Debata lidera OPZZ Alfreda Miodowicza i przywódcy nielegalnej Solidarności Lecha Wałęsy, która odbyła się 30 listopada 1988 r. w studiu Telewizji Polskiej przyniosła przygniatające zwycięstwo lidera opozycji i okazała się ważnym krokiem w stronę obrad okrągłego stołu.
W drugiej połowie XX wieku w historii zapisało się kilka debat telewizyjnych i radiowych. 26 września 1960 r. dziesiątki milionów Amerykanów śledziło i słuchało debaty kandydatów na prezydenta – Johna F. Kennedy’ego i Richarda Nixona. Telewidzowie jednoznacznie stwierdzili, że w starciu zwyciężył młody i bardziej dynamiczny Kennedy. Słuchacze radiowi uznali zaś, że wygrał lepiej przygotowany merytorycznie Nixon. Debata z kampanii wyborczej w 1960 r. ostatecznie udowodniła, że świat wkroczył w erę telewizji. Wrażenia widzów miały być odtąd co najmniej równie istotne co przekaz słowny i programy kandydatów. 6 proc. głosujących oddało głos wyłącznie w oparciu o wrażenia z dyskusji.
W 1995 r. debata przed drugą turą wyborów prezydenckich w Polsce prawdopodobnie przesądziła o zwycięstwie Aleksandra Kwaśniewskiego. Aż do dziś dyskusja kandydata prawicy Lecha Wałęsy i kandydata postkomunistów jest uważana za najważniejszą po 1989 r. Wcześniej, w okresie PRL, odbyła się tylko jedna debata telewizyjna, w której spierali się przedstawiciele dwóch stron sceny politycznej. Co równie charakterystyczne, nie była określana jako debata polityczna, a jej uczestnicy nie byli politykami i nie walczyli o zwycięstwo wyborcze. Co podobnie interesujące, to przegrany w dyskusji był jej faktycznym pomysłodawcą i organizatorem.
Apatia roku 1988
Historycy określają atmosferę roku 1988 jako pełną apatii i marazmu. W kwietniu i maju wybuchły strajki w kilku ważnych ośrodkach przemysłowych. Tylko w Stoczni Gdańskiej żądania załóg nabrały charakteru politycznego. W nocy z 4 na 5 maja brygada antyterrorystyczna MO brutalnie stłumiła strajk w Hucie Lenina w Krakowie. Pięć dni później grupa tysiąca robotników zakończyła strajk w Stoczni. Represje wobec protestujących były stosunkowo umiarkowane i ośmielały do kolejnych działań.
21 lipca 1988 r. mecenas Władysław Siła-Nowicki dostarczył szefowi MSW gen. Czesławowi Kiszczakowi poufny list Lecha Wałęsy zawierający zgodę na podjęcie rozmów politycznych. Przez jakiś czas propozycja ta pozostawała bez odpowiedzi. Kolejna fala strajków rozpoczęła się w połowie sierpnia. 26 sierpnia Kiszczak w wystąpieniu telewizyjnym zaproponował rozmowy „okrągłego stołu z przedstawicielami różnych środowisk społecznych”. W kolejnych dniach władzom udało się stłumić lub wygasić strajk w dużej liczbie zakładów. 31 sierpnia, podczas pierwszego spotkania Kiszczak–Wałęsa, władze zażądały zakończenia trwających jeszcze protestów. Cel ten udało się osiągnąć w pierwszych dniach września. Władze przestrzegały porozumienia zakładającego rezygnację z represji wobec strajkujących.
16 września rozmowy przeniesiono do ośrodka MSW w podwarszawskiej Magdalence. Warunkiem strony opozycyjnej była ponowna legalizacja Solidarności. Strona rządowa zakładała możliwość legalizacji związku, ale pod inną nazwą, lub powołania partii chrześcijańsko-demokratycznej. Mimo początkowego impasu pojawiało się coraz więcej oznak nadchodzącego przełomu. Nowym premierem został zwolennik rozmów Mieczysław F. Rakowski. „Twardogłowa” opozycja wewnątrz PZPR była coraz słabsza i skutecznie zwalczana przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego. W wielu zakładach jawną działalność podejmowały zakładowe komitety Solidarności.
Ambicje lidera OPZZ
Ostatnim środowiskiem, które zdecydowanie przeciwstawiało się legalizacji Solidarności, było potężne, siedmiomilionowe i w dużej mierze niezależne od partii Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych. Od 1984 r. na czele legalnych związków zawodowych stał Alfred Miodowicz. Konsekwentnie budował swoją pozycję polityczną, m.in. wchodząc w skład Rady Państwa, Komitetu Centralnego PZPR i Biura Politycznego KC. Legalizacja „S” byłaby z jego punktu widzenia klęską polityczną. Ambicje Miodowicza sprawiały, że poszukiwał sojuszników również w Moskwie. Kreml był jednak zajęty własnymi problemami i popierał przywództwo Jaruzelskiego.
W listopadzie 1988 r. na łamach „Trybuny Ludu” Alfred Miodowicz zaproponował debatę z byłym liderem Solidarności. Jego towarzysze uznali, że jego pomysł jest działaniem wyłącznie we własnym interesie. Do koncepcji debaty dystansował się sam Jaruzelski. Determinacja Miodowicza była tak wielka, że zagroził zorganizowaniem debaty przed bramą siedziby Telewizji Polskiej w Warszawie. Relacjonowaliby ją zagraniczni korespondenci. Ostatecznie Jaruzelski ustąpił. Był przekonany, że debata jest sporym wyzwaniem, ale lepiej przygotowany intelektualnie Miodowicz musi zwyciężyć. Nieco wcześniej generał stwierdził, że porównywanie Miodowicza z Wałęsą to „jak przyrównywanie Himalajów i Gór Świętokrzyskich”.
„Panie Wałęsa”
Debata rozpoczęła się tuż po „Dzienniku Telewizyjnym”. Jej forma była bardzo specyficzna, ponieważ nie miała prowadzących. Po przedstawieniu obu uczestników przez dziennikarza Telewizji Polskiej dyskusję rozpoczął Alfred Miodowicz: „Minęły lata, panie Wałęsa, od kiedy pana ostatni raz widziałem w Nowej Hucie, i muszę powiedzieć, że patrząc na pana… to tak, jak w swoje lustrzane odbicie. Ja też straciłem trochę włosów, przysiwiałem, a widzę, że u pana, panie Wałęsa, wąs też jest taki przyprószony”. W ciągu kilku kolejnych minut mówił o problemach gospodarczych i społecznych PRL, takich jak kolejki, brak produktów i zadłużenie zagraniczne. Podkreślił, że rozwiązanie tych kłopotów nie może polegać na „dzieleniu załóg”. W ten sposób potępił pomysł „pluralizmu związkowego”, za którym kryła się ponowna legalizacja Solidarności. Podobnie jak inni przedstawiciele władzy mówił o negatywnych skutkach wiosennych strajków. W wypowiedzi Miodowicza wielokrotnie pojawiał się wątek jedności wobec zagrożeń. Przewodniczący komunistycznych związków zawodowych powiedział, że podziały są na rękę zagranicy oraz „setek tysięcy cwaniaków”. „Nade wszystko, panie Wałęsa, jesteśmy Polakami” – orzekł. Warto dodać, że w trakcie całej debaty konsekwentnie używał specyficznej formy „panie Wałęsa”. Potwierdzał tak prezentowany w komunistycznej propagandzie status Wałęsy jako „osoby prywatnej”. Były przewodniczący „S” z kolei zwracał się do niego jako do przewodniczącego OPZZ lub ironicznie przypominając jego członkostwo w KC i Biurze Politycznym PZPR.
„Dzień dobry. Cieszę się z naszego spotkania. Tym, którzy przez siedem lat nie zwątpili – dziękuję” – rozpoczął zaś Wałęsa. Później odniósł się do słów Miodowicza, który obwiniał „rok niepokojów” (okres karnawału Solidarności) o doprowadzenie do kryzysu gospodarczego. Podkreślił, że problemy te nie są winą „S”, ale braku możliwości zrealizowania proponowanego przez NSZZ programu zmian: „Kiedyś, może niezbyt poważnie, powiedziałem: Breżniew żył o dwa lata za długo”. Propozycje zmian przedstawionych PZPR nazwał „ratowaniem końcówki modelu stalinowskiego”. Jego zdaniem niemożliwe było przeprowadzenie jakichkolwiek głębszych reform systemowych bez zniesienia dotychczasowego monopolu kontrolowanych przez państwo związków zawodowych i przy braku pluralizmu politycznego. „Nie ma wolności bez Solidarności” – zakończył Wałęsa.
W odpowiedzi na słynne hasło zaczerpnięte ze słów papieża Jana Pawła II Miodowicz przypomniał o „przerażających” wezwaniach do rozprawy z komunistami. Jednocześnie zgodził się ze stwierdzeniem Wałęsy, że w Polsce panują odpowiednie okoliczności do przeprowadzenia zmian. Fatalnie wypadła jego sugestia, że charakter narodowy Polaków skłania ich do anarchii i podziałów. „Nie uszczęśliwiajmy ludzi, dajmy im wolność” – zaproponował zaś Lech Wałęsa.
Konsekwencje klęski
Debata zakończyła się nie tylko merytorycznym, lecz także wizerunkowym zwycięstwem Wałęsy. W powszechnym odczuciu prezentował się lepiej niż Miodowicz ubrany w czarną koszulę bez krawata i szary garnitur. Jego wizerunek wzmacniały większa pewność w gestykulacji oraz wpięty w klapę znaczek Solidarności i obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej. Potrafił również skupić uwagę widzów przez korzystanie z efektownych bon motów. „Posuwamy się na piechotę, gdy inni odjeżdżają samochodami” – stwierdził, oceniając program rządów PZPR. „Możemy wspólnie doprowadzić do tego, że pusty dzisiaj okrągły stół będzie z czasem suto zastawiony” – dodał, oceniając perspektywę rozmów z władzami.
Mieczysław F. Rakowski zanotował w dzienniku: „Nie ulega wątpliwości, że po tej debacie pozycja Wałęsy w Polsce bardzo się umocni. Właściwie trudno będzie przekonać kogokolwiek, dlaczego nie godzimy się na uznanie »S«. […] Po audycji zadzwoniłem do WJ [Jaruzelskiego – przyp. red.]. Był wściekły. […] W istocie rzeczy, Miodowicz stworzył nową sytuację polityczną w kraju”.
Przywódca PRL zgadzał się z opinią premiera Rakowskiego. „Na początku grudnia Jaruzelski stwierdził, że »owa nieszczęsna rozmowa« wszystko zmieniła i trzeba się zgodzić na szyld »Solidarności«. Wówczas zaczął się spór o to, jakie tematy będą dyskutowane i ustalane przy okrągłym stole. O tym rozmawiano w Magdalence i podczas dyskusji toczonych równolegle do obrad okrągłostołowych” – podkreślił w rozmowie z PAP historyk, prof. Antoni Dudek.
Sam Miodowicz nie żałował wzięcia udziału w debacie. Po latach jednak przyznawał, że popełnił w niej wiele błędów. „O ileż łatwiej by było na pierwszy ogień puścić jego wypowiedź – niech się wystrzela – a potem krótko skontrować i wejść w wymianę zdań, w której wówczas Wałęsa był jeszcze słabszy. Wystarczyłoby go zdenerwować – i w kategoriach pojedynku – miałbym go na widelcu” – pisał Miodowicz we wspomnieniach zatytułowanych „Zadymiarz”. Prawdopodobnie jednak niezależnie od przyjętej taktyki był skazany na porażkę. „O klęsce przywódcy OPZZ zadecydowała nie tylko jego słabość w debacie, lecz i to, że fala historii właśnie wynosiła Wałęsę na szczyt. Niezależnie od tego, co powiedział w tej debacie, większość obserwatorów postrzegała go jako nadzieję na zmianę” – podkreślił w rozmowie z PAP prof. Dudek.
Po debacie Wałęsa udał się do siedziby Konferencji Episkopatu Polski, gdzie debatę śledziło jego najbliższe otoczenie. Początkowo nie był przekonany, że dyskusja zakończyła się jego zdecydowanym zwycięstwem. Zrozumiał to dopiero po dostrzeżeniu ogromnego entuzjazmu współpracowników. Potwierdzeniem sukcesu były również wyniki sondażu przygotowanego na zlecenie władz. Za legalizacją Solidarności opowiedziało się 62 proc. ankietowanych. Wcześniej poparcie dla przywrócenia NSZZ nie osiągało 50 proc.
10 grudnia Wałęsa udał się do Paryża. W stolicy Francji był przyjmowany z najwyższymi honorami. Do rangi symbolu urosło spotkanie z sowieckim dysydentem Andriejem Sacharowem. 13 grudnia komuniści powstrzymali się od tłumienia manifestacji w siódmą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. 18 grudnia 119 działaczy nielegalnej „S” utworzyło Komitet Obywatelski przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność”. Droga do rozmów okrągłostołowych była otwarta. W styczniu 1989 r. ostateczną decyzję o ich przeprowadzeniu wyraziło X plenum KC PZPR.
Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /