"Rejs Niepodległości" jest okazją, żeby przeżyć fantastyczną przygodę na jednym z najsłynniejszych polskich żaglowców - "Darze Młodzieży" - powiedziała PAP ambasadorska rejsu Maria Dydycz. Na statku czujemy wolność; uwielbiam, gdy wstaję z koi, wiatr muska twarz, a słońce świeci niemiłosiernie - mówi.
PAP: Jako najmłodsza Polka dwukrotnie opłynęła pani Przylądek Horn...
Maria Dydycz: Przylądek Horn opłynęłam po raz pierwszy 2,5 godz. przed moimi 17. urodzinami. W tamtym czasie to było dla mnie największe wzywanie. Teraz, po ekspedycji na Antarktydę i Georgię Południową, uważam, że największym wyzwaniem były te dwie ostatnie wyprawy. Nastawiałam się na złe warunki, ale nie sądziłam, że będzie taka pogoda, jaka była. To jest właśnie zdradliwe w żeglarstwie, że nastawiamy się na jakąś pogodę, ale to wcale nie musi tak wyglądać.
Na morzu trzeba być zawsze uważnym, trzeba liczyć się z niebezpieczeństwem, które czyha tak naprawdę na każdym kroku, należy trzymać się określonych zasad na statku. Gdy tylko straci się czujność, to może wydarzyć się tragedia. Nauczyłam się od żeglarzy, z którymi pływałam, że stale trzeba mieć świadomość, że może być jeszcze gorzej, nastawiać się na gorszą pogodę, na gorsze wiatry, bo przecież lepiej mieć niespodziankę, że jest lepiej, a nie w tę drugą stronę.
PAP: Jak zaczęła się pani przygoda z żeglarstwem?
M.D.: Od dziecka ciągnęło mnie do wody, wolałam np. chodzić po kałużach niż po suchym chodniku, albo pluskałam się w morzu i nie chciałam z niego wyjść, moi rodzice siedzieli na plaży w polarach i wyciągali mnie z wody szantażem. Myślę, że właśnie to mnie zahartowało i popchnęło w stronę zimnych rejonów świata.
Żeglarstwo to na początku były weekendowe wypady, pływanie z rodzicami, obozy sportowe, potem zaczęły się obozy stricte żeglarskie. Z czasem stawiałam sobie coraz wyżej poprzeczkę, chciałam czegoś więcej, dlatego zeszłam na morze i na nim zostałam.
PAP: Czym jest "Rejs Niepodległości"?
M.D.: "Rejs Niepodległości" jest szansą dla młodych ludzi z całej Polski, by zostać ambasadorem Polski na świecie. Jest okazją, żeby przeżyć fantastyczną przygodę na jednym z najsłynniejszych polskich żaglowców, czyli "Darze Młodzieży". Jak sama nazwa wskazuje, rejs jest uczczeniem wyjątkowej okazji, setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości.
Uczestnicy rejsu zostaną wyłonieni w dwuetapowym konkursie. Osoby pomiędzy 18. a 26. rokiem życia za pomocą aplikacji "Rejs Niepodległości" na Facebooku przesyłały do 10 stycznia zdjęcia lub krótkie filmy, w których wcielały się w rolę młodego ambasadora i przedstawiały "piękno swojej małej Ojczyzny". Następnie internauci głosowali na wybrane zdjęcie lub film.
Drugi etap odbędzie się 20 stycznia w Warszawie. Uczestnicy odpowiedzą na 30 pytań: z historii - od Powstania Kościuszkowskiego do odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r.; podstaw wiedzy żeglarskiej oraz tematu morze w Biblii. Pojawią się pytania z Biblii, ponieważ jednym z celów wyprawy jest uczestnictwo w Światowych Dniach Młodzieży w Panamie oraz spotkanie z papieżem Franciszkiem.
W "Rejs Niepodległości" żaglowiec wypłynie z Gdyni 20 maja. W ciągu jedenastu miesięcy "Dar Młodzieży" zawinie m.in. do portów w Kapsztadzie, Singapurze, Szanghaju, Osace, Vancouver, Los Angeles, Panamie i Nowym Jorku. W każdym z portów odbędzie się impreza promująca Polskę i jej niepodległość.
Załogę - obok zwycięzców konkursu - stanowić będą studenci akademii morskich oraz młodzi ludzie z różnych kontynentów, pochodzący z niezamożnych rodzin, zaangażowani na rzecz innych w swojej lokalnej społeczności. Zostaną oni wytypowani przez salezjańskie placówki na całym świecie.
PAP: Co oznacza dla pani uczestnictwo w "Rejsie Niepodległości"?
M.D.: To jest dla mnie ogromny zaszczyt i spełnienie marzeń. Nigdy nie przypuszczałam, że popłynę na "Darze Młodzieży", że będę miała coś wspólnego z takim przedsięwzięciem zwłaszcza, że marzył mi się rejs dookoła świata. Chciałabym podziękować organizatorom rejsu, bez których cała wyprawa nie byłaby możliwa, czyli Ministerstwu Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej, Akademii Morskiej w Gdyni, która udostępnia "Dar Młodzieży", oraz Salezjańskiemu Wolontariatowi Misyjnemu "Młodzi Światu".
PAP: Jak wygląda dzień na statku?
M.D.: Każdy żaglowiec, statek, jacht, ma swój własny, specyficzny system funkcjonowania. Dzień zaczynamy od podniesienia bandery. Parę minut przed 8 rano wszyscy jesteśmy już w gotowości na rufie (tyle) statku. Następuje podniesienie bandery, później są ogłoszenia i rozdzielenie obowiązków.
Na żaglowcach i na jachtach istnieje coś takiego jak wachty. Jest to grupa ludzi, która pełni określone funkcje na statku. Jest np. wachta nawigacyjna, która zajmuje się nawigowaniem, sterowaniem, wypatrywaniem niebezpieczeństw na morzu albo tego, czy nikt nie wzywa pomocy. Wachta nawigacyjna zwykle trwa 4 godziny, pracuje się oczywiście także w nocy. Czyli np. pierwsza wachta kończy swoje 4 godziny wachty nawigacyjnej i wtedy zmienia ją wachta druga. Jest też wachta kambuzowa, czyli sprzątanie i pomaganie w przygotowywaniu posiłków.
PAP: Czyli, codzienność na statku to przede wszystkim praca?
M.D.: Zgadza się. Muszę jednak podkreślić, że każdy dzień na statku jest inny. Jednego dnia jest piękna pogoda i widzimy np. wieloryba za burtą, kolejnego przepływamy koło jakieś odległej wyspy i zgadujemy, ile jest do niej kabli (jednostka odległości stosowana w nawigacji), albo widzimy na mapie, że płyniemy wzdłuż lądu, ale jest on oddalony o ileś mil i go nie widzimy. Żeglowanie jest więc połączeniem pracy z przyjemnością. Bardzo dużo osób mnie pyta: "Więc dlaczego to robisz?". Odpowiedź jest tak samo trudna, jak i prosta. Kocham to. Czasami jest ciężko i niebezpiecznie, nawet bardzo często; ale im trudniej jest, tym człowiek bardziej docenia życie. Uwielbiam, gdy wstaję z koi, wychodzę na zewnątrz, czuję zapach czystego, słodkiego powietrza, zmieszany z nutką mroźnego lodu lub ciepłego deszczu i soli. Potem staję przy sterze, wiatr muska moją twarz, a słońce świeci niemiłosiernie. Płyniemy, a z wody wyskakuje delfin, albo gdzieś w oddali, bliższej lub dalszej, widać wielkie i majestatyczne wieloryby. Czujemy wolność. Zaczynamy rozumieć naturę i poznajemy innych ludzi. A każdy z nas ma swoją historię do opowiedzenia. Ale to nie jest kompletna odpowiedź. Na to pytanie mogłabym odpowiadać godzinami... albo napisać kilkanaście stron A4, a i tak nie przekazałabym wszystkiego. Bo nie da się tego opisać.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska
edytor: Paweł Tomczyk
ksi/ pat/ itm/