120 lat temu - 14 grudnia 1901 roku w Kościanie - urodził się Feliks Stamm, twórca polskiej szkoły boksu. Trener, którego autorytet i dokonania podziwiał cały świat. A przez licznych wychowanków nazywany po prostu „Papą”.
Dla kilku pokoleń polskich bokserów był jak ojciec - surowy, wymagający, ale sprawiedliwy, dlatego też szanowany i lubiany.
Ze sportem zetknął się w grudziądzkim Centrum Wyszkolenia Kawalerii. Ale nie jazda konna, której był instruktorem, miała stać się treścią jego życia. Wśród kawalerzystów popularyzowali boks instruktorzy YMCA (Young Men's Christian Association), zyskując wielu adeptów "szermierki na pięści", wśród nich młodego Stamma.
"Szkolenie" polegało na tym, że zadziornym młodzianom rzucano rękawice i komenderowano - walczcie! Po pojedynku rozdawano czekoladę lub talony na słodycze w kantynie. A Stamm, jak wspominał po latach, bardzo lubił słodycze...
Po przeniesieniu się do Poznania w 1923 roku ukończył kurs w Centralnej Wojskowej Szkole Gimnastyki i Sportu, otrzymując uprawnienia instruktora boksu, ju-jitsu i... narciarstwa.
Bronisław Czech namawiał go gorąco, by został trenerem narciarstwa, ale boks całkowicie zawładnął jego wyobraźnią. Lekcji udzielał mu kapitan Leon Berski i tak Stamm został pięściarzem. W latach 1923-26 stoczył 13 oficjalnych walk. Wygrał 11, jedną zremisował i przegrał tylko raz z Zygfrydem Wende, jedynym reprezentantem Polski na pierwsze mistrzostwa Europy w Sztokholmie (maj 1925 r.).
Nie był bokserem wybitnym, ale szybko poznano się na jego umiejętnościach pedagogicznych. Już w 1926 r. został trenerem poznańskiej Warty. Za... 25 zł miesięcznie. Po sześciu latach szkolenia "warciarzy" przeniósł się do Warszawy, gdzie został pracownikiem dydaktycznym w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego.
Od 1936 r. był samodzielnym trenerem Polskiego Związku Bokserskiego. Przygotowywał polskie ekipy na ostatnie przed wojną igrzyska w Berlinie (1936) i wszystkie powojenne turnieje olimpijskie, do 1968 roku. Trwał w narożniku podczas walk polskich pięściarzy w 14 mistrzostwach Europy.
Bilans jego pracy z kadrą był imponujący - sześć tytułów mistrzów olimpijskich, w tym trzy z Tokio z 1964 roku, i aż 25 złotych medali w rywalizacji europejskiej, w tym wielki triumf polskiego boksu - pięć złotych medali w pamiętnym turnieju tej rangi w 1953 roku w warszawskiej hali Gwardii, przy której dziś stoi pomnik legendarnego szkoleniowca.
Po przejściu na emeryturę nie zerwał kontaktu z kadrą narodową; doradzał, pomagał, choć miał etat konsultanta w drugoligowym klubie Naprzód Świętochłowice.
Wieloletni trud trenerski Stamma został doceniony m.in. poprzez odznaczenie go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a Poznań przyznał mu honorowe obywatelstwo miasta. Przede wszystkim jednak zapracował na szacunek kilku pokoleń polskich bokserów.
Zmarł 2 kwietnia 1976 r. w Warszawie. Dla uczczenia pamięci wielkiego trenera i wychowawcy pokoleń pięściarzy postanowiono organizować międzynarodowy turniej jego imienia. Pierwszy miał miejsce w listopadzie 1977 r.
Szkoła boksu Feliksa Stamma nie preferowała prymitywnej bijatyki w ringu. Dobre wyszkolenie technicznie jej reprezentantów pozwalało im na stosunkowo eleganckie prowadzenie walki z ringowymi osiłkami, unikanie "cepów" lub nokdaunowych uderzeń, co pomagało im unikać urazów i kontuzji, a przedłużało karierę sportową. Klasycznym przykładem tej metody walki był słynny "czarodziej ringu" Leszek Drogosz, w najwyższej formie nieuchwytny dla rywali...
Po pewnym czasie nastąpił w boksie zwrot w kierunku stylu dynamicznego, agresywnego, preferowanego również przez sędziów. Ale do dziś wspomina się dawne czasy, gdy doskonale wyszkoleni technicznie podopieczni Stamma zdobywali dla Polski najwyższe trofea.
Sam pan Feliks uznawał za najlepszych polskich bokserów jego czasów Antoniego Kolczyńskiego, mistrza Europy z 1939 r., a z lat powojennych czterokrotnego mistrza Starego Kontynentu Zbigniewa Pietrzykowskiego. Z pięściarzy zagranicznych cenił Joe Louisa i Muhammada Alego.(PAP)
pc/ km/ pp/