekonstrukcyjnych. Uczestniczą sami jako rekonstruktorzy bądź jako obserwatorzy. Jedni jadą na pola grunwaldzkie, inni oglądają lub odgrywają sceny upamiętniające bitwę pod Olszynką Grochowską, a jeszcze inni kluczowe momenty Powstania Warszawskiego czy innych wydarzeń historycznych.
PAP: Czy to spore zainteresowanie jest zainteresowaniem merytorycznym?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Inną sprawą jest natomiast to, na ile to zainteresowanie przekłada się na rzeczywistą znajomość historii, na ile włącza nas to wydarzenie, w którym uczestniczymy.
Generalnie nie jest z tym tak źle, jak się potocznie uważa. Oczywiście bardzo łatwo jest wykpić rzekomy brak wiedzy poprzez sondy uliczne, które są robione na całym świecie. Widziałam w amerykańskiej telewizji taką sondę, gdy w Columbus Day (Dzień Kolumba), czyli dzień upamiętniający odkrycie Ameryki przez Krzysztofa Kolumba, pytano, dlaczego ten dzień nazywa się właśnie Columbus Day. Nikt nie wiedział – przynajmniej tak zostało to pokazane. Zawsze tak można zrobić.
W badaniach, które były robione kilka lat temu, wyraźnie widać związek między wiedzą historyczną a czytaniem książek o historii. Osoby, które czytają książki historyczne, rzeczywiście pogłębiają znajomość dziejów.
Paradoksalnie również wiedzę historyczną pogłębia szukanie w internecie, właśnie dlatego, że trzeba tę informację znaleźć. Poszukiwanie wspomaga proces uczenia się i zdobywania wiedzy historycznej.
Tamto badanie natomiast pokazało wyraźnie, że wiedzy historycznej nie powiększa oglądanie telewizji, nawet programów historycznych. Wynika to z tego, że nie ma w tym przypadku interakcji, jest podana wyłącznie syntetyczna wersja bez pokazywania pewnych procesów, bez możliwości cofnięcia się, co można zrobić w internecie; bez możliwości pójścia głębiej i otwierania kolejnych linków. Dostaje się po prostu gotowy produkt. W przypadku osób, które deklarowały, że oglądają w telewizji programy historyczne, wcale nie przekładało się to na poziom ich wiedzy w takim stopniu jak czytanie książek, a nawet śledzenie portali historycznych.
Moi koledzy robili swego czasu porównanie wiadomości, które mają gimnazjaliści i osoby z pierwszych klas szkół wówczas ponadgimnazjalnych, z wiadomościami osób dorosłych. Z badań wynikało, że statystycznie uzyskano podobne wyniki. Wiele osób deklaruje zainteresowanie historią, bo w naszym kraju trudno nie interesować się historią, ale w większości wypadków jest to wiedza niezbyt głęboka, trochę większa niż podręcznikowa.
Mamy też osoby, które są jakąś epoką bardzo zainteresowane i wiedzą o niej niemal wszystko. Ktoś np. interesuje się Powstaniem Warszawskim i rzeczywiście jego wiedza na temat tego wydarzenia jest przeogromna, bardzo szczegółowa. Jednocześnie na drugim biegunie są osoby, które mówią, że historią w ogóle się nie interesują i mają bardzo sporadyczny z nią kontakt.
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Ideałem byłoby, gdyby każdego interesowała cała historia, zwłaszcza naszego kraju, ale tak nigdy nie będzie. Nie wymagajmy, by każdy miał głęboką wiedzę historyczną; jednak wydaje mi się, że powinno nam zależeć na tym, abyśmy przynajmniej krzewili wiedzę związaną z dwoma ostatnimi stuleciami, które w najbardziej istotny sposób wpływają na to, co się teraz dzieje.
PAP: Dlaczego warto się historią interesować?
Prof. Jolanta Choińska-Mika: Nie powiem, że historia jest nauczycielką życia, bo zaraz musiałabym dodać, że nikogo niczego nie nauczyła.
Mam jednak mocne przekonanie, że historia jest sztuką krytycznego myślenia, umiejętnością zadawania pytań przeszłości, uczenia się na przeszłości związków przyczynowo-skutkowych, ale również poszukiwania bardzo szeroko rozumianych naszych korzeni.
W historii olbrzymią rolę odgrywa logiczne myślenie, wiązanie okruchów przeszłości z sobą. Okazuje się, że ma to wiele wspólnego ze stawianiem medycznej diagnozy: lekarz poszukujący przyczyny choroby musi ułożyć całościowy obrazek z ułamków, powiązać wiele różnych wyników. Przywołuję to porównanie po rozmowie z jednym z lekarzy, pasjonatów historii.
Ideałem byłoby, gdyby każdego interesowała cała historia, zwłaszcza naszego kraju, ale tak nigdy nie będzie. Nie wymagajmy, by każdy miał głęboką wiedzę historyczną; jednak wydaje mi się, że powinno nam zależeć na tym, abyśmy przynajmniej krzewili wiedzę związaną z dwoma ostatnimi stuleciami, które w najbardziej istotny sposób wpływają na to, co się teraz dzieje.
Musimy zarazem odejść od traktowania historii Polski jako pewnego rodzaju wyspy. Od początku istnienia naszej państwowości byliśmy jednak w kręgu Europy łacińskiej i mamy europejską tożsamość, która została zbudowana w średniowieczu. Wydaje mi się też, że nasze fragmenty przeszłości są również bardzo związane z tym, co się wówczas w Europie działo. Powinniśmy także w naturalny sposób chcieć zrozumieć czynniki zewnętrzne, starać się zawsze odnieść do kontekstu europejskiego, a nie koncentrować się na historii Polski.
Uważam, że nie da się zrozumieć teraźniejszości, nie rozumiejąc przeszłości. Jeżeli chcemy mieć cały teraźniejszy obraz, jeśli chcemy zrozumieć nawet współczesne spory polityczne, których mamy tak wiele, nie uda nam się ich zrozumieć bez wejścia w bliższą i tę dalszą przeszłość.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp/