Waldemar Marszałek, który wiele razy otarł się o śmierć, ocenił, że z jego zdrowiem nie jest źle, ale denerwuje go nadwaga. Jak przyznał, powinien biegać, a nie łowić ryby. Jeden z najbardziej utytułowanych motorowodniaków w historii kończy w piątek 70 lat. PAP: Nie przeraża pana, że w tym roku trzynasty dzień kwietnia wypada w piątek?
Waldemar Marszałek: Przeraża, zwłaszcza, że jestem przesądny, ale ani kalendarza nie zmienię, ani daty narodzin. Jak tylko mogę, wystrzegam się trzynastki. Na przykład nigdy nie startowałem z trzynastym numerem. Prawie przez całą karierę miałem na łodzi "11".
PAP: Zdarzyło się panu coś złego trzynastego?
W.M.: Nie przypominam sobie. Chyba nic złego mnie nie spotkało, więc może faktycznie trzynastka jest dla mnie szczęśliwą liczbą, bo przy wielu innych ocierałem się o śmierć. 21 albo 22 kwietnia 1982 roku, po bardzo groźnym wypadku podczas zawodów pod Berlinem na jeziorze Gatow, przeżyłem nawet śmierć kliniczną.
PAP: Patrząc na fotografie z tamtego wyścigu można odnieść wrażenie, że wybuchła bomba...
W.M.: Wiatr powiewał wówczas ostro. Byłem na czele stawki i w pewnym momencie łódka ze mną wystrzeliła do góry, a następnie wbiła się w taflę jeziora. Straciłem przytomność. Pływałem twarzą do wody.
PAP: Czy opuszczając klinikę nie miał pan na końcu języka słowa "dość"?
W.M.: Nic takiego mi nawet przez myśl nie przeszło. Jeszcze jesienią tego samego roku wygrałem w Berlinie zawody. Gdy stałem na podium, ówczesny mistrz Europy Szwed Lei Lindel, pocałował mnie w rękę. W następnym sezonie wywalczyłem kolejny tytuł mistrza świata. W sumie miałem ich sześć. Łącznie zdobyłem 27 medali mistrzostw globu i Europy.
PAP: Trzeba chyba dodać, że zdobytych z narażeniem życia. Żaden polski sportowiec nie miał tylu makabrycznych wypadków, co pan: przebite żebrami płuco, przecięte ścięgno w nodze, zdruzgotane biodro, ułamana kość udowa, uraz czaszki, uszkodzony nerw wzrokowy, urwana pięta. Kamikadze?
W.M.: Kamikadze to nie byłem. Nie chciałem się zabić. Starałem się jeździć rozważnie, bo mi było szkoda sprzętu. Ale wszystkiego, co może spotkać człowieka przy prędkości 200 km na godzinę, nie da się przewidzieć. Nie zaprzeczę - lubiłem tę adrenalinę. Jak wsiadałem do łódki, to byłem wyprany z uczuć. Zapominałem o żonie, o synach.
PAP: A propos synów. Oni także poszli w pana ślady...
W.M.: Bernard był nawet szybszy ode mnie. Ja bardzo długo czekałem na swój pierwszy sukces, a on po kilkumiesięcznych treningach zdobył w 1997 roku brązowy medal mistrzostw Europy w klasie O-250. W 2003 został mistrzem świata w O-350. Z końcem kwietnia minie pięć lat od jego śmierci. Chorował na astmę. Natomiast młodszy syn, 29-letni Bartłomiej, zakochany jest w tym sporcie po uszy. I to do tego stopnia, że sprzedał mieszkanie, które mu kupiliśmy, aby mieć pieniądze na łódkę. Trochę go rozumiem, bo ja na swoją pasję zarabiałem m.in. jako taksówkarz.
PAP: Jak przystało na "Marszałka wodnego" nie rozstał się pan z tym środowiskiem?
W.M.: Jakże bym śmiał! Mam domek nad Narwią i od czasu do czasu wypływam łódką na ryby. W ubiegłym roku złowiłem kilka szczupaków. Największy miał 90 cm. A tak w ogóle, to z wodą związany jestem od dziecka. Urodziłem się nad Wisłą, przy Porcie Praskim, poza tym miałem rodzinę na Mazurach.
PAP: Jest pan nadal bardzo aktywny, m.in. od 1998 sprawuje mandat radnego miasta stołecznego Warszawy. W piątek skończy pan jednak 70 lat...
W.M.: Ale żadnego szaleństwa z tej okazji nie będzie. Im człowiek starszy, tym ma mniej szalonych pomysłów. Najważniejsze jest zdrowie, a z tym nie jest u mnie źle, z czego się oczywiście cieszę. Denerwuje mnie jednak nadwaga. Zrobiłem się okrągły, przytyłem, ważę 90 i parę kilogramów. Powinienem biegać, a nie łowić ryby, ale w pewnym stopniu przeszkodą jest krótsza o dwa centymetry lewa noga. To pozostałość po zdruzgotanym 30 lat temu biodrze. Mam w domu przyrząd, przy pomocy którego mógłbym pozbywać się kilogramów, jednak jakoś nie mogę się do niego przekonać. Ale będę musiał. Nie chciałbym, aby niebawem wskazówka wagi zatrzymała się na "setce"...
Rozmawiał: Janusz Kalinowski (PAP)
kali/ pp/