Pierwszy olimpijski medal dla Polski podczas zimowych igrzysk wywalczył Franciszek Gąsienica-Groń w 1956 roku w Cortina d'Ampezzo we Włoszech. Brązowy krążek zakopiańczyk zdobył w kombinacji norweskiej, ale zupełnie się tego nie spodziewał, bo faworytami byli Skandynawowie – wspominała w rozmowie z PAP wdowa po sportowcu, Czesława Gąsienica–Groń.
Franciszek Gąsienica-Groń urodził się 30 września 1931 roku w Zakopanem. Był wszechstronnie utalentowanym sportowcem. Uprawiał narciarstwo alpejskie, biegi i skoki narciarskie. Był także pływakiem i piłkarzem. W latach 1948-64 był zawodnikiem klubu Wisła-Gwardia Zakopane, a po zakończeniu kariery sportowej sam kształcił przyszłych mistrzów w tym klubie.
Gąsienica-Groń miał nie jechać na olimpiadę w 1956 r., ale jego trener, a zarazem trener kadry narodowej Marian Woyna-Orlewicz wstawił się za nim we władzach sportowych grożąc, że sam zrezygnuje ze swojej funkcji.
„Woyna-Orlewicz wiedział, że Franiu był bardzo ambitny, pracowity, sumienny i dobrze się zapowiada. Chociaż nikt nie liczył wtedy na medal, a raczej na dobry występ. Wtedy hegemonia w sportach zimowych należała do Skandynawów i nikt inny się nie liczył, tylko oni” – wspominała Czesława Gąsienica–Groń.
Zakopiańczyk najpierw wygrał przedolimpijskie zawody w narciarskim dwuboju w Szwajcarii. To zwycięstwo już było wielkim sukcesem i w świecie sportowym wywołało niemałe zamieszanie.
„My znaliśmy się już od 1950 roku, ale jeszcze w czasie olimpiady w Cortina d'Ampezzo nie byliśmy małżeństwem, bo jak żartował mój Franek, nigdy nie miał czasu żeby wziąć ślub, bo zawsze były jakieś zawody” – wspominała z uśmiechem wdowa po olimpijczyku.
Czesława Gąsienica–Groń bardzo dobrze pamięta dzień, w którym jej mąż zdobył pierwszy dla Polski brązowy medal olimpijski. Jak wspominała relację swojego męża, po ukończonych zawodach jeszcze nie wiedział, że zdobyła medal olimpijski. Gdy chciał sobie odpocząć po wyczerpującym biegu, ekipa sportowców ze Związku Radzieckiego obliczyła, że jest trzeci i jako pierwsi złożyli mu gratulacje.
W nigdy niepublikowanych wspomnieniach spisanych przez olimpijczyka można odczytać: „To, że zdobędę brązowy medal przepowiedział mi Rubiś (olimpijczyk z Cortina d'Ampezzo Józef Rubiś – PAP). W tym czasie był moim najlepszym kolegą. Przyjechał na olimpiadę w grupie biegaczy. Nim rozpoczęła się olimpiada, w Cortinie urządzono wystawę medali olimpijskich. Poszliśmy na spacer i zawędrowaliśmy na wystawę. Rubiś pokazał mi brązowy medal i powiedział: +To będzie twój medal+. Później mi to przypomniał: +A nie godołek Ci, ze będzie tyn i jest tyn, widzis?+ A ja mu na to: Cem ześ stanon koło nojpłońsego medalu? Nie mogłeś mnie posadzić trochę wyzej, na srebrny?” – czytamy we wspomnieniach olimpijczyka.
Czesława Gąsienica–Groń wspominała, że o poczynaniach olimpijczyków we włoskiej Cortina d'Ampezzo, wszyscy dowiadywali się z relacji radiowych.
„Wtedy wszyscy słuchaliśmy relacji radiowych, bo nie było telewizji. W tym dniu, kiedy ogłosili, że Franek dostał brązowy medal to byłam u dentysty i jak to usłyszałam, to skoczyłam z fotela z radości. Jak wracałam do domu, ludzie mnie całowali i gratulowali. Dzień powrotu Franka do Zakopanego z brązowym medalem też był bardzo pamiętny. To było 9 lutego, a dzień wcześniej moja siostra miała wesele, także od razu po weselu przyjechało po mnie auto i zabrali mnie, żeby przywitać mojego przyszłego męża na stacji kolejowej w Zakopanem. Byłam ubrana po góralsku, tak jak na weselu. Dostałam wtedy goździki, ale było 29 stopni mrozu toteż te kwiatki były jak sople” – opowiadała.
„Po przywitaniu na stacji pojechaliśmy saniami zaprzężonymi w parę koni do rodzinnego domu Franka na zakopiańską Pardałówkę. Pamiętam, że w koło domu zebrały się tłumy ludzi - były brawa, wielka radość, szok i emocje nie do opisania. Całe Zakopane huczało” - wspominała wdowa po olimpijczyku.
Po zakończeniu kariery zawodnika Gąsienica–Groń jako trener Wisły–Gwardii Zakopane wychował setki młodych zawodników, w tym ponad 40 mistrzów Polski w skokach, kombinacji norweskiej, a także w biegach i sztafetach narciarskich. Jego podopiecznymi byli m.in. skoczkowie: olimpijczyk z Innsbrucku (1976) Marek Pach, olimpijczyk z Nagano (1988) i Salt Lake City (2002) Robert Mateja, a z młodszego pokolenia - Klemens Murańka. Trenował również swojego wnuka - Tomasza Pochwałę, który reprezentował Polskę na igrzyskach w Salt Lake City 2002 w skokach narciarskich.
Franciszek Gąsienica-Groń został odznaczony m.in. medalem Zasłużony Mistrz Sportu, Srebrnym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Pierwszy polski medalista zimowych igrzysk olimpijskich zmarł 31 lipca 2014 r. w Zakopanem w wieku 82 lat.
Za cztery lata, w 2026 r. gospodarzem Zimowych Igrzysk Olimpijskich będzie ponownie włoska Cortina d’Ampezzo wraz z Mediolanem. (PAP)
autor: Szymon Bafia
szb/ pat/