Nazywano go jedynym liberałem i Stańczykiem PRL. Z wykształcenia muzyk, sam uważał się głównie za kompozytora. Sławę zdobył jednak przede wszystkim jako publicysta i felietonista. Do historii przeszedł jako autor słów o „skandalicznej dyktaturze ciemniaków”. Ale były one tylko epizodem w najdłuższej walce jego życia – walce z cenzurą.
Zadziorność i skłonność do bycia w opozycji musiały być jego charakterystyczną cechą od młodości, skoro przy ojcu – piłsudczyku i działaczu Polskiej Partii Socjalistycznej – pochlebnie wyrażał się o Romanie Dmowskim i jego pismach. Przeczytał je na zlecenie Legionu Młodych – sanacyjnej, a jednocześnie mocno lewicowej organizacji. Kisielewskiemu spodobał się polityczny realizm przywódcy endecji i jego myślenie w kategoriach geopolitycznych. Nie porwał go za to nacjonalizm (podobnie zresztą jak nie zauroczyła go lewica – po niecałym roku odszedł z Legionu).
Za to porwała go muzyka. Podobno całymi godzinami bębnił po blacie kuchennego stołu, na którym namalowana była klawiatura. Rodzice nie mieli wyjścia i zapisali go na lekcje muzyki.
Kisiel i Giedroyc
Mając 17 lat, rozpoczął naukę w Konserwatorium Warszawskim. Uzyskuje na niej aż trzy dyplomy: z teorii muzyki, kompozycji i fortepianu. Dokłada do tego nieukończone studia na polonistyce i filozofii. Jako dziennikarz debiutuje w 1932 r. – pisze muzyczne recenzje w „Echu Tygodnia”. Później publikuje także w czasopismach „Pion”, „Bunt Młodych” i „Zet”. W kwietniu 1939 r. rozpoczyna pracę w radiowej Rozgłośni Warszawa II.
Współpraca z „Buntem Młodych” przyniosła Kisielewskiemu dodatkową korzyść – poznał Jerzego Giedroycia, z którym połączyła go przyjaźń do końca życia. „Myśmy się cały czas kłócili – nie pamiętam takiego momentu, żebyśmy się nie kłócili. Bardzo przyjacielsko, ale [...] to jest lejtmotyw całej naszej wieloletniej znajomości i przyjaźni” – pisał w jednej z książek; w innej dodawał: „Ja całe życie się z nim właściwie kłócę, ale mu wszystko zawdzięczam”. To Giedroyc dał Kisielewskiemu szansę zaistnienia w roli pisarza, wydając jego powieści. „Chciałem Panu powiedzieć rzecz naprawdę dla mnie najważniejszą. Otóż zawdzięczam Panu to, że +u zmierzchu życia+ (przepraszam za patetyczne sformułowanie) otworzyła się przede mną perspektywa, o której już nawet nie marzyłem: pisania i wydawania tego, co chcę napisać” – tłumaczył Giedroyciowi w liście z listopada 1971 r. Możliwość pisania bez obcej ingerencji – właściwie od początku do końca – stała się jego idee fixe i jak sam mówił „donkichocką nieco walką”.
Okupację spędził w stolicy. Utrzymywał się, udzielając lekcji gry na fortepianie, oraz jako akompaniator w szkole i w kawiarni Rio Rita na Krakowskim Przedmieściu. Działał też w konspiracji, jest m.in. referentem audycji muzyczno-słownych Sekcji Polskiego Radia Delegatury Rządu na Kraj. W czasie wojny poznaje i żeni się z Lidią Hintz, w 1943 r. rodzi się ich pierwszy syn – Wacław, w przyszłości znany pianista. Kisielewski wziął udział w Powstaniu Warszawskim. Został ranny trzeciego dnia zrywu i wywieziony z Warszawy. Z transportu ucieka w Skierniewicach i tam zostaje do końca wojny. W czasie powstania stracił większość dorobku kompozytorskiego. Zryw zostawił w nim nie tylko „mało zaszczytną”, jak sam komentował, bliznę po kuli w plecach, ale też znacznie głębszą ranę – wątpliwości wokół sensu samego powstania.
Po wojnie założył w Krakowie pismo „Ruch Muzyczny”, wykładał też w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, ale przede wszystkim rozpoczynał współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym”. Początkowo miał pisać o muzyce, ale praktycznie od razu zajął się publicystyką. I znów od początku dał o sobie znać temperament i charakter Kisielewskiego, skoro już pierwszy jego felieton opatrzony został notką: „Redakcja nie podziela wszystkich poglądów autora”.
Kisiel i „Tygodnik Powszechny”
Z tygodnikiem z przerwami współpracował przez 44 lata, choć z redakcją katolickiego pisma nie zawsze było mu po drodze. Po ukazaniu się pierwszej powieści Kisiela „Sprzysiężenie”, której homoseksualne wątki wywołały skandal, ks. Jan Piwowarczyk, jeden z założycieli „Tygodnika”, postanowił zawiesić mu felietony. Po latach Kisiel wspominał: „Pamiętam, że kiedy +Sprzysiężenie+ wydałem i podniósł się krzyk, że to pornografia, to ksiądz Piwowarczyk powiedział: +No, panie Kisiel, że pan pisze pornografię, to rozumiem, ale że taką nudną, to już jest niewybaczalne+”.
W przypadku tego powiedzenia raczej nie mówił o sobie. Największym wrogiem Kisiela bez wątpienia była cenzura. „Myśli moje są wypaczane, załgiwane, pokrajane (przez cenzurę całe życie) – a ja nigdy nic nie mogę sprostować, niech to cholera i diabli” – pisał. Był autorem, którego teksty regularnie były cięte przez urzędników z Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, lub jego wojewódzkiego oddziału w Krakowie.
„Wkład” cenzury w literacki dorobek Kisiela był naprawdę imponujący. W samych tylko latach 1957–1961 pisarz na łamach „Tygodnika Powszechnego” opublikował 277 materiałów (w tym 220 felietonów), 114 z nich zostało „pociętych”, lub zakwestionowanych w całości, dodatkowo w kilku przypadkach cenzorzy dopisywali fragmenty tekstu. „Z danych wynika, że rokrocznie średnio 43 proc. publicystyki Kisielewskiego było fałszowane przez cenzorów przez wykreślenie i/lub dopisanie fragmentów tekstu” – podaje Kamila Kamińska w artykule „Felieton mocno jątrzący, czyli cenzura wobec publicystyki Stefana Kisielewskiego (w latach 1957–61)”, z którego zaczerpnięte są te dane.
Tak naprawdę skala interwencji była jeszcze większa, bo w tym czasie publicysta drukował w krakowskim piśmie 26 odcinków swojej powieści pt. „Przygoda w Warszawie”, która nie wzbudzała zainteresowania urzędników Urzędu. Warto dodać, że więcej niż co dziesiąty tekst z owego okresu został skreślony w całości.
Kisiel i odwilż
Kisielewski prawdziwą walkę podjął po 1956 r. Wówczas, na fali odwilży, mając nadzieję na reformy państwa, decyduje się zostać posłem na Sejm w ramach katolickiej grupy „Znak”.
Mandat dał mu prawne narzędzia do potyczek z cenzurą. Kilkanaście razy podczas posiedzeń plenarnych, jak i w komisji przemawia na temat wykroczeń urzędu, wskazując „archiwa nonsensów”. Konsekwentnie głosuje też przeciw uchwaleniu budżetu Głównego Urzędu.
Szczególnie mocno zalazł cenzurze za skórę przemówieniem z lutego 1959 r. Uznał wówczas, że cenzura powinna być oparta na jawnej ustawie, do tego autorzy powinni mieć możliwości odwoływania się od jej arbitralnych decyzji. Uznał, że cenzorzy notorycznie przekraczają uprawnienia, wykreślając – na wszelki wypadek – znacznie więcej, niż powinni. Zarzucał, że uniemożliwiają uprawianie publicystyki niezależnej, bez względu na to, czy jest ona pochwalna, czy krytyczna wobec władzy.
„Ja nie mogę napisać artykułu pochwalnego o Polsce Ludowej, chociaż bardzo bym chciał, bo napisałbym bardzo szczerze i dlatego musiałbym przedstawić światła i przedstawić cienie. No, oczywiście Urząd Kontroli Prasy mechanicznie skreśli wszelkie cienie, zostaną światła, a ja wyjdę na kłamcę, człowieka nieuczciwego”.
Kisielewski uznawał, że cenzura działa bezprawnie. Zażądał omawiania merytorycznych spraw związanych z cenzurą na komisjach sejmowych.
Lutowa ofensywa o tyle przyniosła skutek, że zarzuty Kisiela zostały omówione na odprawie krajowej Głównego Urzędu. „Z Kisielem poradzimy sobie” – uspokajał zastępca prezesa, a zarzuty posła Znaku uznał za śmieszne. „Żądanie natomiast jawności cenzury jest bezprzedmiotowe – bo w każdym konkretnym wypadku redakcja i autor wie o naszych ingerencjach i na tyle ingerencje nasze są jawne i praworządne”. Zakończył uspokajająco: „Nie on nam, a my jemu będziemy pewne rzeczy narzucać”.
Kisielewski z cenzurą walczył na różne sposoby – wdał się m.in. w czasie obrad sejmu w spór z ówczesnym prezesem Urzędu, Czesławem Skonieckim – przy czym, jak podkreślano, „niezadowoloną stroną pozostał nadal poseł Kisielewski”. Korzystał też z innych dróg, także nieformalnych, i niekiedy odnosił sukcesy: „Kisiel ma wielu znajomych i umie z tego korzystać. Interweniował w Biurze Prasowym – odwołanie w części tyczącej Dmowskiego odniosło skutek tylko dlatego, że nam wytłumaczono przyczynę” – wyjaśniał wiceprezes Urzędu.
Walka rzeczywiście była jednak w większości wypadków „donkichocka”, sam Kisielewski ze smutkiem tak podsumowywał jej efekty: „Cenzura uniemożliwiła mi wykonywanie zawodu publicysty politycznego, do którego czułem się powołany, cenzura zafałszowała, spaczyła i popsuła 90 procent tego, co wydrukowałem”.
Skandaliczna dyktatura ciemniaków
„Proszę Państwa, byłoby oczywiście rzeczą śmieszną, gdybyśmy dzisiaj mówili tylko o sprawie +Dziadów+, nie rzucając jej na tło szersze. Ja bym tak drastycznie mógł powiedzieć, że jeśli ktoś przez 22 lata dostaje po gębie i nagle w 23 roku się obraził – to jest coś dziwnego [...] Opowiadam się za rezolucją kolegi Kijowskiego, która stawia sprawę całościowo na tle tej skandalicznej dyktatury ciemniaków w polskim życiu kulturalnym, jaką obserwujemy od dłuższego czasu” – to być może najsławniejsze zdanie wypowiedziane przez Kisielewskiego.
Był luty 1968 r. Trwało właśnie nadzwyczajne spotkanie Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich w związku ze zdjęciem z afisza „Dziadów” Kazimierza Dejmka. Dyskusja była gorąca. Cenzurę zaatakowało kilku twórców, m.in. Antoni Słonimski, Leszek Kołakowski, czy Paweł Jasienica. Rezolucję w sprawie cenzury zgłosił krakowski eseista Andrzej Kijowski. Ale to właśnie słowa Kisielewskiego najmocniej ubodły władzę.
Osobiście urażony poczuł się I sekretarz PZPR. W publicznym przemówieniu Gomułka oskarżył pisarzy o życie na garnuszku państwa i nielojalność: „Te dotacje i subwencje powstają z pracy narodu, z pracy tych, których jaśnie oświecony wróg Polski Ludowej – Kisielewski, określił pogardliwie mianem ciemniaków”.
Jeszcze 3 marca w „Tygodniku” ukazał się felieton „Opozycja na ślepo”. Prawdopodobnie przepuszczony przez nieuwagę, bo już kilka dni później Kisielewskiego obejmuje całkowity zakaz publikacji. Na łamy „TP” wróci dopiero po trzech latach.
Zakaz publikacji Kisiela
Na więcej niż słowną odpowiedź władz nie trzeba było długo czekać. Zakaz publikacji najwyraźniej władzy nie wystarczył. 11 marca Kisiela idącego wieczorem po uliczkach Starego Miasta zaatakowali tzw. nieznani sprawcy. Najpierw usłyszał krótki ideologiczny wykład, który został podsumowany słowami: „a teraz sk... za to dostaniesz”. Następnie publicysta został dotkliwie pobity. Jak wspominał później Kisiel, bili jednak fachowo – oszczędzając głowę, by nie dopuścić do obrażeń zagrażających życiu.
To był najbardziej brutalny przykład ingerencji władzy w życie Kisiela. Ale nie jedyny: w jego mieszkaniu zamontowane zostały podsłuchy. Publicysta był o tym przekonany, ale w 1970 r. otrzymał bezsporny dowód. Wówczas to z misją załatwienia skrócenia zakazu publikacji do ówczesnego wicemarszałka Sejmu wyruszył poseł Znaku Stanisław Stomma. „A wy wiecie, co on chciał zrobić? On chciał zabić towarzysza Wiesława! Może chcecie zobaczyć stenogram rozmowy?” – usłyszał od Zenona Kliszki. Kisielewski przypomniał sobie wówczas odbytą w salonie własnego mieszkania rozmowę z Jerzym Andrzejewskim: „Andrzejewski: Nuda, nic się nie dzieje. Cenzura szaleje. Zróbmy coś! Kisielewski: – No to co możemy zrobić? Zabijmy Gomułkę. Andrzejewski: – To przyjdzie jakiś Szydlak!”.
Zakaz publikacji został anulowany dopiero po dojściu do władzy Edwarda Gierka, w 1971 r. Nie była to ostatnia przerwa w możliwości publikowania. Kolejna proskrypcja spotkała Kisielewskiego w czasie stanu wojennego.
Epilogiem walki z cenzurowanie tekstów był spór z redakcją „Tygodnika” po 1989 r. W proteście przeciw ingerencjom w felietony Kisiel po 44 latach rozstał się z „TP” i rozpoczął publikacje w tygodniku „Wprost”.
Zmarł 27 września 1991 r.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP