Ludność cywilna wypędzona przez Niemców podczas Powstania i po nim trafiła z Warszawy do obozu przejściowego Dulag 121 w Pruszkowie. Żywność i wszelką pomoc zapewniła im okoliczna ludność, pomagając też w ucieczkach, ofiarując schronienie, fałszywe dokumenty. To dzięki nim przetrwali - mówi PAP dyrektorka Muzeum Dulag 121, Małgorzata Bojanowska.
"Misją naszego Muzeum jest upamiętnienie losów warszawiaków, którzy zostali podczas Powstania Warszawskiego i po jego zakończeniu wypędzeni z miasta i znaleźli się w obozie przejściowym Dulag 121 w Pruszkowie. Byli tu segregowani, ponieważ celem utworzenia obozu było wywiezienie wszystkich mogących pracować na rzecz III Rzeszy na jej tereny, do fabryk, kamieniołomów, obozów pracy przymusowej. Natomiast ludność cywilną, która nie była zdolna do pracy - kobiety z dziećmi, osoby chore i starsze, wywożono do Generalnego Gubernatorstwa” - powiedziała PAP Małgorzata Bojanowska.
Jak zaznaczyła, drugim zagadnieniem należącym do misji placówki jest upamiętnienie pomocy niesionej ludności cywilnej, która znalazła się w tym obozie, przez mieszkańców powiatu pruszkowskiego i okolicznych miejscowości. "Obóz powstał w zupełnie nieprzygotowanym do tego miejscu, w olbrzymich, brudnych halach po opuszczonych warsztatach kolejowych. Warunki były tragiczne, nie było sanitariatów, brakowało wody. Nie było nic, co by tym ludziom pomogło przetrwać po dramatycznych przeżyciach w Warszawie. Niemcy zdecydowali, że wszelką pomoc i zaopatrzenie w żywność ma zapewnić okoliczna ludność” - opowiadała.
"Na teren obozu wpuszczano +wolontariuszy+, Polaków, którzy mieli pomagać, przede wszystkim lekarzy, sanitariuszki, noszowych, tłumaczy, personel kuchni. Otrzymali oni przywilej, że w zamian za pomoc mogli wyprowadzić stamtąd kogoś ze swojej rodziny. Zgłaszało się więc coraz więcej osób, zwłaszcza widząc dramatyczną sytuację osób w obozie. Pamiętajmy, że warszawiacy wyszli z Warszawy praktycznie bez niczego, nie wiedząc, jaki los czeka ich dalej, ze świadomością dramatu rzezi Woli i Ochoty” - przypomniała Bojanowska.
Szansa ludności cywilnej na przeżycie w obozie zależała więc od tego, jak zachowają się okoliczni mieszkańcy. "Ta pomoc była często spontaniczna, płynąca ze świadomości tego, co potrzebne, ale także zorganizowana, bo na terenie obozu działała RGO, czyli Rada Główna Opiekuńcza, legalna organizacja, która miała prawo pomagać Polakom w czasie wojny. Konspiracyjnie działała też Wojskowa Służba Kobiet AK. Pomagano przetrwać znajdującym się w obozie te bardzo trudne warunki, starano się ich leczyć, chociaż nie było środków medycznych, karmić, podtrzymywać na duchu, także kontaktować się z sobą, bo po segregacji członków rodzin często umieszczano w oddzielnych halach. Ocenia się, że polski +personel+ obozu liczył w pewnych okresach nawet tysiąc osób” - relacjonowała.
"Polscy +wolontariusze+ robili wszystko, by jak najwięcej ludzi z tego obozu wyciągnąć. Oczywiście były metody legalne, Niemcy nie chcieli wywozić obłożnie lub zakaźnie chorych. Działała niemiecka komisja lekarska, która zwalniała z obozu. Pracowali przy niej polscy lekarze, pielęgniarki, tłumaczki, którzy robili wszystko, żeby na listach do zwolnienia znaleźli się zarówno chorzy, jak i zdrowi. Wkładano w gips najbardziej zagrożonych wywózką, uczono symulować chorobę np. wypicie 3 łyżek ropy powodowało takie objawy jak tyfus. Do powstałej listy zwolnionych z obozu wpisywano dodatkowe nazwiska pomiędzy już umieszczonymi. Wszystko to czyniono oczywiście z narażeniem życia” - podkreśliła Bojanowska.
Pomoc nieśli także księża i siostry zakonne wpuszczani na teren obozu. "Mieli na sobie po 2-3 sutanny czy habity, by wyprowadzać w nich ludzi, zwłaszcza młodych zagrożonych wywózką na roboty czy do obozów koncentracyjnych. Bardzo pomagali kolejarze, zwalniali bieg, zanim pociąg wjechał na teren obozu i ludzie po ciemku wyskakiwali. Tych sposobów było bardzo wiele. Szacuje się, że ok. 100 tys. osób udało się legalnie i nielegalnie wyprowadzić” - zaakcentowała.
"Po opuszczeniu obozu trzeba ich było zabezpieczyć w podstawowe rzeczy - ubranie, jedzenie, dach nad głową, fałszywe dokumenty, często ukryć, zorganizować przewiezienie do dalszych miejscowości, gdzie mogli być bardziej bezpieczni. Okoliczne miejscowości - Brwinów, Podkowa Leśna, Milanówek, Nadarzyn, Komorów, sam Pruszków powiększyły się wtedy o kilka tysięcy osób, bo tych ludzi po prostu przyjmowano i opiekowano się nimi. Powstawały też jadłodajnie czy nawet noclegownie dla tych, którzy nie znaleźli schronienia w jakimś domu. To było bardzo ważne dla tych ludzi, dzięki pomocy i solidarności ludności okolicznych miejscowości ci, którym udało się wyjść z obozu po prostu przetrwali” - oceniła Bojanowska.
"To wsparcie objawiało się również dalej, kobiety z dziećmi i osoby starsze, chore wywożone na teren Generalnego Gubernatorstwa znajdowały opiekę u ludności miejscowej. Pomagano się także kontaktować, np. z jadącego transportu wyrzucano kartki z informacjami, zbierane potem z torów przez dzieci, i następnie starano się zawiadamiać ludzi, że ktoś z ich bliskich został wywieziony. Kiedy było wiadomo, że będzie przejeżdżał transport z więźniami z Warszawy, okoliczne kobiety przekazywały im na postojach jedzenie. Ta pomoc była naprawdę ofiarna, bardzo wzruszająca i poruszająca, świadcząca o niesamowitej solidarności wśród tych ludzi, którym przecież wszystkim było ciężko” - zauważyła.
"Dlatego też powstała nasza wystawa +Solidarność i Wsparcie+, by zwrócić uwagę na tę piękną i pełną humanitaryzmu postawę, w tym całym nieszczęściu i tragedii. Była to solidarność po prostu ludzka, ale też solidarność z tymi, którzy zdecydowali się walczyć w Powstaniu, solidaryzowanie się z tym walczącym miastem. Piękny przykład jedności w nieszczęściu” - powiedziała Bojanowska.
Na wystawie można zobaczyć infografiki pokazujące, gdzie znajdowały się miejsca, w których udzielano pomocy. "Można dowiedzieć się o tych wszystkich sposobach jej udzielania, jak wyglądała segregacja wypędzonych, jakie organizacje i środowiska pomagały, jak wyglądało życie w obozie. Są fragmenty relacji świadków historii, którzy opowiadają, co było dla nich najstraszniejsze i w jakich okolicznościach otrzymali pomoc, jak organizowane były te ucieczki z obozu, jak powstawały kuchnie, jadłodajnie dla tych, którzy wyszli czy jak pracowała kuchnia w samym obozie” - opowiadała.
"Poprzez tę wystawę chcemy przywrócić pamięć o ludności cywilnej i jej gehennie, ale także o ogromnym wsparciu, jakie otrzymała. Pokazujemy zdjęcia przedstawiające różne sytuacje z obozu, jak i poza nim, ludzi, którzy brali udział w tej pomocy, samo jej udzielanie. Także dokumenty, chociaż o nie najtrudniej, bo po obozie niewiele pozostało, ale zachowały się listy transportowe czy np. spis noworodków, które urodziły się w Piastowie, gdzie mieszkanka oddała jedyny pokój na porodówkę dla kobiet w zaawansowanej ciąży, które wyciągała z pieszych transportów warszawiaków” - mówiła.
"Generalnie to temat, o którym przez lata praktycznie w ogóle się nie mówiło, i bardzo nam zależy, by przywrócić świadomość tego, jak ta wojna wyglądała od drugiej strony, jakie były warunki życia ludzi, którzy zapłacili wysoką cenę za fakt, że Warszawa odważyła się rozpocząć walkę. Chcemy również podkreślić, że obok tego martyrologicznego tematu, jakim są losy ludności cywilnej Warszawy, należy mówić o tym, że ci warszawiacy nie byli w swoim nieszczęściu sami, i dawać przykład tego, jak można pomagać” - dodała Bojanowska.
Wystawę "Solidarność i Wsparcie" można zobaczyć do 20 sierpnia w Muzeum Warszawskiej Pragi. (PAP)
autorka: Anna Kondek-Dyoniziak
akn/ skp/