W sierpniu 1980 r. władze PRL nie zdecydowały się na proponowane przez MSW rozwiązanie siłowe i postawiły na porozumienia ze strajkującymi robotnikami. W efekcie w połowie września powstała NSZZ „Solidarność”. Dla komunistów było to jednak jedynie chwilowe, taktyczne ustępstwo – „mniejsze zło”, z którego w kolejnych miesiącach starali się wybrnąć.
Stojący od września 1980 r. na czele partii Stanisław Kania opowiadał się za działaniami „politycznymi” w celu przejęcie kontroli nad powstającym związkiem, wkomponowania go w system. W odwodzie – gdyby się to nie udało – pozostawało rozwiązanie siłowe.
Zdecydowano się na nie w grudniu 1981 r., ale przygotowania do niego rozpoczęto już w październiku 1980 r. Wtedy też sporządzono pierwsze listy osób wytypowanych do internowania, a na początku listopada tego roku „zestaw niezbędnych aktów prawnych dotyczących stanu wojennego”. Kilka dni później miała miejsce pierwsza przymiarka do jego wprowadzenia. Przed grudniem 1981 r. było ich jeszcze kilka.
Dlaczego władze PRL tak długo zwlekały z prowadzeniem stanu wojennego? O postawie Kani była już mowa – nie był on zwolennikiem rozwiązania siłowego, a tym bardziej „bratniej pomocy”. Obawiał się ewidentnie rozlewu krwi. Wynikało to z faktu, że poparcie dla „Solidarności” było zbyt duże. Dlatego też od marca 1981 r. główny akcent w przygotowaniach do stanu wojennego położono na działania propagandowe i socjotechniczne, w celu jego zmniejszenia.
Działania te przynosiły niestety efekty, czego dowodził odnotowany przez rządowych socjologów spadek poparcia dla „Solidarności” z 74% w drugiej dekadzie września do 58% w drugiej połowie listopada 1981 r., przy jednoczesnym wzroście zaufania do rządu z 30 do 51%. Był to efekt zmasowanej ofensywy propagandowej peerelowskich władz.
Co trzeba przypomnieć, te działania propagandowe – przynajmniej na szczeblu resortu spraw wewnętrznych – rozpoczęły się jeszcze w 1980 r., prawdopodobnie pod koniec grudnia tego roku. Jak stwierdzano wówczas na posiedzeniu kierownictwa MSW: „Właściwą i dającą szansę powodzenia może być taktyka +odcinkowych konfrontacji+ w zakresie neutralizowania i sprowadzenia do defensywy sił antysocjalistycznych. Taktyka ta powinna wyrażać pełne zsynchronizowanie akcji politycznych i propagandowych oraz prezentacji programu rozwiązań w sferze ekonomiczno-społecznej ze stosowaniem skutecznej dolegliwości represyjnej wobec przywódców i ośrodków kierowniczych grup antysocjalistycznych”.
Przy czym przystąpienie do realizacji taktyki „odcinkowych konfrontacji” miało być „zsynchronizowane z odpowiednimi działaniami politycznymi, propagandowymi, pracą operacyjną MSW oraz zapewnieniem warunków panowania nad ośrodkami i strukturami, zainteresowanymi stabilizacją wewnętrzną (Kościół), bądź politycznie niezdecydowanymi (bardziej umiarkowane kręgi +Solidarności+, inteligencji)”. Ważną rolę w tym przypadku miała odgrywać propaganda, która – jak zakładano „powinna konkretnie i rzeczowo atakować przeciwnika i być przekonywującą dla społeczeństwa”.
Taktyka ta była realizowana w kolejnych miesiącach. Jej najbardziej chyba znanym przykładem były wydarzenia z 27 października 1981 r. na Śląsku, kiedy to przed bramą kopalni „Sosnowiec” nieznani sprawcy z przejeżdżającego obok niej samochodu osobowego wyrzucili fiolki z mocną gryzącą, trującą substancją. Mimo że pękła tylko jedna z trzech, w krótkim czasie 60 osób (głównie górnicy, ale też mieszkańcy okolicznych bloków, w tym dzieci) trafiło do szpitala. Wszystko to działo się w napiętej atmosferze – w regionie właśnie kończyło się pogotowie strajkowe w związku z planowanym na ten dzień procesem Wojciecha Figla i siedmiu innych działaczy kopalnianej „Solidarności” oskarżanych o rzekome popełnienie przestępstw w czasie strajku ostrzegawczego w dniu 7 sierpnia 1981 r. Sytuację dodatkowo podgrzała plotka, że ową substancją trującą był gaz bojowy, który na dodatek mógł zostać również wrzucony do szybów wentylacyjnych kopalni.
W proteście przeciwko tej oczywistej prowokacji załoga kopalni podjęła strajk okupacyjny, który zakończyło dopiero porozumienie z 14 listopada 1981 r. Tego protestu można było spokojnie uniknąć, gdyby rządzący zareagowali na zaistniałą sytuację – związkowcy nie tylko złożyli doniesienie do prokuratury, ale też wystąpili do premiera i (od połowy października) I sekretarza KC PZPR Wojciecha Jaruzelskiego z żądaniem wyjaśnienia tego incydentu. Nie doczekali się jednak żadnej konkretnej reakcji – władza wolała wykorzystać propagandowo zaistniałą sytuację do ataku na „Solidarność”.
Był to już zresztą okres, kiedy Jaruzelski jego ekipa szukali pretekstu do wprowadzenia stanu wojennego. Trzy tygodnie przed wspomnianym incydentem – w dniu 4 października 1981 r., podczas posiedzenia kierownictwa MSW – minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak nakazywał swym podwładnym „wpuszczanie przeciwnika w maliny”, „stawianie wroga w kompromitującym położeniu”, „utrzymywanie atmosfery napięcia” oraz „podgrzewanie nastrojów, gdyż kolejne strajki mogą dać pretekst do wprowadzenia stanu wojennego”.
Ostatecznie jednak takim pretekstem stały się nie rzekomo „niszczące kraj strajki”, lecz nieformalne posiedzenie Prezydium Komisji Krajowej i przewodniczących zarządów regionów w Radomiu z 3 grudnia 1981 r. Zostało one nagranie przez dwóch cennych tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa (Eligiusza Naszkowskiego – TW „Grażyna” oraz Wojciecha Zierke – TW „Jola”). Następnie zaś jego starannie dobrane fragmenty, które miały świadczyć o tym, że związek – na czele z jego umiarkowanym przewodniczącym Lechem Wałęsą – ponoć porzucił drogę dialogu i dąży do konfrontacji z władzami, wyemitowano w Polskim Radiu i Telewizji Polskiej. Później zaś eksploatowano w prasie, zwłaszcza w organie prasowym KC PZPR „Trybunie Ludu”.
I tak np. 7 grudnia opublikowano na jej łamach artykuł o wymownym tytule „Szczerość, która musi przerażać. O co im naprawdę chodzi”, a w kolejnych dniach w specjalnej rubryce „Zapowiedzi budzące najgłębszy niepokój. Powiedzieli +Trybunie+” opinie „przedstawicieli różnych środowisk” na temat posiedzenia radomskiego. Tak na marginesie nie można wykluczyć, że był to również sukces „odcinkowych konfrontacji” – wspomniane posiedzenie odbywało się dzień po widowiskowo, wręcz popisowo spacyfikowanym przez siły specjalne strajku studentów Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej oraz w sytuacji kiedy rządzący przygotowywali ustawę o nadzwyczajnych pełnomocnictwach dla rządu znacznie ograniczającą swobodę działalności związkowej (m.in. zakaz strajków).
Innym ważnym wątkiem propagandowe przygotowania stanu wojennego było wykorzystywanie obaw Polaków przed sowiecką interwencją, słynnego „wejdą, nie wejdą”. Minister Kiszczak nakazywał niedługo przed jego wprowadzeniem swoim podwładnym: „Używać straszaka interwencji, koncentracji wojsk na granicy, że mogą wejść nie tylko wojska radzieckie, ale [również – GM] czeskie, niemieckie i tu nie ma wyjścia”. Bo – co trzeba podkreślić – peerelowskie władze doskonale wiedziały, że Moskwa nie jest zainteresowana zaangażowaniem militarnym w PRL. Zresztą Wojciech Jaruzelski, aby uczynić ów straszak bardziej wiarygodnym podejmował konkretne działania.
I tak np. na początku grudnia 1981 r. – w trakcie posiedzenia komitetu ministrów obrony narodowej państw członkowskich Układu Warszawskiego w Moskwie – jego wysłannik wiceminister obrony narodowej Florian Siwicki zgłosił poprawkę do komunikatu końcowego, która zawierała niedwuznaczną sugestię możliwości interwencji wojskowej sojuszników w Polsce. Mimo argumentacji Siwickiego, że„uzupełnienie tekstu dla prasy byłoby zimnym prysznicem dla kontrrewolucji, a zarazem poparciem dla walki polskiego kierownictwa z reakcją”, a także, iż „PRL ma jeszcze dosyć własnych sił do rozwiązania sytuacji” i – wbrew obawom Rumunów – „Nie chodzi tu o żadne konkretne kroki wojskowe, ale o moralno-polityczne poparcie dla partyjnego i państwowego kierownictwa PRL” jego misja zakończyła się niepowodzeniem. I to mimo wsparcia sowieckich wojskowych. Wobec takiego obrotu sprawy minister obrony ZSRS Dymitrij Ustinow poinformował, że „kwestia [ta] została postawiona +na innej płaszczyźnie+”.
I rzeczywiście stosowne oświadczenie wydała sama Moskwa, co było zresztą zgodne z decyzjami Biura Politycznego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Kilka miesięcy wcześniej– w dniu 23 kwietnia 1981 r. – na tym forum zalecano: „Maksymalnie wykorzystać wobec kontrrewolucji element hamujący, który stanowi obawa, podzielana przez wewnętrzną reakcję i międzynarodowy imperializm, że ZSRS wprowadzi swe wojska do Polski. We wszystkich oświadczeniach w sprawie polityki międzynarodowej należy podkreślać sformułowanie towarzysza [Leonida] Breżniewa z XXVI Zjazdu KPZR na temat naszej decyzji, że nie pozostawimy Polski w potrzebie i nie pozwolimy jej skrzywdzić”.
To był oczywiście blef, który zresztą skrupulatnie wykorzystywała przez lata peerelowska propaganda. Tak na marginesie, kiedy w 1989 r. przed zbliżającą się ósmą, a pierwszą „wolną” rocznicą stanu wojennego Wojciech Jaruzelski zwrócił się do Moskwy „kanałami wewnątrzpartyjnymi” o „o sygnał ze strony władz radzieckich świadczący o tym, iż stan wojenny uchronił Polskę od wewnętrznej interwencji” nie otrzymał już oczekiwanego wsparcia. Tym niemniej mit rzekomo grożącej Polsce pod koniec 1981 r. sowieckiej interwencji jest nadal żywy. A i propagandowa teza o „niszczących kraj strajkach” czy solidarnościowych radykałach prących do konfrontacji ma się dobrze. To niewątpliwie sukces propagandy stanu wojennego.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: MHP