Wydarzenia Grudnia ’70 obok Trójmiasta miały szczególnie dramatyczny przebieg w Szczecinie. Czterdzieści osiem lat temu w mieście doszło do krwawej rozprawy milicji i wojska z protestującymi robotnikami.
Protest w stolicy Pomorza Zachodniego rozpoczął się od Stoczni Szczecińskiej. 17 grudnia 1970 r. pracownicy zakładu w trakcie przerwy śniadaniowej najpierw zebrali się na spontanicznym wiecu pod budynkiem dyrekcji, a następnie wyszli za bramy stoczniowe, formując ok. 600-osobowy pochód uliczny. Wykrzykiwano m.in. hasła „Żądamy obniżki cen”, „Szczecin z Gdańskiem”, „Chleba dla naszych dzieci”, „Suche bułki dla Gomułki’.
Równolegle strajk rozpoczęto w Szczecińskiej Stoczni Remontowej (leżącej na wyspie Gryfia i tak zwyczajowo nazywanej). Tamtejsi stoczniowcy niebawem, po pokonaniu dzielącego obie stocznie kanału, dołączyli do swoich kolegów. W kolejnym, znacznie liczniejszym pochodzie wyruszono już na ulice miasta wspólnie. Do pracowników obu przedsiębiorstw dołączali stopniowo pracownicy innych zakładów, szeregi manifestacji zasilała licznie młodzież i okoliczni mieszkańcy.
Kiedy siły milicyjne próbowały rozbijać pochody (zużyto w tym celu ogromne ilości granatów gazowych), dochodziło do regularnych walk. W kilku miejscach spalono milicyjne pojazdy (jednym z najbardziej znanych zdjęć ze szczecińskiego Grudnia ’70 jest fotografia płonącego, przewróconego gazika na ul. Dubois). U atakowanych manifestantów rosły złość i agresja. Zdemolowano placówkę Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej przy ul. Swarożyca, w budynku na pl. Hołdu Pruskiego mieszczącym redakcje gazet, skandując „Prasa kłamie!”, powybijano szyby.
Apogeum rozruchów stanowiło zdemolowanie i spalenie siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, pod którą w szczytowym momencie zgromadziło się ponad 20 tys. ludzi. W międzyczasie do stłumienia działań władze wysłały jednostki wojska, jednak żołnierze początkowo biernie przyglądali się zajściom, co niejako zachęcało demonstrantów do dalszych działań.
W zgromadzonym pod „domem partii” tłumie szybko rozeszła się natomiast plotka, że w areszcie w położonym nieopodal budynku Komendy Wojewódzkiej MO (obecnie Komenda Wojewódzka Policji) przy ul. Małopolskiej są przetrzymywani stoczniowcy. Spowodowało to przemieszczenie epicentrum manifestacji pod komendę (obecny pl. Solidarności) i szturmem na gmach z użyciem kamieni, fragmentów porozbijanych płyt chodnikowych i butelek z benzyną, spuszczaną z zaparkowanych w okolicach aut i wozów strażackich (manifestanci nie dopuszczali zresztą strażaków do gaszenia płonącego budynku partyjnego, przecinano nawet w tym celu węże strażackie).
„Przed gmachami KW MO – pisał Michał Paziewski, który w swoich pracach szczegółowo odtworzył przebieg opisywanych tu wydarzeń – zgromadziła się ponaddziesięciotysięczna rzesza ludzi, która zajęła teren aż do podzamcza. Można było w niej dostrzec nawet kobiety z dziećmi w wózkach. Świadczyło to o niemal powszechnym braku świadomości rangi rozgrywających się wypadków i realnej groźby tragedii. Pasywna obecność znaczącego odsetka zgromadzenia powodowana była przede wszystkim ciekawością potęgowaną emocjami, wywołanymi widokiem +upokorzenia+ instytucji uosabiających władzę oraz bezradnością sił przemocy”.
Groźba w istocie została zmaterializowana. Milicja i wojsko użyły broni, padli pierwsi zabici i ranni szczecińskiego Grudnia ’70. Doprowadziło to do dalszego wzrostu poziomu agresji i kolejnych ofiar. Szczególnie tragiczny był los szesnastoletniej Jadwigi Kowalczyk, którą kula dosięgnęła w mieszkaniu. Z kolei dwudziestoletni Henryk Perkowski zginął w wyniku zmiażdżenia głowy pod kołami wojskowego skota. Większość zabitych i rannych tego oraz następnego dnia, podobnie jak dwójka wymienionych wyżej, to byli ludzie bardzo młodzi.
Zgromadzonych przed komendą udało się natomiast rozproszyć dopiero, kiedy na miejsce przybyły czołgi. W ów czarny czwartek do zamieszek doszło jednak także w innych rejonach miasta – w rejonie ulic Kaszubskiej, Potulickiej, Stoisława i siedzib Wojewódzkiego Aresztu Śledczego, Prokuratury Wojewódzkiej oraz 36. Pułku Inżynieryjno-Budowlanego, a także przed budynkiem Miejskiej Rady Narodowej w Szczecinie (obecny Urząd Miasta).
Również w piątek 18 grudnia w różnych miejscach miasta zbierały się nieraz nawet kilkusetosobowe grupki wzburzonych ludzi, dochodziło do dalszych zamieszek. Zdarzało się rozbijanie witryn sklepowych i napady na lokale handlowe, co później starała się wykorzystać partyjna propaganda, przypisując odpowiedzialność za cały protest „elementom chuligańskim”. Choć na terenie Stoczni Szczecińskiej tego dnia przystąpiono już do organizacji strajku okupacyjnego, na przyległych terenach nadal gromadzili się demonstranci, którzy ścierali się ze stacjonującym już przy zakładzie z ciężkim sprzętem wojskiem. Zabito wówczas kolejne dwie osoby, wiele raniono. Rany postrzałowe bywały bardzo dotkliwe, łamały życiorysy.
Blisko rok później w prośbie o przyznanie pomocy, skierowanej do premiera Piotra Jaroszewicza, ranny 18 grudnia 1970 r. pod stocznią dwudziestoletni wówczas Zdzisław Nagórek pisał: „Mam bezwład połowy ciała od piersi w dół. Skazany jestem do końca życia na przykucie do wózka inwalidzkiego”.
Ogółem tragiczny bilans Grudnia ’70 w Szczecinie obejmował szesnastu zabitych (niektórzy dodają do tej liczby dziecko, utracone przez ciężarną kobietę wypchniętą podczas zajść z tramwaju) i co najmniej stu kilkudziesięciu rannych. Ta druga liczba jest szczególnie trudna do precyzyjnego określenia, gdyż część osób, którym udzielano pomocy ambulatoryjnej na własną rękę, nie czekając na skompletowanie dokumentacji, opuszczała placówki służby zdrowia w obawie przed represjami za udział w zamieszkach.
Obawy te były zresztą całkiem słuszne. Już w czwartek wieczorem rozpoczęły się poszukiwania uczestników tragicznych wydarzeń. Ofiary śmiertelne w kolejnych dniach chowano zaś potajemnie, pod osłoną nocy, bez uroczystości pogrzebowych. W pogrzebach tych mogli uczestniczyć tylko najbliżsi członkowie rodziny, doprowadzani na miejsce przez milicję i funkcjonariuszy SB.
Tymczasem 18 grudnia 1970 r. w Stoczni Szczecińskiej zawiązał się Ogólnomiejski Komitet Strajkowy, na którego czele stanął Mieczysław Dopierała. Wśród wysuniętych tamtego dnia dwudziestu jeden postulatów na pierwszym miejscu zamieszczono żądanie, które powróci ze zwielokrotnioną siłą po dziesięciu latach: utworzenia „niezależnych związków zawodowych, podległych klasie robotniczej”. Domagano się też m.in. podniesienia płac o 30 proc. oraz cofnięcia podwyżki cen żywności.
W kolejnych dniach do strajku przystąpiło ponad sto zakładów pracy, także spoza Szczecina, które podporządkowały się OKS. To do komitetu zgłaszano się z pytaniami, czy podejmować pracę m.in. w piekarniach, zakładach mięsnych, czy uruchamiać komunikację miejską. Komitet właściwie przejął władzę w mieście. Strajk był bardzo dobrze zorganizowany, utworzono nawet specjalną straż robotniczą, która pilnowała porządku, dyscypliny i bezpieczeństwa. Podjęto negocjacje z przedstawicielami władz i administracji zakładu.
Tragiczne wydarzenia na Wybrzeżu doprowadziły do przesilenia politycznego na szczytach władzy. 20 grudnia przebywający w szpitalu Władysław Gomułka, odpowiedzialny za strzelanie do robotników, został zastąpiony na stanowisku I sekretarza KC PZPR przez dotychczasowego I sekretarza KW PZPR w Katowicach Edwarda Gierka. Nie doprowadziło to od razu do rozładowania atmosfery, ale strajk w Szczecinie zakończono 22 grudnia. Zawarte porozumienie nie gwarantowało realizacji żadnego z podstawowych postulatów strajkujących. Mimo to ludzie byli najwyraźniej zmęczeni, przeważyło dążenie do spędzenia nadchodzących świąt Bożego Narodzenia w domach, z najbliższymi.
Jednym z pierwszych wyzwań, jakie stanęły przed Gierkiem jako nowym szefem partii, było uspokojenie nastrojów społecznych. W styczniu 1971 r. ponownie pracę przerwały bowiem m.in. stocznie w Szczecinie oraz w Gdańsku. Na czele szczecińskiego Komitetu Strajkowego stanął wówczas Edmund Bałuka. Strajk był dobrze zorganizowany, wysunięto dwanaście postulatów. Gierek zdecydował się natomiast na zaskakujący krok – wraz z grupą dygnitarzy udał się na rozmowy ze strajkującymi, najpierw do Szczecina, a następnie do Gdańska. Nigdy wcześniej ani później w historii PRL I sekretarz KC PZPR nie przekroczył bramy strajkującego zakładu.
W wyniku spotkań w obu miastach stoczniowcy zakończyli protesty, w Gdańsku zaś na zakończenie padło ze strony Gierka pamiętne pytanie: „Pomożecie?”. Odpowiedzią nie było jednak gromkie „pomożemy”, jak głosiła późniejsza propaganda, lecz tylko średnio entuzjastyczne oklaski. Sytuację w kraju uspokoiło natomiast dopiero cofnięcie podwyżki cen z grudnia 1970, które nastąpiło po strajku łódzkich włókniarek i włókniarzy w lutym 1971 r.
Michał Siedziako
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN w Szczecinie
Źródło: MHP