29 marca 1943 r. w Berlinie urodził się Jan Banaś, prawoskrzydłowy napastnik, w latach 1964-73 reprezentant Polski i - zdaniem wielu kibiców - strzelec trzech najważniejszych bramek w dziejach polskiej futbolowej drużyny narodowej.
W niedzielę 7 maja 1972 r. na warszawskim Stadionie Dziesięciolecia strzelił Bułgarom dwa gole - trzeciego z jego podania zdobył Joachim Marx. Zwycięstwo 3:0 przesądziło o starcie Polaków na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium zakończonym złotym medalem. Banaś nie wziął udziału w monachijskich igrzyskach, mimo iż - jak wspomina - zdążył przymierzyć już reprezentacyjny olimpijski garnitur.
Rok później 6 czerwca 1973 r. w Chorzowie zdobył pierwszą bramkę w eliminacyjnym meczu mistrzostw świata z Anglią. W oficjalnych statystykach przypisano tego gola Robertowi Gadosze, ale sprawozdający wówczas mecz w TVP komentator Jan Ciszewski nie miał wątpliwości: "Gol!… Banaś, proszę państwa!… Wspaniale!" - usłyszała cała zgromadzona przed telewizorami Polska.
Sam Banaś również tak uważa - zagrana przez Gadochę płasko po ziemi piłka wpadła do bramki pod poprzeczkę. "Wiem, że to ja zmieniłem lot piłki: byliśmy tylko ja i Bobby Moore. On nie zdążył, ja trafiłem" - powiedział dziennikarzowi "Rzeczpospolitej" Stefanowi Szczepłkowi w 2007 r.
Na mistrzostwa świata w 1974 r. polska drużyna pojechała do Monachium bez Banasia. Zdobyła trzecie miejsce.
Dlaczego najlepszy wówczas polski prawoskrzydłowy nie mógł wziąć udziału w najważniejszych rozgrywkach piłkarskich wyjaśnił w swoich wspomnieniach pt. "Pół wieku z piłką" trener Kazimierz Górski, który interweniował u ówczesnego szefa MSW Wiesława Ociepki.
"Sprawa jest prosta – oświadczył mi minister spraw wewnętrznych. – Prasa, bodajże +Bild+, odgraża się, że wywlecze całą aferę, jak tylko Banaś zjawi się wraz z reprezentacją w Monachium. Chodzi o pieniądze pobrane od jednego z zachodnioniemieckich klubów. - Jasio twierdzi, że wziął je ojciec, zgłaszając samowolnie akces syna do tego klubu – stwierdziłem. - Jakby nie patrzeć, sprawa jest śmierdząca, bo klub ma pokwitowania. Otrzymaliśmy poufną informację, że mogą wystąpić oficjalnie do MKOL, podważając amatorski charakter naszej reprezentacji, gdyby Banaś zagrał w turnieju. W tej sytuacji nie możemy ryzykować" - tak zapisał rozmowę z Ociepką legendarny trener.
Sam piłkarz powiedział w 2011 r. dziennikarzowi "Przeglądu Sportowego" Łukaszowi Olkowiczowi: "Pieniądze wziął za mnie ojciec. On zniszczył moją karierę. Przez ten zakaz wyjazdów do Niemiec nie pojechałem na igrzyska w 1972 roku i dwa lata później na mistrzostwa świata. Ominęły mnie dwie imprezy w latach, w których byłem w najlepszej formie, życiowej. Gdybym pojechał na igrzyska, to miałbym większą emeryturę. A bez tego, to taka cienka. 750 złotych".
Banaś nie ma dobrych wspomnień o ojcu, Paulu Helbigu: "On w drugiej wojnie światowej był niemieckim żołnierzem, stacjonował we Lwowie. Tam poznał moją matkę. Dużo jej obiecywał. W 1943 r., jak była ze mną w ciąży, przyjechała do niego, do Berlina. Tam jej powiedzieli, że zginął na froncie, co okazało się nieprawdą. Przy okazji wyszło na jaw, że był żonaty. Oszukał ją, jak to facet. W Berlinie mieliśmy ciotkę, matka mieszkała u niej przez pół roku. Później przyjechaliśmy do Katowic. Matka kazała mi się modlić za ojca".
Od najmłodszych lat Heinz Dieter Banaś, wychowujący się bez ojca na patriarchalnym Śląsku, uganiał się za piłką. Niewątpliwie miał wyjątkowy talent - trafił do drużyny Polonii Bytom. Gdy miał już za sobą kilka występów w reprezentacji Polski odezwał się doń po 23 latach milczenia ojciec. Obiecując karierę w Bundeslidze - sam był księgowym w II-ligowym wówczas klubie Bayern Hof - zaczął namawiać syna do przyjazdu do RFN.
Indywidualny legalny wyjazd obiecującego piłkarza z PRL na Zachód był wówczas praktycznie niemożliwy. Dopiero w latach 70. zaczęto wypuszczać zawodników, którzy przekroczyli 30 rok życia i szczyt formy mieli już poza sobą, by grą w drugo- i trzecioligowych zawodowych klubach głównie francuskich "sobie dorobili".
Pozostawała ucieczka podczas oficjalnego wyjazdu. Tak też zrobił zachęcony przez ojca Banaś - namówiwszy dwóch kolegów z drużyny odmówił powrotu z wyjazdowego meczu Polonii z IFK Norrkoeping w czerwcu 1966 r. Ucieczki trzech czołowych graczy nie dało się zatuszować. "Zarząd Klubu Sportowego "Polonia" poczuwa się do obowiązku poinformowania o niezwykle przykrym dla naszego klubu wypadku dezercji z szeregów zespołu piłkarskiego trzech zawodników: Heinza Banasia, Norberta Pogrzeby i Konrada Bajgera" - takiej treści komunikat opublikował dziennik "Sport" 23 czerwca 1966 r.
"Wykorzystując wyjazd z drużyną do Szwecji dla dokonania haniebnej ucieczki z kraju - nie tylko zwiedli oni zaufanie drużyny i członków klubu, ale popełnili czyn niegodny obywateli Polski Ludowej" - można było przeczytać obok w "Oświadczeniu zawodników I-ligowej drużyny KS Polonia Bytom".
Wszystkich "dezerterów" zdyskwalifikowano na 2 lata. Nie mogli grać w oficjalnych meczach żadnej drużyny. Po trzech miesiącach pobytu w Hof młody piłkarz przestał mieć złudzenia co do prawdziwych intencji świeżo "odzyskanego" ojca.
"Podsunął mi przy obiedzie jakąś kartkę do podpisu, mówiąc, że to jakieś rozliczenie. Nie umiałem czytać po niemiecku, więc powiedziałem, że później podpiszę. A on się wściekł i podarł tę kartkę. Ja potem zebrałem te kawałki i w pokoju, wspólnie z Joachimem Pierzyną, kolegą, który był tam ze mną, złożyliśmy to wszystko do kupy. I Pierzyna, który dobrze znał język przeczytał, że ojciec zastrzega sobie 10 proc. wartości każdego mojego transferu, za poniesione koszty mojego wychowania!…" - relacjonując ten incydent sprzed pół wieku Banaś jeszcze dziś nie potrafi ukryć emocji. Pojął wówczas, że ojciec sprowadził go tylko po to, by na nim zarobić.
Wspomnienie pobytu polskich piłkarzy w Bayern Hof, opisane opisaną przez ówczesnego prezesa Franza Andersa pt. "Polnische Abentuer" można znaleźć na oficjalnej stronie klubu.
Pomógł szef "Kaufhoffu", w którym Banaś pracował jako kierowca. "Dziś ja będę twoim szoferem" - powiedział i zawiózł go do na testy FC Koeln. "Zagraliśmy z Bajgerem w drugiej drużynie przeciw pierwszej, w której byli Overath i Weber, reprezentanci RFN - drużyny, która kilka tygodni wcześniej zdobyła w Anglii wicemistrzostwo świata. Wygraliśmy 2:1, strzeliłem obie bramki i już mnie nie chcieli puścić. Miałem mieszkanie, dobre warunki, byłem lepszy od większości z nich na treningach, ale mecze, ze względu na dyskwalifikację, oglądałem z trybun" - opowiadał piłkarz.
Psychicznie było to nie do wytrzymania dla rwącego się do gry 23-latka. Po 7 miesiącach postanowił wrócić do Polski. Wracał nie do końca wiedząc co go w PRL czeka jako "dezertera". Wezwał go wojewoda katowicki generał Jerzy Ziętek. "Porozmawiał jak prawdziwy ojciec… I coś ty pieronie nawywijał?… Nie martw się, chopie. Też narobiłem parę felerów w życiu, a najgorszy, że się ożeniłem" - zapamiętał piłkarz (który, nawiasem mówiąc, do dziś pozostaje kawalerem).
Po powrocie do Polski oficjalnie zmienił imię i nazwisko na Jan Banaś. Do 1973 r. grał w reprezentacji Polski, do 1975 r. występował w zespole Górnika Zabrze, przyczyniając się do największych sukcesów tej drużyny. Mając 33 lata wyjechał - już legalnie - na Zachód. Grał m.in. w Stanach Zjednoczonych, Meksyku, Belgii, Francji. Karierę piłkarską zakończył jako grający trener mając 47 lat. Przypłacił ją również zdrowiem - ma dziś endoprotezy stawów biodrowych.
Patrząc na współczesnych piłkarzy żałuje czasem, że nie urodził się 40 lat później. W PRL piłkarze byli co prawda finansową elitą - sam Banaś był posiadaczem legendarnego na Śląsku czerwonego forda mustanga - ale od zarobków zachodnioeuropejskich graczy dzieliła ich przepaść. Gdy w Marsylii, mieli grać z Olympique (15 września 1971 r.), zobaczyli przed stadionem 13 nowiutkich aut Simca. "Myśleliśmy, że to jakaś wystawa. A to były nagrody dla piłkarzy za zwycięstwo nad nami. Jak by nam coś takiego obiecano, to zjedlibyśmy cały stadion, z trawą, i rozbilibyśmy tych Francuzów w puch. A tak niestety trzeba było dorabiać handlem, przemytem, kombinowaniem. To było przykre. Bo cała Polska była z nas dumna, a my robiliśmy takie rzeczy, żeby przywieźć coś rodzinie i znajomym" - wspominał napastnik Górnika Zabrze.
Wzorem dla Banasia był, grający w Manchester United Irlandczyk George Best, w 1968 r. uznany przez "France Football" piłkarzem roku. Znany brytyjski celebryta nazywany "piątym Beatlesem", doczekał się biograficznego filmu fabularnego pt. Best (2000, reż. Mary McGuckian). Besta zagrał irlandzki aktor John Lynch.
Obfitujący w dramatyczne chwile życiorys Jana Banasia zainspirował pochodzącego ze Śląska reżysera Jana Kidawę Błońskiego, który zrealizował na jego podstawie film fabularny pt. "Gwiazdy". W rolę piłkarza wcielił się Mateusz Kościukiewicz.
"Chciałem opowiedzieć tragikomiczną historię piłkarza, który mógł zagrać w '74 roku w tym słynnym decydującym o finale mistrzostw świata meczu "na wodzie" we Frankfurcie zarówno w drużynie polskiej, jak i w niemieckiej. A nie zagrał w żadnej. I o tej przewrotności ludzkiego losu jest film" - powiedział PAP Jan Kidawa-Błoński.
Film już jest gotowy - kilka dni temu obejrzeli go na specjalnym pokazie piłkarze obecnej polskiej reprezentacji. "Świetny film" napisał na twitterze prezes PZPN Zbigniew Boniek.
Jan Banaś powiedział PAP, że filmu jeszcze nie widział, zobaczy go podczas prapremiery w Zabrzu 20 kwietnia.
Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ agz/