Tradycja obchodzenia święta zmarłych to nie tylko budowanie związków ze swoimi przodkami i okazja do ich wspominania. Jest to element naszej „religii publicznej” – mówi PAP dr hab. Michał Łuczewski, socjolog z UW.
Polska Agencja Prasowa: Wiosną tego roku w rozmowie z Polskim Radiem stwierdził pan, iż „wiedzieliśmy, że katastrofa kiedyś nadejdzie”. Dlaczego więc gdy nadeszła pandemia koronawirusa, byliśmy tak bardzo zaskoczeni i dostrzegliśmy, że śmierć jest czymś, co towarzyszy nam każdego dnia?
Dr hab. Michał Łuczewski: Myślę, że częstsze dostrzeganie śmierci jest spowodowane masowością epidemii. Jednocześnie próbowaliśmy lekceważyć skutki tej choroby. Było to szczególnie widoczne latem, gdy podczas urlopów nie przejmowaliśmy się istnieniem wirusa. Dopiero dziś, gdy skala zachorowań jest tak wielka i każdy wśród swojej rodziny lub znajomych zna kogoś chorego na koronawirusa, myślimy w sposób bardziej eschatologiczny. Zarazem wydaje mi się, że gdyby nie tak wielka mediatyzacja współczesnego świata, nie wiedzielibyśmy o istnieniu epidemii. Dostrzegalibyśmy jedynie zachorowania na nową, bardziej zjadliwą grypę. Dziś sięgnięcie po jakikolwiek środek masowego przekazu oznacza, że docieramy do informacji na temat liczby zakażeń i zmarłych. To główne powody większej obecności śmierci w naszym życiu.
PAP: Można jednak odnieść wrażenie, że dawne społeczeństwa w sposób bardziej otwarty okazywały żałobę i żal po stracie najbliższych. W kulturze nowoczesnego Zachodu mamy do czynienia z częstszym ukrywaniem smutku i psychicznym oswajaniem straty. Skąd tak wielka zmiana społeczna i kulturowa?
Dr hab. Michał Łuczewski: To fundamentalne pytanie, na które próbował odpowiedzieć m.in. słynny francuski historyk Philippe Ariès w swoich książkach poświęconych postrzeganiu śmierci w minionych wiekach. Jego zdaniem ta wielka zmiana w okazywaniu stosunku do żałoby i śmierci jest spowodowana dominacją warstwy średniej, a zwłaszcza wielkomiejskiego mieszczaństwa. W przeciwieństwie do chłopów i arystokracji mieszczanie zaczęli coraz bardziej uznawać śmierć za zjawisko, które powinno być ukrywane i ograniczone do specjalnych przestrzeni, takich jak szpitale. Warstwa średnia skupia się na doczesności, realizacji swoich interesów, ale nie myśli o rzeczywistości w kategoriach długiego trwania i kontekście eschatologicznym. Ariès uważał, że ta wizja świata, którą najpełniej wyrażało amerykańskie mieszczaństwo, w zeszłym stuleciu przeniknęła do pozostałych warstw społecznych.
Dziś na Zachodzie śmierć jest coraz bardziej pozbawiana rytuałów przejścia. Klasa średnia poszukuje oszczędności pieniędzy, czasu, energii emocjonalnej oraz jak najłatwiejszych sposobów „utylizacji” zwłok. Stąd m.in. tak wielka popularność kremacji. W Wielkiej Brytanii coraz popularniejsze stały się usługi tzw. bezpośrednich pogrzebów (direct burials). Wyspecjalizowana firma odbiera z domu zwłoki, a następnie dostarcza urnę z prochami, pozostawiając w gestii rodziny, co się z tą urną stanie. W ten sposób rodzina skraca „łańcuch wartości”, pomijając wszystkich pośredników, w tym przede wszystkim instytucje religijne, i ogranicza koszty całej operacji do 1200 funtów. To bardzo silny trend pozbawiania śmierci otoczki rytualnej i wpisywania jej do swoistego rachunku zysków i strat.
Podczas moich badań socjologicznych prowadzonych na wsi byłem świadkiem zupełnie innych zwyczajów, m.in. czuwania przy zwłokach zmarłego. Widziałem też dzieci całujące dłoń zmarłego wujka. Ten obyczaj niepokoił mnie jako przedstawiciela warstwy średniej. Ale właśnie w tym, co uznawałem za archaiczne, była mądrość: że istnieje nieznana, niepokojąca przestrzeń, nad którą nie możemy zapanować. Śmierć czeka nas wszystkich. Siła warstwy średniej polega na dawaniu iluzji pełnej kontroli nad swoim życiem, aż do jego końca. Nawet śmierć chcemy wyjaśniać. Z tego wynika pytanie: „na co umarł”. Otrzymując odpowiedź, oddychamy głęboko, bo już wiemy, bo ogranicza to tajemnicę odejścia. W takim wypadku śmierć nie przychodzi jako coś zupełnie zaskakującego i nieracjonalnego.
Tymczasem warstwy arystokratyczne, mające swoje korzenie w rycerstwie, częściej konfrontowały się ze śmiercią, posiadały własny mit „pięknej śmierci”. Część tego etosu została przejęta przez polską inteligencję, gdy walczyła w II wojnie światowej. Do dziś jedną z najważniejszych stawek życia polskiej inteligencji jest, jak pokazywał prof. Tomasz Zarycki, zająć dobre miejsce na dobrym cmentarzu, najlepiej na Powązkach lub w Laskach. Nie daj Bóg, kiedy ktoś zostanie pochowany na Wawelu, wtedy odezwie się krzyk, jakby ktoś niegodny zajął miejsce przynależne komuś innemu.
PAP: Socjologowie zauważają, że „tradycja narodowa” to zjawisko stosunkowo młode, sięgające początków XIX wieku. W tym kontekście pamięć o przodkach można uznać za pierwotną formę pamiętania o przeszłości. Jak daleko w tradycyjnych społecznościach, takich jak badana przez pana wieś Żmiąca, sięga pamięć o poprzednich pokoleniach?
Dr hab. Michał Łuczewski: Zwykle mówi się, że „pamięć chłopska” sięga trzech pokoleń i jest jak piasek, który się przesypuje. Sprawdzałem, jakie były najwcześniejsze „wspomnienia” historyczne członków tej społeczności. Jeden z mieszkańców wspominał, że spotykał jeszcze ludzi, którzy mieli bezpośredni kontakt z pokoleniem, które pamiętało rabację galicyjską. To był jednak wyjątek. Zupełnie inaczej wydarzenia roku 1846 „relacjonował” potomek miejscowej szlachty. Mówił o nich, jak gdyby wydarzyły się wczoraj. W wielkim napięciu opowiadał mi o ucieczce swoich przodków z dworu do stajni i ich strachu, aby nie zdradziło ich rżenie koni.
Z drugiej strony wydaje mi się, że przeszłość dla chłopów była czymś intensywniejszym, bo ona istnieje nie tylko w pamięci, lecz zwłaszcza w doświadczeniu. Wiara w przenikanie się ziemi i nieba, w obcowanie świętych jest tam znacznie silniejsza. To czasem może być myślenie magiczne, ale moim zdaniem jest w tym przede wszystkim głębokie chrześcijańskie przekonanie, że świat nie jest zamknięty wyłącznie do doczesności. Chłopi mogli nie pamiętać o swoich przodkach, ale doświadczali tego, że przodkowie pamiętali o nich. Tu nie chodzi tylko o doświadczenie metafizyczne – obcowania z duszami – lecz doświadczenie bardzo konkretne. Chłopi mogli nie pamiętać, jak na imię miał pradziadek, ale wiedzieli, że uprawiali tę samą ojcowizną, że są w tym samym miejscu i robią to samo, co ich przodkowie wieki wcześniej. Ta długa pamięć jest trudno artykułowana i zawarta jest bardziej w przeczuciu niż w wiedzy.
PAP: Modny w ostatnich dziesięcioleciach obyczaj poszukiwania swoich korzeni rodzinnych można traktować tylko jako rodzaj snobizmu lub hobby, czy jednak przejaw dążenia do zachowania świata przodków w bezpośredniej bliskości?
Dr hab. Michał Łuczewski: W przypadku szlachty i chłopów poprzednie pokolenia w pewien sposób nas określają. Można powiedzieć, że „noblesse oblige”. Klasa średnia raczej nie chce być określana, lecz sama chcę tę przeszłość określać. Tak jak wybieramy produkty z półki w supermarkecie, tak wybieramy elementy swojej tradycji i poszukujemy korzeni. W Polsce klasa średnia z pomocą inteligencji próbuje definiować uniwersalny model człowieczeństwa, który następnie przejmują inne warstwy. Jedną ze strategii konstruowania takiego „nowego człowieka” jest uniwersalizowanie etosów warstw konkurencyjnych; np. pewne współczesne formy buntu klasy średniej i inteligencji mogą swoimi środkami wyrazu przypominać te znane z czasów rabacji galicyjskiej. Tym razem jednak służą one nie partykularnym interesom jakieś warstwy, ale „prawom człowieka”.
To interesująca forma pewnej zamiany. W moich badaniach pamięci okazywało się, że dla współczesnych chłopów rabacja galicyjska jest wydarzeniem strasznym, bratobójstwem, przecież największym grzechem jest kogoś krzywdzić lub niszczyć. Tymczasem przedstawiciele klasy średniej będą uzasadniali pogromową przemoc z 1846 r., a w ich oczach czasem widzę błysk, jakby żałowali, że nie mogli wziąć udziału w pochodach. I pozostaje tylko śpiewanie pieśni z czasów Szeli „Ksiydza z kazalnicy zrucić”, zrekonstruowanej przez zespół RUTA. A jednocześnie wielu z tych wielkomiejskich fanów Szeli oburzają gusty utożsamiane ze współczesnymi środowiskami wiejskimi, takie jak np. kultura muzyki discopolo. W ten sposób nawet kiedy inteligencja utożsamia się z chłopstwem, nawet kiedy wczuwa się w gniew ludu i używa „chamskiego” języka, chłopstwo i szerzej: warstwa ludowa – nadal dla inteligencji pozostaje chamem, za bardzo religijnym, za mało radykalnym, za mało „uniwersalnym”.
PAP: W części polskiego społeczeństwa jest obecny ten sam lęk przed chłopami, który Wyspiański przedstawił w „Weselu”?
Dr hab. Michał Łuczewski: Myślę, że inteligencja pozbywa się tego strachu. W pamięci historycznej gniew był charakterystyczny dla „uciskanych mas ludowych”. Inteligenckie wyrzuty sumienia w tej sferze zanikają. Norbert Elias powiedziałby, że coraz częściej mamy do czynienia z załamywaniem się „procesu cywilizacyjnego”, erupcjami emocji, które do tej pory były poskramiane. Klasa średnia czy inteligencja nie boi się rabantów galicyjskich. To raczej ich chłopscy potomkowie mogą się bać klasy średniej.
PAP: Czytając w XIX-wiecznej prasie warszawskiej opisy dnia Wszystkich Świętych, można stwierdzić, że obchody tego święta to element długiego trwania w kulturze. Do dziś atmosfera tego dnia jest mniej więcej taka sama. Czy za kilka dziesięcioleci ta tradycja będzie trwała?
Dr hab. Michał Łuczewski: Pamiętajmy, że to w pewnej mierze „tradycja wynaleziona”. Nowoczesna nekropolia powązkowska została założona w końcu wieku XVIII, a zwyczaj zapalania zniczy, który nam wydaje się arcypolski i nierozerwalnie łączy się z początkiem listopada, przyszedł na ziemie polskie dopiero w wieku XIX. Tradycja obchodzenia święta zmarłych to nie tylko budowanie związków ze swoimi przodkami i okazja do ich wspominania, ale również okazja do spotkania z rodzinami. Wydaje się, że trudno przewidywać, aby ten element polskiej tradycji uległ zanikowi. Jest to element naszej „religii publicznej”, obchodzony tak jak Boże Narodzenie, również przez odrzucających tradycyjną religijność. Polska rodzina z pewnością jest słabsza niż kiedyś, jednak epidemia pokazała, że to wciąż instytucja udzielająca nam schronienia. Nie instytucje państwowe czy kościoły, ale rodziny były kluczowe dla naszego bezpieczeństwa w tym trudnym momencie. Tak długo jak rodzina będzie silna, a inne instytucje słabe, tak długo polska tradycja będzie utrzymana. Myślę, że opisany na początku proces odchodzenia od rytuałów związanych ze śmiercią bliskich jest w naszym kraju raczej kwestią dekad, a nie lat.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /