80 lat temu, 20 czerwca 1940 r., do Londynu przybył ewakuowany z upadającej pod naporem Niemców Francji premier RP gen. Władysław Sikorski. Wydarzenia drugiej połowy czerwca były jednym z najbardziej dramatycznych momentów historii Polski w pierwszym okresie II wojny światowej.
Premier Władysław Sikorski, podobnie jak niemal cała emigracja powrześniowa, niezależnie od dzielących ją różnic politycznych, zakładał że wojna rozstrzygnie się wiosną 1940 r. Kluczem do wiktorii miało być zwycięstwo Francji oraz sprzymierzonych z nią sił brytyjskich, polskich oraz kolonialnych. Stale powtarzano, że niemal nieskończone zasoby obu imperiów doprowadzą do powtórzenia scenariusza z 1918 r. i klęski gospodarczej oraz militarnej Niemiec. W tej sytuacji dla rządu RP najistotniejsze stało się odbudowanie potencjału wojskowego, który wzmacniałby pozycję Polski wobec jej sojuszników.
Do maja 1940 r. udało się stworzyć siły liczące blisko 80 tys. żołnierzy. Wiele z jednostek było mimo to słabo wyposażonych lub znajdowały się na etapie szkolenia. Na ich przygotowanie wpływała m.in. postawa francuskiego dowództwa, które pod wpływem polskiej klęski we wrześniu 1939 r. lekceważyło polskie możliwości skutecznego prowadzenia nowoczesnej wojny.
Szczególną wiarę w potęgę Francji pokładał premier Sikorski. Od lat dwudziestych utrzymywał bliskie kontakty z jej korpusem oficerskim. Dostrzegał jednak również błędy popełniane przez francuski sztab generalny. Dowodzącemu siłami sojuszniczymi Maurice’owi Gamelinowi doradzał stworzenie silnych zgrupowań pancernych. Krytycznie podchodził też do przyjętej przez Francję strategii pozostawania w defensywie. Jeszcze 13 czerwca 1940 r. w liście do wiceministra spraw wojskowych gen. Mariana Kukiela stwierdzał, że francuska kontrofensywa pod Reims jest szansą na przejście do „wojny manewrowej”, która może uratować sytuację na froncie. W swoich wspomnieniach gen. Kukiel tłumaczył, że gen. Sikorski upatrywał szansy na powstrzymanie Niemców w nowym „cudzie nad Marną”. Bitwa ta była nie tylko symbolem powstrzymania niemieckiej ofensywy na Paryż w sierpniu 1914 r., lecz i niezłomności narodu francuskiego.
14 czerwca Niemcy zajęli niebroniony i opuszczony przez rząd francuski Paryż. „Sytuacja poważna […] W porozumieniu z gen. Sosnkowskim i Prezydentem przeprowadźcie przeniesienie w razie potrzeby [siedziby prezydenta w Angers – przyp. red.]. Moment zdecyduje gen. Sosnkowski” – pisał premier Sikorski w wysłanej tego dnia depeszy do gen. Kukiela. Sam pozostawał jeszcze przez kilkadziesiąt godzin w pobliżu frontu. W rozkazie skierowanym do wszystkich polskich jednostek nawoływał do podtrzymania oporu: „Na podstawie spostrzeżeń osobistych stwierdzam, że duch wojsk bijących się na froncie jest nietknięty. Ożywia je nadal niezłomna wola walki. W momencie właściwym, gdy zostanie zastosowany kontrmanewr, zwycięstwo będzie naszym udziałem. […] W tak przełomowej chwili przybywam – Żołnierze – do Was, by natchnąć Was wiarą i wolą walki. Pamiętajcie, że Naczelny Wódz jest między Wami i czuwa nad losem Armii Polskiej”. Bez wątpienia duch polskich jednostek był niezłomny do samego końca kampanii francuskiej. O ich losach zdecydowała jednak postawa francuskich elit politycznych i wojskowych.
14 czerwca Sikorski opuścił zaplecze frontu i udał się na południe Francji. Nie dotarł do reszty polskiego rządu w jego nowej siedzibie w Libourne, lecz do sztabu gen. Maxime’a Weyganda w Vichy. Tam wciąż dominowała uzgodniona z Brytyjczykami kilka dni wcześniej koncepcja kontynuowania wojny w oparciu o należącą do Francji Algierię oraz tzw. redutę bretońską. Celem jej obrony miało być zabezpieczenie Wielkiej Brytanii przed inwazją oraz zachowanie alianckiego przyczółka na kontynencie. Sikorski powrócił więc do rządu w Libourne przekonany, że obrona Francji będzie trwała. Świadczy o tym wypowiedź tureckiego ambasadora przy rządzie RP Kemala Hüsnü Taraya zapisana kilka lat później przez dyplomatę Michała Sokolnickiego: „O Sikorskim wyrażał się z podziwem; był ciągle czynny, dwoił się i troił. Do końca był optymistą. W czerwcu donosił z linii Maginota: wszystko idzie pomyślnie, wojsko francuskie jest gotowe walczyć. To samo powtarzał wróciwszy [do Libourne – przyp. red.]. Był uradowany 16-g, gdy utworzono rząd Pétaina; wrażenie było tym straszniejsze nazajutrz”.
W kontekście późniejszych wydarzeń zaskakiwać może optymizm, z jakim gen. Sikorski przyjął podaną 16 czerwca informację o objęciu funkcji premiera Francji przez weterana I wojny światowej. Tamtego dnia marszałek Philippe Pétain traktowany był jak mąż opatrznościowy, który po raz drugi w ciągu ćwierćwiecza może uratować Francję.
17 czerwca gen. Sikorski przybył do siedziby rządu Francji w Bordeaux. Tam dowiedział się, że nowy premier podjął decyzję o rozpoczęciu negocjacji o zawieszeniu broni. Pétain doradził polskiemu premierowi zwrócenie się do Niemców z podobną prośbą. Sikorski powrócił do Libourne. Przyszłość polskiego rządu rozgrywała się jednak w zupełnie innym miejscu. Wieczorem 17 czerwca premier Wielkiej Brytanii na wieść o przygotowywanej przez Pétaina kapitulacji wygłosił dramatyczne przemówienie: „To, co stało się we Francji, nie zmienia naszych zamiarów ani czynów. Pozostaliśmy teraz jedynym pod bronią obrońcą spraw świata”. W tej sytuacji dla Wielkiej Brytanii kluczowe było zachowanie jakichkolwiek szans na obronę. Bezcennym (i niemal jedynym sojusznikiem w Europie) mogły okazać się zaprawione w bojach oddziały polskie.
Prawdopodobnie niemal w tym samym czasie brytyjski wywiad dotarł do przebywającego w Londynie tajemniczego przyjaciela Sikorskiego – Józefa Hieronima Retingera. Brytyjczycy zlecili mu zadanie dotarcia do premiera RP i przekonania go do szybkiej ewakuacji, na ile to możliwe wraz z oddziałami polskimi. Sam Retinger relacjonował ten moment zupełnie inaczej: „Zażądałem od ministerstwa lotnictwa wojskowego samolotu na pokładzie, którym mógłbym udać się do Bordeaux dla odszukania gen. Sikorskiego i uzyskania pewnych wiadomości o polskich siłach zbrojnych”. 18 czerwca o godz. 13:00 Sikorski odleciał do Wielkiej Brytanii, ale jednocześnie zastrzegł, że powróci do Francji w celu dalszego koordynowania ewakuacji polskich oddziałów. W Londynie spotkał się z premierem Winstonem Churchillem i uzgodnił wstępne warunki funkcjonowania Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii. Nabrał też przekonania, że Londyn nie jest zainteresowany zawarciem separatystycznego pokoju z Niemcami. Na krótko powrócił do Libourne i 20 czerwca ostatecznie znalazł się w Londynie. 21 czerwca dotarł tam również prezydent Władysław Raczkiewicz.
Zorganizowana ewakuacja polskich oddziałów rozpoczęła się dopiero 19 czerwca. Do 25 czerwca do Wielkiej Brytanii i Palestyny udało się przenieść zaledwie 27 tys. żołnierzy i oficerów. Tysiące kolejnych dotarły do Wielkiej Brytanii w następnych miesiącach. Wielu kontynuowało walkę w szeregach ruchu oporu oraz polskich organizacjach konspiracyjnych we Francji. Wielu także dotrwało do 1944 r. i walczyło o wyzwolenie Francji w szeregach 1. Armii Francuskiej. W bitwach zginęło lub zostało rannych ok. 6 tys. 16 tysięcy trafiło do niewoli; 13 tys. internowano w Szwajcarii. Niekorzystny bilans ewakuacji przyczynił się do kryzysu rządowego w lipcu 1940 r., który niemal doprowadził do dymisji premiera Władysława Sikorskiego.
Michał Szukała (PAP)
szuk /skp /