Prezydent Andrzej Duda wręczył w sobotę Akt Nadania Obywatelstwa RP 90-letniemu Franciszkowi Jakowczykowi, żołnierzowi AK, który spędził ponad 20 lat w sowieckich łagrach. Kombatant powrócił do Polski w lutym 2018 r.
Prezydent podkreślił podczas uroczystości, która odbyła się w sobotę w Dolnośląskim Urzędzie Wojewódzkim we Wrocławiu, że akt nadania polskiego obywatelstwa nie jest „żadnym nadaniem, ale potwierdzeniem tego, co zawsze było.”
„Potwierdzeniem tego, o czym pan zawsze był przekonany, i co pan zawsze miał w swoim sercu z domu, z Polski, w której się pan urodził na polskiej ziemi i w polskiej rodzinie inteligenckiej. To, co wpajał panu w dzieciństwie tata, który był legionistą marszałka Piłsudskiego i mama, nauczycielka historii” - mówił prezydent Duda.
Przypomniał, że najlepsze lata młodości Jakowczyk spędził w niewoli, w sowieckich łagrach, z powodu swej niezłomności.
„Pańskie życie się zmieniło. Było długie, piękne, ale bardzo trudne przecież, bo tę młodość pan stracił na walkę o Polskę, o jej odzyskanie, na niewolę, w którą pan przez swoją niezłomność popadł. Na więzienia, sowieckie łagry” - mówił prezydent Duda.
Podziękował kombatantowi za jego życie, postawę i wytrwałość. Podkreślił, że wręczenie mu aktu nadania polskiego obywatelstwa to bardzo wzruszający moment.
„W tym roku skończył pan 90 lat. Można powiedzieć, że ta tułaczka wojenna tym symbolicznym gestem dziś się dla pana kończy. Ogromnie się z tego cieszę” - powiedział prezydent Duda.
Prezydent wraz z małżonką Agatą Kornhauser-Dudą wręczyli kombatantowi również flagę narodową.
Franciszek Jakowczyk nie krył wzruszenia uroczystością i podziękował parze prezydenckiej za zainteresowanie jego osobą i losami wojennych kombatantów oraz ofiar, które zginęły w efekcie wojny.
„Dziękuję panu prezydentowi i jego małżonce. Pan prezydent Rzeczpospolitej Polskiej bardzo dużo robi dla żołnierzy Armii Krajowej, którzy cierpieli i ginęli z rąk faszystów i komunistów. Ja jestem tego przykładem, dwa razy byłem skazywany na karę śmierci zamienianą potem na więzienie” - powiedział Jakowczyk.
W kilkuminutowej wypowiedzi wspominał swe wojenne i powojenne losy – pobyt w łagrze, więzieniach, życie na Ukrainie bez prawa wyjazdu do ojczystej Polski.
Franciszek Jakowczyk urodził się w 1928 r. w Samołowiczach w powiecie Wołkowysk w przedwojennym woj. białostockim w rodzinie inteligenckiej. Jego ojciec Włodzimierz był wojskowym i w czasach I wojny światowej służył w Legionach Piłsudskiego. Matka Anna pracowała jako nauczycielka historii w szkole wiejskiej. Po 1945 r. teren znalazł się w granicach Białorusi i ZSRR.
Jako 16-latek Jakowczyk zaciągnął się w szeregi AK i otrzymał pseudonim „Karny”. Uczestniczył w wielu akcjach zbrojnych. W 1948 roku po zastrzeleniu szefa partii rejonu Mostowskiego Daniły Tomkowa i jego ochrony z NKWD musiał się ukrywać, ale został aresztowany i skazany na 25 lat łagrów. Udało mu się zbiec z łagru, został jednak złapany i usłyszał ponowny wyrok: kara śmierci – potem zamieniona na 25 lat pozbawienia wolności. Wyszedł na wolność dopiero w 1969 roku.
Próbował wyjechać do Polski w ramach repatriacji, ale otrzymał odpowiedź: „Nie podlega repatriacji ze względu na ciężką zbrodnię przeciwko narodowi ZSRR”.
Po wyjściu z łagru - jak wspominał - „pojechał tam, gdzie Polska była niedaleko”. Zamieszkał w Dołbyszu na Żytomierszczyźnie, w miejscu, gdzie na Ukrainie jest jedno z większych skupisk Polaków. Założył tam rodzinę, prowadził gospodarstwo.
Zawsze podkreślał, że nigdy nie zrzekł się polskiego obywatelstwa. W 2005 r. został wyróżniony polskim medalem Pro Memoria za zasługi w okresie II wojny światowej, a w maju 2008 roku otrzymał Kartę Polaka.
We wrześniu 2017 r. zmarła jego żona i został sam. W lutym 2018 r. Franciszek Jakowczyk przyjechał do Wrocławia, do swojej siostry Leokadii, by podjąć w Polsce leczenie. (PAP)
Roman Skiba
ros/ mmu/