Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju w 1948 r. Sowieci wykorzystali propagandowo. Słowa, jakie padły w czasie obrad, należy traktować w kategoriach politycznych, wręcz politycznej nowomowy – mówi PAP historyk dr Andrzej Skalimowski z Instytutu Historii Nauki PAN. 75 lat temu, 25–28 sierpnia 1948 r., odbył się we Wrocławiu Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju.
Polska Agencja Prasowa: Dlaczego trzy lata po zakończeniu II wojny światowej postanowiono zorganizować we Wrocławiu Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju?
Dr Andrzej Skalimowski: Musimy pamiętać, że był to czas bardzo silnych napięć na linii Wschód-Zachód, czyli między blokiem komunistycznym, któremu przewodził Związek Sowiecki, a resztą zachodniego świata demokratycznego. Jako przykład tych napięć mogę podać chociażby blokadę Berlina czy konflikt sowiecko-jugosłowiański. Przede wszystkim był to jednak czas, kiedy Związek Sowiecki cały czas pracował nad bombą atomową, aby dogonić pod tym względem Amerykanów. W związku z tym, aby zyskać na czasie, organizowane były wszelkiego rodzaju inicjatywy, które w domyśle miały bronić idei pokoju, ale tak naprawdę miały opóźniać dążenie i przygotowywanie społeczeństw do udziału w nowej wojnie, w której Sowieci bez bomby atomowej mieliby nierówne szanse.
Nie bez wymowy propagandowej był także wybór miejsca prowadzenia obrad. Wrocław był miastem leżącym właściwie w gruzach po działaniach II wojny światowej. Ponadto było to miasto poniemieckie, które w granicach Polski znalazło się w wyniku powojennych ustaleń. Trudno było znaleźć lepsze miejsce, które mogłoby zostać tak propagandowo wykorzystane, jak właśnie Wrocław.
PAP: Większość źródeł podaje, że pomysłodawcą zorganizowania w Polsce Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju był Jerzy Borejsza. Jednak jego inicjatywa miała zostać następnie zaakceptowana przez Moskwę...
Dr A. Skalimowski: W tamtym czasie bez zgody Moskwy nic nie mogłoby się wydarzyć. Rzeczywiście mówi się, że to Borejsza był oficjalnym inicjatorem tego kongresu. Przypomnę tylko, że był on wówczas prezesem spółdzielni wydawniczej Czytelnik. To człowiek, który bez wątpienia miał ambicje, żeby stworzyć – jakbyśmy dzisiaj to powiedzieli – coś na kształt koncernu medialnego, jednak w państwie zarządzanym przez komunistów. Miał także ambicje, żeby sprowadzać do Polski ambitnych intelektualistów i literatów, czyli ludzi, którzy wówczas kreowali przekaz trafiający do opinii publicznej. Zatem pomysł organizacji takiego kongresu mógł faktycznie oficjalnie wyjść od niego. Jednak ostateczna decyzja o organizacji tego wydarzenia została podjęta w Moskwie, zwłaszcza że jeden z ideologów sowieckich - Andriej Żdanow - już wcześniej zgłaszał takie pomysły.
Mam jednak wrażenie, że mogło być nawet odwrotnie – że sygnał poszedł z Moskwy. Byłby to spójne z całą koncepcją komunistycznej międzynarodówki, która polegała na wciąganiu intelektualistów i ludzi kultury w orbitę sowieckich wypływów. Sowieci chcieli się jawić się jako siła pokojowa, a ideologia komunistyczna miała służyć "dobrym" sprawom w przeciwieństwie do ideologii imperialistycznej i kapitalistycznej Stanów Zjednoczonych. Sowieci od dawna pracowali nad tym, aby przyciągnąć intelektualistów o lewicowych poglądach, a wrocławski kongres miał być materialnym ukoronowaniem tych starań.
PAP: Jaki cel przyświecał organizatorom kongresu?
Dr A. Skalimowski: Zdania wśród historyków są w tej kwestii podzielone. Wskazuje się, że inicjatywa wyszła rzeczywiście z polskiej strony, co było obliczone może nie na wciągniecie Polski w orbitę zachodnią, bo to było niemożliwe w ówczesnej rzeczywistości politycznej, ale chociaż na umożliwienie pozostania w kontaktach zagranicznych, choć oczywiście pod nadzorem sowieckim. W sferze kultury i literatury łudzono się bowiem, że z Zachodem będzie można jeszcze utrzymywać jakieś kontakty. Myślę, że właśnie to przyświecało członkom polskiej delegacji.
Sam kongres był wzorowany na Międzynarodowym Kongresie Pisarzy w Obronie Kultury, który odbył się w 1936 r. w Paryżu. Idea organizowania kongresów była charakterystyczna dla dwudziestolecia międzywojennego oraz okresu tuż po wojnie. Należy pamiętać, że przy ówczesnych środkach masowego przekazu tego typu zjazdy, podczas których odbywały się wystąpienia intelektualistów, miały dużą siłę oddziaływania.
PAP: Jacy intelektualiści pojawili się na gresie?
Dr A. Skalimowski: Do Wrocławia przyjechali przedstawiciele czterdziestu sześciu krajów, w tym ze Stanów Zjednoczonych oraz krajów zachodnich. Wśród zagranicznych gości byli m.in. Le Corbusier, Pablo Picasso, Louis Aragon, György Lukacs, Irene i Frederic Joliot-Curie, Fernand Leger, Roger Vailland, Salvatore Quasimodo, Paul Eluard, Ilja Erenburg, Aleksander Fadiejew, Michał Szołochow, a także dyrektor generalny UNESCO Julian Huxley. Zaś w skład polskiej delegacji, której przewodniczył Jarosław Iwaszkiewicz, wchodzili m.in. Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska, Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Andrzej Panufnik, profesorowie Józef Chałasiński, Ludwik Hirszfeld, Tadeusz Kotarbiński, Kazimierz Wyka, Stanisław Lorentz i Stanisław Ossowski. Byli to więc rozpoznawalni i wpływowi w swoich środowiskach intelektualiści.
PAP: Jak przebiegały obrady, skoro wzięli w nich udział przedstawiciele zarówno krajów komunistycznych, jak i zachodnich?
Dr A. Skalimowski: Ten kongres zostałby dobrze zapamiętany jako potrzebna inicjatywa, gdyby nie wystąpienie sowieckiego pisarza Aleksandra Fadiejewa, które na pewno zostało zainspirowane przez Moskwę, ponieważ żaden z członków sowieckiej delegacji nie pozwoliłby sobie na samodzielność. Fadiejew ostro zaatakował zachodnich pisarzy, oświadczając: "Gdyby szakale mogły nauczyć się pisać na maszynie, gdyby hieny umiały władać piórem, to, co by tworzyły, przypominałoby z pewnością książki Millerów, Eliotów, Malraux i innych Sartre'ów".
Fadiejew negatywnie podgrzał atmosferę, choć jego słowa były obliczone na efekt, który ostatecznie nastąpił – część delegatów opuściła kongres i wyjechała z Wrocławia, nie czekając jego końca. Warto zaznaczyć, że było to posunięcie charakterystyczne dla sowieckiej dyplomacji, która była obliczona na działanie w napięciu i konflikcie. Szybko się zatem okazało, że współpraca intelektualna między Wschodem a Zachodem raczej nie będzie możliwa, a przynajmniej nie na tym kongresie. Choć oczywiście w propagandzie próbowano przestawiano to jako sukces kongresu, który odsiał farbowanych intelektualistów zachodnich, którzy gdy tylko usłyszeli słowa prawdy, to się obrazili, zaś ci, którzy pozostali, byli określani jako prawdziwi członkowie obozu pokoju.
PAP: Przebieg obrad był zatem w dużym stopniu podporządkowany dyrektywom Kremla. Czy część polskiego środowiska intelektualistów zbojkotowała jednak ten kongres?
Dr A. Skalimowski: W rozmowach kuluarowych pojawiały się co prawda głosy niezgody, należy jednak pamiętać, że kongres był na tyle prestiżowe przedsięwzięciem, że lista zaproszonych osób była raczej krótsza niż dłuższa. Znalezienie się na niej było traktowane jako wyraz uznania ze strony organizatorów. Artyści raczej zabiegali o to, aby się na tej liście znaleźć, niż żeby zostać z niej wykreślonym. Zresztą komuniści nie zwrócili się z zaproszeniem do wszystkich, a też delegacje krajowe nie były bardzo liczne.
PAP: Jaka miałaby być więc rola intelektualistów, aby zachować na świecie pokój? Czy w ogóle wpływy i możliwości intelektualistów były aż tak duże?
Dr A. Skalimowski: W tamtych czasach tak rozumiano rolę intelektualistów. Proszę pamiętać, że literatura w Związku Sowieckim była traktowana jako broń ideologiczna partii. Zadanie postawione przed pisarzem było niezwykle istotne, ponieważ uznawano, że literatura wywiera największy wpływ - większy niż teatr, muzyka czy sztuki plastyczne - na proces formowania nowego, sowieckiego człowieka.
Uważano, że pisarze, którzy wzięli udział we wrocławskim kongresie, w swojej twórczości będą powielać wizję kreowaną przez Związek Sowiecki, a także przekonywać swoich czytelników do komunizmu. Oczywiście, jeśli coś nie było po ich myśli, to cenzurowali to.
PAP: Jak chociażby list od Alberta Einsteina skierowany do uczestników kongresu…
Dr A. Skalimowski: Właśnie. Einstein nie wziął udziału w kongresie, ale przesłał do jego uczestników swoje słowa. List oczywiście odczytano, ale ponieważ fizyk wzywał w nim do stworzenia międzynarodowego gremium kontrolującego atomistykę, to ten fragment listu nie został odczytany. To pokazuje, że organizatorom kongresu tak naprawdę nie zależało na wolnym głosie, ale wyłącznie na przedstawieniu własnej – czyli sowieckiej – wizji.
PAP: Na ile wrocławski kongres był spotkaniem intelektualistów, a na ile było to zgromadzenie polityczne?
Dr A. Skalimowski: Myślę, że było to przede wszystkim zgromadzenie polityczne, choć – jak już wspomniałem – w tamtych czasach trudno było oddzielać sferę intelektualną od polityki. Wpływ intelektualistów przenikał do polityki, a oni sami byli wykorzystywani propagandowo. Można więc stwierdzić, że wszystkie słowa, jakie padły w czasie obrad Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju, należy traktować w kategoriach politycznych, wręcz politycznej nowomowy.
W czasie obrad prowadzono także wojnę na miny. Mamy nawet relacje, z których dowiadujemy się, że kiedy swoje przemówienia wygłaszali przedstawiciele zachodni, to Fadiejew demonstracyjnie zdejmował słuchawki, a Erenburg robił miny. Ich zachowanie było obliczone na konfrontację.
Ważne są również działania towarzyszące kongresowi. Odbywał się on czasie Wystawy Ziem Odzyskanych, która jest znana jako jedno z największych propagandowych wydarzeń komunizmu. Wszyscy przedstawiciele zagraniczny byli wożeni po Wrocławiu i okolicach, a następnie i po Polsce. To przecież wtedy Pablo Picasso, będąc w Warszawie, rysował na ścianach nowych domów syrenki. Cały czas nad tymi intelektualistami "pracowano", aby po powrocie do swoich krajów pokazali wizję Polski oraz krajów bloku wschodniego jako najlepszą z punku widzenia nowych, komunistycznych władz.
PAP: A jaki był odbiór tego kongresu w opinii publicznej, także w mediach zagranicznych?
Dr A. Skalimowski: Oczywiście w prasie sowieckiej, a za nią i w polskiej, pojawiały się artykuły i relacje z kongresu, które przedstawiały to wydarzenie jako sukces bloku wschodniego. Natomiast prasa zachodnia po kompromitującym wystąpieniu Fadiejewa i wyjeździe niektórych zachodnich uczestników właściwie straciła zainteresowanie tym przedsięwzięciem, traktując je jako imprezę propagandową.
PAP: Jaki jest bilans tego kongresu? Do jakich wniosków doszli intelektualiści?
Dr A. Skalimowski: Oczywiście podjęto rezolucję, w której napisano, że należy dbać o pokój, a hekatomba II wojny nie może się powtórzyć. Uznano, że krajem, który przewodzi obozowi pokoju, jest Związek Sowiecki, zaś okropne Stany Zjednoczone doprowadzają do katastrofy ludzi pracy.
Były to typowe dla tamtych czasów ogólnikowe hasła, które jednak miały bardzo konkretny wydźwięk. Pokazywały, że zimna wojna postępuje, a żelazna kurtyna będzie trudna do pokonania. W bardzo wyraźny sposób zarysował się konflikt między mocarstwami, także w sferze intelektualnej i kulturalnej, które powinny być wolne od tego typu napięć. Co więcej, nie było wątpliwości, że ten konflikt będzie się pogłębiał - z kolei wybuch wojny koreańskiej w 1950 r. w zasadzie przekreślił wszelkie szanse i nadzieje, że uda jeszcze nawiązać jakąś współpracę kulturalną i intelektualną.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp/