W nocy z 25 na 26 lipca 1944 r., w ramach operacji „Most III” do okupowanej Polski dotarł Jan Nowak-Jeziorański – emisariusz rządu RP, mogący wpłynąć na decyzję o wybuchu Powstania Warszawskiego. W drogę powrotną samolot zabrał polityków i zdobyte przez AK bezcenne dla aliantów części rakiety V-2.
Władze III Rzeszy pokładały ogromną wiarę w rozwój najnowocześniejszych technologii wojskowych, które w ich opinii mogłyby doprowadzić do zniwelowania narastającej od końca 1941 r. przewagi liczebnej aliantów. Jeszcze przed wybuchem wojny niemieccy naukowcy pracowali nad rakietami na paliwo ciekłe, samolotami odrzutowymi oraz największym zagadnieniem nauki pozwalającym na stworzenie broni o niewyobrażalnej mocy – rozszczepieniem jądra atomowego.
Już w 1937 r. na wyspie Uznam w pobliżu wsi Peenemünde powstał ośrodek rozwoju broni rakietowej kierowany przez pioniera tej technologii Wernhera von Braunem. Dopiero w lutym 1943 r., dzięki informacjom przekazanym przez wywiad Armii Krajowej, alianci zdali sobie sprawę ze znaczenia prowadzonych tam prac. W sierpniu 1943 r. lotnictwo alianckie zbombardowało niemiecki ośrodek w Peenemuende. Zniszczone zostały m.in. wyrzutnie pocisków V-1 (Vergeltungswaffe – broń odwetowa – nazwa miała podkreślać, że celem jej użycia jest odpowiedź na alianckie bombardowania miast Rzeszy). Po tym wydarzeniu Niemcy postanowili przenieść ośrodek w bezpieczniejsze miejsca. Ośrodek przeniesiono do Pustkowa-Blizny koło Dębicy. Tego nowego ośrodka rakietowego ze względu na odległość nie były w stanie zbombardować alianckie samoloty. Pierwszy start V-2 z Pustkowa-Blizny odbył się 5 listopada 1943 r. Od tego czasu na tamtejszym terenie pracował wywiad AK.
20 maja 1944 r. nad brzegiem Bugu koło wsi Klimczyce w rejonie Sarnak spadła rakieta V-2, którą udało się zamaskować żołnierzom AK. Zdobycie części rakiety V-2 w maju 1944 r. pozwoliło wywiadowi lotniczemu AK odsłonić wiele tajemnic tej nowej technologii. Anglicy wprawdzie nie mieli szans przeciwstawić się naddźwiękowej prędkości V-2, ale poznali nowe zagrożenie i mogli mu przeciwdziałać przez bombardowania wyrzutni rakietowych.
Testy „cudownej broni” na nowym poligonie zbiegły się z planami lądowań samolotów alianckich w okupowanej Polsce. Do tej pory daleko za linie wroga przerzucano jedynie spadochroniarzy i niewielkie ilości broni. Pierwszą operację pod kryptonimem „Wildhorn” (lub „Most”) przeprowadzono w nocy z 15 na 16 kwietnia 1944 r. Samolot Douglas C-47 Skytrain wystartował z alianckiej bazy lotniczej we włoskim Brindisi. W tym czasie na umówionej częstotliwości radiowej nadano piosenkę „Łyczakowskie tango”, która miała być sygnałem dla oddziału AK zabezpieczającego miejsce lądowania. Maszyna była specjalnie dostosowana do lądowań i startów z trudnych terenów trawiastych. Załogę stanowiło dwóch Brytyjczyków i jeden Polak – kpt. pil. Bolesław Korpowski. Po kilku godzinach lotu Douglas wylądował na lądowisku pod Bełżycami na Lubelszczyźnie. Do kraju przyleciało dwóch Cichociemnych: rtm. Narcyz Łopianowski ps. Sarna i podpor. broni pancernej Tomasz Kostucha ps. Bryła. Przywieziono również 60 tys. dolarów, rozkazy, instrukcje, broń, sprzęt fotograficzny i kapsułki z trucizną. W drogę powrotną samolot wzbił się z oficerami i emisariuszami dowództwa AK do Naczelnego Wodza, m.in. z gen. Stanisławem Tatarem. Zabrał też meldunki oraz pierwsze materiały wywiadowcze dotyczące testowanych przez Niemców pocisków V-1 i V-2 oraz wyhaftowany w Warszawie sztandar 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Kpt. Korpowski zabrał także polską ziemię, którą złożył na grobach swoich poległych kolegów i gen. Władysława Sikorskiego.
Operacja była niezwykle ryzykowna. W okolicy maszerowały transporty wojsk niemieckich cofających się ze wschodu. Zbliżała się Armia Czerwona, a nad miejscem lądowania krążyły niemieckie samoloty obserwacyjne. W kolejnych dniach ulewy doprowadziły do rozmoknięcia gotowego lądowiska.
Sukces pierwszego lądowania skłaniał do szybkiego powtórzenia operacji. Kolejny „Most” został wyznaczony na ostatnie dni maja. Tym razem wyznaczono lądowisko koło Tarnowa. Start dwukrotnie przekładano. Misja rozpoczęła się 29 maja o 19.35 na lotnisku Campo Cassale koło Brindisi. Tym razem Dakota nie była całkowicie bezbronna. Towarzyszyły jej dwa Liberatory z 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia, które po lądowaniu Dakoty miały się skierować nad miejsce zrzutu w okolicy Lwowa. Samolot przewoził dwóch Cichociemnych oraz prawie pół tony zaopatrzenia. Po zaledwie pięciu minutach na ziemi na pokład wsiadło trzech kurierów i emisariusz polityczny – Jan Domański ze Stronnictwa Ludowego.
Pod koniec czerwca 1944 r. rozpoczęto przygotowania do operacji przerzucenia części V-2 do Wielkiej Brytanii. Do kolejnej operacji „Most” zaangażowano po raz kolejny lądowisko pod Tarnowem. Operacja była niezwykle ryzykowna. W okolicy maszerowały transporty wojsk niemieckich cofających się ze wschodu. Zbliżała się Armia Czerwona, a nad miejscem lądowania krążyły niemieckie samoloty obserwacyjne. W kolejnych dniach ulewy doprowadziły do rozmoknięcia gotowego lądowiska.
Wieczorem 25 lipca, a więc cztery dni po przekroczeniu przez sowietów linii Bugu, z Campo Cassale wystartował Douglas C-47. W początkowej fazie lotu towarzyszyły mu Liberatory. W kolejnych godzinach bezbronny samolot był zdany jedynie na umiejętności pilotów. Do okupowanej Polski przylecieli: kpt. Kazimierz Bilski ps. Rum, Jan Nowak-Jeziorański, ppor. Leszek Starzyński ps. Malewa i mjr Bogusław Wolniak ps. Mięta. Kilkanaście minut po północy Douglas wylądował na chronionym przez żołnierzy AK terenie. Jan Nowak-Jeziorański wspominał: „Co za przeskok gwałtowny z jednego świata w drugi w ciągu jednej nocy [...] Ot jeszcze kilka godzin temu pędziliśmy jeepem na lotnisko po asfaltowej szosie, rozżarzonej południowym włoskim słońcem. [...] A teraz oto wleczemy się chłopską furmanką po piaszczystej leśnej drodze”.
Kilkadziesiąt minut wcześniej Nowak-Jeziorański i pozostali Cichociemni obserwowali dramatyczne próby startu z grząskiego pasa startowego. Niedaleko lądowiska stacjonował oddział Luftwaffe. Dopiero za trzecim razem, po podłożeniu desek pod koła samolotu, udało się wystartować. Na pokładzie znaleźli się: kpt. Jerzy Chmielewski (oficer wywiad AK, który miał objaśnić zachodnim inżynierom działanie rakiet V-2), Józef Retinger, Tomasz Arciszewski ps. Stanisław (przyszły premier RP na Uchodźstwie), Tadeusz Chciuk-Celt (działacz PSL) oraz Czesław Miciński (wysłannik premiera Stanisława Mikołajczyka i rządu emigracyjnego do władz Polskiego Państwa Podziemnego). Do Wielkiej Brytanii przewieziono ok. 20 kg części V-2 oraz wiele dokumentów.
O poranku 7 września 1944 r. pierwsza rakieta V-2 uderzyła w wyzwolony trzy tygodnie wcześniej Paryż. Do końca marca prawie 3 tysiące rakiet trafiło w Londyn, a około 1,6 tys. w Antwerpię. Alianci nie dysponowali jakimikolwiek środkami obrony, poza bombardowaniem stanowisk startowych rakiet w okupowanej Holandii. Mimo niewielkiej skuteczności (eksplozje w powietrzu oraz niskiej celności) V-2 okazały się bronią przełomową dla dalszego rozwoju technologii rakietowych, dającą początek amerykańskiemu i sowieckiemu programom lotów kosmicznych.
Koniec operacji „Most” oznaczał początek misji jednego z najważniejszych pasażerów Dakoty. Jan Nowak-Jeziorański dotarł do Warszawy jako ostatni emisariusz przed powstaniem. Miasto, jak wspominał, wydawało mu się wówczas wielką beczką prochu. W ciągu kolejnych kilku dni spotkał się z dowódcami AK i władz cywilnych. 29 lipca zdał raport przed Komendantem Głównym i dowódcą Okręgu Warszawskiego. W trakcie spotkania przekazał szefowi Sztabu Komendy Głównej Armii Krajowej gen. Tadeuszowi Pełczyńskiemu swoją ocenę sytuacji, przestrzegając przed wybuchem zrywu. To wtedy padły słynne słowa: „Jeżeli +Burza+ w Warszawie została pomyślana jako demonstracja polityczno-wojskowa, to nie będzie ona miała żadnego wpływu na politykę sojuszników, a jeśli chodzi o opinię publiczną na Zachodzie, będzie to dosłownie burza w szklance wody”. Pełczyński odpowiedział, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji zajęcia Polski przez Sowietów, podkreślił jednak, iż wszyscy muszą wypełnić swój obowiązek do końca.
„Wychodziłem z mieszkania na Śliskiej z ciężkim sercem” – pisał po latach Jeziorański. Spotkanie uświadomiło mu głębię tragedii, w jakiej znalazła się sprawa polska. Co gorsza, stwierdził, że „misja była spóźniona, mogła co najwyżej pogłębić jeszcze bardziej wewnętrzną rozterkę tych ludzi w chwili, kiedy każda decyzja była zła”.
„Niech pan sobie wyobrazi człowieka, który przez pięć lat rozpędza się do skoku przez jakiś mur, biegnie coraz szybciej i o krok przed przeszkodą pada komenda: stop! On tak się już rozpędził, że zatrzymać się nie może. Jeśli nie skoczy, rozbije się o mur. Tak jest właśnie z nami” - powiedział.
Jeziorański w Warszawie nabrał pewności, że dowództwo AK przestało brać pod uwagę decyzje podejmowane w Londynie i działa wyłącznie na własną rękę. Tego samego dnia spotkał się z Delegatem Rządu na Kraj. Jan Stanisław Jankowski wysłuchał raportu Jeziorańskiego i stwierdził, że wybuch powstania w Warszawie jest nieunikniony: „Niech pan sobie wyobrazi człowieka, który przez pięć lat rozpędza się do skoku przez jakiś mur, biegnie coraz szybciej i o krok przed przeszkodą pada komenda: stop! On tak się już rozpędził, że zatrzymać się nie może. Jeśli nie skoczy, rozbije się o mur. Tak jest właśnie z nami” - powiedział.
Na polowym lotnisku Jeziorański minął się z jedną z najbardziej tajemniczych postaci II wojny światowej – Józefem Retingerem. W kwietniu 1944 r. został on zrzucony do okupowanej Polski. Oficjalnym celem jego misji była ocena siły struktur Polskiego Państwa Podziemnego i prosowieckich ugrupowań komunistycznych. Prawdziwe intencje Retingera wciąż pozostają jednak w sferze dyskusji historyków. O jego misji wiedział jedynie premier Stanisław Mikołajczyk. Nieudana próba otrucia go przez wywiad AK rzuca na misję Retingera kolejne wątpliwości. Na skutek podania trucizny (prawdopodobnie bakterii wąglika) Retinger był częściowo sparaliżowany. Mimo to po trwającej kilkadziesiąt godzin okrężnej podróży do Londynu niemal natychmiast spotkał się z brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Anthonym Edenem.
W ciągu kilku kolejnych miesięcy miały się odbyć jeszcze dwie operacje „Most”. W listopadzie 1944 r. w Okręgu Radomskim AK przygotowano trzy lądowiska. Na pokład samolotu mieli wsiąść m.in. Jan Nowak-Jeziorański oraz liderzy partii politycznych w kraju, m.in. Wincenty Witos. 15 grudnia 1944 r. z lotniska Campo Cassano wystartowała Dakota pilotowana przez por. Kazimierza Suszczyńskiego i gen. Ludomiła Rayskiego. Z powodu nagłego załamania pogody misja została odwołana. Jej ponowienie planowano na połowę stycznia 1945 r., ale uniemożliwiła to ofensywa Armii Czerwonej. Podczas piątego „Mostu” do Wielkiej Brytanii trzema Dakotami planowano przetransportować alianckich lotników zestrzelonych na Polską i uratowanych przez Armię Krajową. Również tę operację odwołano, a lotnicy wrócili na Zachód wiosną, po wkroczeniu wojsk sowieckich.(PAP)
Autor: Michał Szukała
szuk/ aszw/