"Oto odnaleziono porwane dzieci wolnego świata" - tak nas nazywano 20 lat temu, gdy Polska wraz z dziewięcioma innymi krajami wstępowała do Unii Europejskiej - powiedział PAP Leszek Miller. To on jak premier polskiego rządu w 2003 roku podpisał traktat akcesyjny, co poprzedziło wstąpienie do UE.
W 2024 roku mija 20 lat, odkąd Polska wstąpiła do Unii Europejskiej. Rozszerzenie z 2004 r. było największym w historii Wspólnoty - do Unii oprócz Polski dołączyły wówczas: Czechy, Słowacja, Węgry, Litwa, Łotwa, Estonia, Słowenia, Cypr i Malta. 16 kwietnia 2003 r. w Atenach ówczesny premier Leszek Miller, razem z ówczesnym szefem MSZ Włodzimierzem Cimoszewiczem i minister ds. europejskich Danutą Hübner podpisali traktat akcesyjny. Polska oficjalnie wstąpiła do UE 1 maja 2004 roku.
PAP: Jak pan wspomina 1 maja 2004 r., kiedy w Dublinie przy dźwiękach "Ody do radości" Beethovena zostało wciągniętych na maszty 25 flag państw UE, w tym flaga Polski?
Leszek Miller: Sceneria dublińska była wręcz wymarzona, uroczystość odbywała się w Phoenix Parku, gdzie jest rezydencja prezydenta Irlandii. Na masztach zawieszono flagi starych członków UE i flagi tej naszej nowej dziesiątki dołączającej właśnie do UE. Atmosfera była bardzo uroczysta, wręcz pompatyczna, wszyscy mieliśmy świadomość, że uczestniczymy w czymś wielkim. Przemówienia wygłosili wtedy pani prezydent Irlandii Mary McAleese i premier Irlandii Bertie Ahern. Przemówienia były bardzo poruszające jak pamiętam - że oto odnaleziono porwane dzieci wolnego świata jak nas wtedy nazywano.
PAP: Ale to odnalezienie Polski trochę jednak trwało, ponieważ wniosek akcesyjny został złożony już w 1994 roku. Co było najtrudniejsze w dostosowywaniu polskiego prawa do wymogów UE?
L.M.: Trzeba było wykonać gigantyczną pracę, około 300 ustaw należało albo napisać na nowo, albo znowelizować stare prawo. I Sejm taką pracę wykonał w tamtych czasach, choć była bardzo silna opozycja antyunijna, czyli Liga Polskich Rodzin z Romanem Giertychem. PiS może nie było aż tak bardzo zaciekłe, ale jednak pełne rezerwy. Były również mniejsze ugrupowania, które starały się wszystko hamować, więc nie udało się też wszystkiego zrobić na czas.
Bardzo trudny etap naszych negocjacji rozegrał się podczas szczytu w Kopenhadze w 2002 r. Po pierwsze, tematem tych negocjacji były przepływy finansowe, ponieważ bez specjalnego dodatku finansowego, bylibyśmy od początku płatnikiem netto, co by spowodowało, że - jak sądzę - nie wygralibyśmy referendum akcesyjnego.
Leszek Miller: jestem bardzo szczęśliwy, że byłem pierwszym premierem polskiego rządu, który już był w UE.
Potem to było rolnictwo, zwłaszcza kwestia kwot mlecznych, na których bardzo zależało naszemu ówczesnemu koalicjantowi, czyli PSL-owi. Następnie kwestia dopłat bezpośrednich, czyli część również dotycząca polityki rolnej. Potem to była kwestia naszej wschodniej granicy, było przecież wiadomo, że jak Polska wejdzie do UE, to spadną na nas dodatkowe zobowiązania. I na końcu była sprawa kwalifikacji polskich pielęgniarek. Może wydawało się to drobnym problemem, ale nie mogliśmy pozwolić na to, żeby akurat polskie pielęgniarki miały inną sytuację prawną, niż ich koleżanki np. z Litwy, Łotwy czy Estonii. Ale generalnie rzecz biorąc, rzecz się rozbijała o pieniądze i rolnictwo.
PAP: W końcu jednak negocjacje dobiegły do szczęśliwego końca i 16 kwietnia 2003 r. w Atenach podpisał pan jako polski premier traktat akcesyjny.
L.M.: Dwa miasta rywalizowały o to, aby ten uroczysty akt dokonał się u nich - Rzym i Ateny. W końcu wygrały Ateny i ten akt został podpisany w bardzo malowniczym miejscu, u podnóża Akropolu. Tam zebrała się cała śmietanka Europy, reprezentowane były nie tylko kraje wstępujące do UE, ale też te, które już w niej były. Poszczególne kraje były reprezentowane przez premiera i ministra spaw zagranicznych, wchodzili oni na specjalne podium i podpisywali ten akt (traktat akcesyjny).
Dla mnie osobiście to jest najbardziej wzruszający moment w mojej karierze politycznej. Zdawałem sobie sprawę z wagi tej sprawy i wiedziałem, że podpisuję dokument, który jest jednym z najważniejszych dokumentów w historii mojego kraju. Zdawałem sobie sprawę, że to jest podsumowanie wysiłku wielu osób, wielu ekip politycznych, ponieważ od zawsze patrzyliśmy na Zachód, a teraz mogliśmy stać się jego częścią, również w sensie sformalizowanym.
Dla mnie to było takie poczucie pewnej nierzeczywistości, bo przypominałem sobie jak jako mały chłopiec biegałem po biednych podwórkach mojego Żyrardowa, bawiłem się z kolegami i patrzyłem z zawiścią na tych bogatszych. A teraz w imieniu Polski podpisywałem jeden z najważniejszych dokumentów w jej historii. Bardzo dziękuję losowi, nie wiem czy opatrzności, że dała mi możliwość podpisania tego dokumentu, jestem bardzo szczęśliwy, że byłem pierwszym premierem polskiego rządu, który już był w UE.
PAP: Ale zgodę na wejście do UE musieli przede wszystkim wyrazić Polacy w referendum, które odbyło się w dniach 7-8 czerwca 2003 r. Bał się pan o wynik?
L.M.: Referendum było bardzo ciężkie, dlatego, że - tak jak mówiłem - była bardzo poważna opozycja antyeuropejska w Polsce, która robiła wszystko, aby to referendum zostało przegrane. A my nie mieliśmy tylko jednego problemu związanego z wymaganym odsetkiem głosów na "tak", bo byliśmy przekonani, że ich wystarczy, tylko chodziło o frekwencję. Aby referendum było stanowiące, ponad 50 proc. uprawnionych do głosowania musiało wziąć w nim udział. I tutaj do końca nie było wiadomo, czy będzie te 50 proc., pierwszy dzień był fatalny, bo było to 17 czy 18 proc., ale finalnie - 58 proc.
PAP: Co Polsce dało członkostwo w UE?
L.M.: Na pierwszym miejscu na pewno przyśpieszenie gospodarcze, otrzymaliśmy od momentu wejścia do UE prawie 250 mld euro, to są pieniądze z budżetu unijnego i co najmniej cztery razy więcej środków ze wspólnego rynku. Plus miejmy świadomość, że mniej więcej 2/3 inwestycji w Polsce jest realizowanych przy współudziale UE. Oprócz tego trzeba wymienić możliwość swobodnego przemieszczania się, rozpoczynania pracy, nauki, studiowania itd. I po trzecie, to co się tak ogólnie nazywa dobrostanem społecznym, czyli po prostu wywindowanie poziomu życia na poziom, który byłby nie do osiągnięcia, gdybyśmy nie byli w UE.
PAP: A co się nie udało, jakie rozczarowania i porażki odnieśliśmy w UE?
L.M.: Dostrzegam oczywiście różne kłopoty, związane zwłaszcza z okresem rządów PiS, nie ulega wątpliwości, że polityka PiS dotycząca UE, poszczególnych jej państw - takie przekonywanie Polaków, że to jest wspólnota bez właściwości, że flaga UE to jest jakaś szmata, że nie otrzymujemy żadnych korzyści, a wręcz przeciwnie, że to jest struktura, która dybie na naszą suwerenność, hamowanie napływu pieniędzy z KPO - to wszystko spowodowało, że ominęło nas wiele korzystnych tendencji i teraz to wszystko trzeba nadrabiać.
PAP: Jak będzie zmieniała się sama UE i rola Polski w niej?
L.M.: Mam nadzieję, że Unia będzie szła w kierunku ściślejszej integracji, tzn. nie będzie kładła nacisku na luźny związek państwa narodowych, tylko na budowę instytucji unijnych, czyli większe znacznie dla takich instytucji jak Komisja Europejska czy Parlament Europejski czy instytucje, które zmuszają kraje do ścisłej współpracy i pogłębienia integracji europejskie. A jeżeli chodzi o Polskę, to mam nadzieję, że poważnie rozpoczną się przygotowania do wejścia do strefy euro.
PAP: W procesie przyjmowania Polski do UE bardzo ważną rolę odegrali politycy Lewicy - pan jako ówczesny premier, Włodzimierz Cimoszewicz jako szef MSZ oraz Aleksander Kwaśniewski jako prezydent. Podpisywaliście kluczowe dokumenty akcesyjne i byliście twarzami integracji europejskiej. Dlaczego w kolejnych latach pozycja Lewicy na polskiej scenie politycznej systematycznie słabła i już nigdy nie powtórzyła takiego sukcesu jak ponad 40-proc. poparcie dla SLD i Unii Pracy w wyborach w 2001 roku? Zaważyła historia, wewnętrzne podziały, wejście nowych formacji do polskiej polityki?
L.M.: To jest oczywiście zastanawiające, bo byłem przekonany, że ten fakt, że SLD będzie można wiązać już na trwałe z walką o wejście do UE i uzyskanie tam dobrego miejsca, będzie miał o wiele większe znaczenie dla wyborców niż w istocie miał. Może stało się tak dlatego, że z biegiem czasu te fakty dotyczące UE były mniej eksponowane, może grały mniejszą rolę, może jakieś inne czynniki. Przypuszczam, że gdyby tamten Sojusz Lewicy Demokratycznej po 2005 roku uczestniczył w rządzie, to pewnie ten fakt dotyczący zasług we wprowadzeniu Polski do UE bardziej by się skrystalizował, byłby mocniejszy. Ale nikomu nie zależało, żeby o tym mówić oprócz SLD.
Pamiętam taką bardzo wymowną historię, to był czas rządów Platformy Obywatelskiej, dostałem wówczas z Cimoszewiczem zaproszenie do udziału w Paradzie Schumana na początku maja. Oczywiście wzięliśmy w niej udział, przejechaliśmy na specjalnej platformie po ulicach Warszawy, a potem na skrzyżowaniu Nowego Światu i chyba ulicy Foksal była taka duża platforma, na której przemawiali różni ludzie. I czekaliśmy pod tą platformą, a ci którzy kierowali paradą, zapraszali osoby, żeby weszły na górę. Stał z nami premier Tadeusz Mazowiecki, którego oczywiście wyczytano i ku naszemu zdumieniu ta impreza rozpoczęła się bez nas - nie wyczytano naszych nazwisk, ani mojego, ani Cimoszewicza. Gdy Mazowiecki zobaczył, co się dzieje, to wykonał taki ruch ręką zapraszający, ale myśmy uznali, że jak nie, to nie i poszliśmy.
Rozmawiał: Karol Kostrzewa (PAP)
kos/ par/ mhr/