Janusz Głowacki, zwany popularnie "Głową", zaczynał jako prozaik, przez wiele lat uprawiał felietonistykę, pisywał scenariusze filmowe. Choć w każdej z tych dyscyplin osiągnął sukcesy, prawdziwą sławę i międzynarodowe laury zdobył jako dramaturg.
Urodził się 13 września w 1938 r., w Poznaniu. Studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim, ale przeniósł się na wydział aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej.
Wyrzucony za "brak zdolności i cynizm", jak to oceniał po latach w autobiograficznej książce "Z głowy", wrócił na UW i w 1961 r. ukończył filologię polską. "Pewnie taki charakter; Grecy uważali, że charakter to przeznaczenie. Podobno już jako chłopiec uśmiechałem się krzywo. Przez to uznano mnie w szkole za cynika i nawet nie namawiano, żebym się zapisał do Związku Młodzieży Polskiej" - wspominał Głowacki po latach, w 2004 r., w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".
Głowacki – felietony i opowiadania
Swój pierwszy tekst prozatorski opublikował w 1960 r. w "Almanachu Młodych". Cztery lata później Głowacki znalazł się w zespole redakcyjnym "Kultury". Tam, w latach 1964-1981, ukazywały się jego felietony i opowiadania, które złożyły się potem na m.in. zbiory: "W nocy gorzej widać", "Wirówka nonsensu", "My Sweet Raskolnikow", "Moc truchleje". Pewien wpływ na kształtowanie się osobowości Głowackiego miał Janusz Wilhelmi, redaktor naczelny "Kultury". "Ja wtedy zaczynałem pisać i myślę, że Wilhelmi traktował mnie trochę jak najzdolniejszego ucznia. Miał do mnie słabość, a ja słuchałem z otwartymi ustami jego porad: takich właśnie, żebym nigdy nie ufał swoim pierwszym reakcjom, bo mogą być uczciwe, albo że +nie należy zbyt daleko odchodzić od moralności, bo to się na dłuższa metę nie opłaca+ - wspominał Głowacki, który jako felietonista "Kultury" na ostatniej stronie pisma ośmieszał to, co naczelny afirmował na stronie pierwszej.
Głowacki wypracował sobie własną stylistykę felietonu i własną, przewrotną strategię walki z cenzurą. Pisząc o "Ulissesie", zestawił książkę Joyce'a z trzeciorzędną powieścią pornograficzną "Głupia sprawa" Stanisława Dobrowolskiego, sławiąc zalety tej ostatniej a krytykując dzieło Irlandczyka. Szekspirowi Głowacki zarzucał pesymizm, czarnowidztwo i niedostrzeganie osiągnięć, chwalił natomiast Attylę za "zdrowy stosunek do zdegenerowanej sztuki rzymskiej". "Cenzura była skołowana. Część czytelników też" - wspominał pisarz, który określał narratora tych felietonów jako "osobę cokolwiek ograniczoną umysłowo, ale zaangażowaną po właściwej stronie".
W opowiadaniach Głowacki opisywał świat ówczesnych elit, artystyczny półświatek, bywalców literackich kawiarni. Materiał literacki zbierał imprezując m.in. w sławnym SPATiF-ie, Hybrydach i pobliskim barze Przechodnim, pijał z Hłaską, Andrzejewskim i Himilsbachem. W latach 60. i 70. Głowacki, stał się postacią popularną i powszechnie rozpoznawalną, bohaterem licznych anegdot towarzyskich. Odnosił także sukcesy w świecie filmu - w 1969 roku Wajda sfilmował jego nowelę "Polowanie na muchy", a w roku 1970 na ekrany wszedł "Rejs", jeden z najoryginalniejszych i najzabawniejszych filmów polskich, do którego autor "Wirówki nonsensu" napisał scenariusz wraz z reżyserem filmu Markiem Piwowskim.
Dramaty Głowackiego
Debiut dramaturgiczny Janusza Głowackiego przypadł na rok 1972; wtedy Studencki Teatr Satyryków przeniósł na scenę jego "Cudzołóstwo ukarane". Teksty Głowackiego często gościły na deskach polskich scen teatralnych oraz w teatrze telewizji - w 1975 zrealizowano "Dzień słodkiej śmierci" (Teatr TV), w 1976r. "Obciach", w 1977r. - "Mecz" (Teatr Powszechny, Warszawa) oraz "Wizytę" (Teatr TV), a w 1979 r. "Kopciucha" (Teatr Współczesny, Szczecin). To właśnie na premierę "Kopciucha" na deskach londyńskiego Royal Courts Theatre Głowacki wyjechał z Polski na początku grudnia 1981 roku. "Do Londynu wyjechałem na tydzień. A tu stan wojenny i się zostałem na emigranta. Potem Nowy Jork, bo jak już emigrować, to tam. Do Polski przyjechałem po ośmiu latach. Potem wróciłem do USA i tak się huśtam nad oceanem" - wspominał Głowacki.
W USA znalazł się po czterdziestce, bez pieniędzy, bez zawodu i z marną angielszczyzną. W książce "Z głowy" wspomina, jak całymi miesiącami krążył po biurach producentów i redakcjach z maszynopisami i plikiem londyńskich recenzji w ręku. "Nic nie robi tak dobrze pisarzowi jak upokorzenie, nie jest łatwo przyznać się do klęski i do tego, że nikt nas nie chce" - wspomina Głowacki początki swojej kariery w Nowym Jorku. Udało mu się przełamać złą passę dramatem "Polowanie na karaluchy" o parze polskich emigrantów przegadujących bezsenne noce w najbiedniejszej części Manhattanu wyreżyserowana przez Arthura Penna w Manhattan Theatre Club w 1986 roku. Sztuka zebrała znakomite recenzje i jest wystawiana o dziś dzień w teatrach całego świata.
Kolejne dramaty Głowackiego - "Antygona w Nowym Jorku" (1992) o trójce bezdomnych, Polaku, Rosjaninie i Portorykance przeżywających chwile miłości, nadziei i rozpaczy w nowojorskim Tompkins Square Park czy nawiązująca do Czechowa "Czwarta siostra" (2001) także zyskały powodzenie. Pisarz wydał też kolejne tomy prozy: "Ostatni cieć" (2001), "Good night Dżerzi" (2010).
Głowacki jest autorem scenariusza do filmu Andrzeja Wajdy "Wałęsa. Człowiek z nadziei". W październiku 2013 r. do księgarń trafiła jego książka zatytułowana "Przyszłem. Czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy".
Janusz Głowacki zmarł 19 sierpnia 2017 r.(PAP)
aszw/ ula/