Moczulski rzucił hasło odzyskania niepodległości i przedstawił analizę świadczącą o tym, że Polska na pewno będzie wolna. Jego diagnozy z 1979 r. okazały się prawdziwe – mówi PAP historyk dr Grzegorz Wołk z IPN, autor książki „'Szaleńcy niepodległości'. Historia Konfederacji Polski Niepodległej”.
Polska Agencja Prasowa: Czy trzeba było być „szaleńcem”, aby pod koniec lat siedemdziesiątych zakładać partię, której celem było odzyskanie niepodległości i budować program jej odzyskania?
Dr Grzegorz Wołk: Myślę, że trzeba było być zuchwałym, w pewnym sensie „szalonym”. Nawet najwięksi optymiści nie zakładali, że dekadę później pojałtański porządek polityczny rozsypie się, a Polska odzyska niepodległość i wyzwoli się z sowieckiej strefy wpływów. W realiach lat siedemdziesiątych było to coś w rodzaju snu szaleńca. Rzeczywistość dogoniła marzenia Leszka Moczulskiego, który rzucił hasło odzyskania niepodległości i przedstawił analizę świadczącą o tym, że Polska na pewno będzie wolna. Jego diagnozy z 1979 r. okazały się prawdziwe.
PAP: Żadna z istniejących przed sierpniem 1980 r. organizacji występujących przeciwko reżimowi komunistycznemu nie miała tak daleko idących celów jak KPN. Ich członkowie zakładali „poprawienie systemu” tak, aby przestrzegane były prawa obywatelskie. Jak w tym kontekście postrzegali działania Konfederacji Niepodległej Polski?
Grzegorz Wołk: KPN wprowadzał do sfery opozycji przedsierpniowej nową jakość. Komitet Obrony Robotników oraz Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, z którego wywodziła się część działaczy KPN włącznie z samym Moczulskim, oparły swoją taktykę na dążeniu do poszerzania sfer wolności. Domagały się przestrzegania praw wynikających z Konstytucji PRL i budowały przestrzeń wolnego słowa. Były to idee zwalczane przez reżim, bo podmywały jego fundamenty, ale na tym tle KPN był „chuliganem niepodległości”. Moczulski i jego partia wprost zażądali niepodległości i wystąpienia z sowieckiej strefy wpływów. Zadeklarowali, że będą dążyć do tych celów demokratycznymi środkami, wyrzekając się przemocy. W niedemokratycznym PRL-u chcieli wygrać wybory i w ten sposób odsunąć od władzy PZPR. Był to pomysł rewolucyjny w skali całego bloku wschodniego.
Sam Moczulski wzbudzał emocje, ale i nieufność. Gdy przyjrzymy się jego biografii, to dostrzeżemy, że przez środowisko KOR był odbierany jako ktoś, kto może mieć związki z władzami komunistycznymi, może nie tyle jako „klasyczny agent”, ale raczej ktoś kto jest w opozycji, aby jej szkodzić. Historia pokazała, że tak nie było i w kolejnych latach ta nieufność innych nurtów opozycji antykomunistycznej została przełamana. Potwierdzeniem tego były także kolejne lata spędzone przez Moczulskiego w więzieniu. Między innymi dlatego uznano, że jest on autentycznym działaczem antykomunistycznym.
PAP: A jak na KPN patrzyli komuniści? Stwierdza Pan, że KPN był ruchem, który zastąpił w roli głównego wroga Armię Krajową i Polskie Stronnictwo Ludowe w okresie bezpośrednio powojennym.
Grzegorz Wołk: Z pewnością tak było w wymiarze propagandowym. KPN-em straszono najmocniej. Czasami pojawiały się kalki wedle których „KOR i KPN to największe zło”, ale częściej jednak podkreślano, jak bardzo szkodliwą dla PRL organizacją jest KPN. Można powiedzieć, że był to odpowiednik czarnej wołgi, która według miejskich legend porywała dzieci. KPN miał stosować terrorystyczne metody i dążyć do konfrontacji siłowej, co było bzdurą. Stosunek władz do KPN jest szczególnie dobrze widoczny w czasie strajków w 1980 r. Moczulski został aresztowany już 23 września i rozpoczął się duży proces polityczny.
Z dokumentów jasno wynika, że na rozprawę z KPN-em wprost naciskali sowieci. Ta sytuacja nie zmieniła się do roku 1989. Stan wojenny, gdy do więzień trafiali także szeregowi działacze tego środowiska, tylko usankcjonował radykalizm wcześniejszych działań. Świadczą o tym dwa duże procesy przywódców Konfederacji.
Z dokumentów jasno wynika, że na rozprawę z KPN-em wprost naciskali sowieci. Ta sytuacja nie zmieniła się do roku 1989. Stan wojenny, gdy do więzień trafiali także szeregowi działacze tego środowiska, tylko usankcjonował radykalizm wcześniejszych działań. Świadczą o tym dwa duże procesy przywódców Konfederacji. Niewygodna dla władz była już sama formuła partii politycznej. Gdy komuniści w drugiej połowie lat osiemdziesiątych zaprzestali ostrzejszych form represji, to jednak wciąż jawna partia była nieakceptowalna przez reżim. Dlatego konfederatom przyklejano łatki radykałów i zadymiarzy, którzy dążą do zbrojnego obalenia systemu. W książce jasno pokazuję, że były to wyłącznie twierdzenia propagandowe. Analizując działania i dokumenty programowe KPN sam byłem zaskoczony realizmem politycznym tego środowiska. Radykalni byli bowiem w formie, niekoniecznie w treści.
PAP: Jedną z największych kontrowersji w działaniach Moczulskiego było odwoływanie się przez niego do tajnego „Nurtu Niepodległościowego” („NN” lub „nn”). Moczulski dążył do połączenia wysiłków KPN na rzecz niepodległości z konspiracją okresu I i II wojny światowej oraz lat podziemia antykomunistycznego po 1944 r. Czy jesteśmy w stanie rozstrzygnąć czy NN istniał i czy Moczulski utrzymywał stosunki z jego członkami?
Grzegorz Wołk: Wnioski, które wyciągnąłem w czasie analizy dokumentów podczas prac nad książką sprawiły, że wszedłem w spór z częścią środowiska konfederackiego, broniącego Moczulskiego. Przy użyciu warsztatu historyka nie sposób znaleźć jednoznacznych dowodów na istnienie Nurtu Niepodległościowego. Już w latach osiemdziesiątych, podczas mów w procesach sądowych Moczulski powoływał się na istnienie głęboko zakonspirowanej organizacji piłsudczykowskiej, której celem miało być działanie na rzecz polskiej niepodległości. Utrzymywał, że do NN wciągnął go jeden z generałów września 1939 r. Roman Abraham. Faktycznie Moczulski znał gen. Abrahama. Zetknął się z nim między innymi podczas prac nad artykułami historycznymi. Nie sposób jednak dowieźć, że taka organizacja faktycznie istniała. Stawiam tezę, że poprzez NN Moczulski budował własny mit polityczny. Miał on dodawać KPN wiarygodności jako partii, która odwoływała się do wzorców piłsudczykowskich. Bez wątpienia środowisko skupione wokół Moczulskiego, w przeciwieństwie do innych organizacji antykomunistycznych, bardzo często odwoływało się do historii, szczególnie kultu i mitu Piłsudskiego. Uważali się za kontynuatorów jego misji i myśli. Odwołanie się do NN, czyli organizacji wprost wywodzącej się z nurtu piłsudczykowskiego, sprawiało, że działacze KPN mogli uznawać się za bezpośrednich kontynuatorów piłsudczyków. Bez wątpienia nie sposób odmówić im piłsudczykowskiej ideowości i czerpania wzorców z tego środowiska. W książce używam określenia „obóz moczulszczykowski”, który nawiązuje do funkcjonowania przedwojennego obozu piłsudczykowskiego, mającego jednego lidera, którego zdanie było decydujące i niepodważalne. Podobnie było w wypadku KPN pod wodzą Moczulskiego. Każdy kto nie zgadzał się z jego opinią lidera stawiał się poza nawiasem. Dlatego w historii KPN mamy do czynienia z kilkoma rozłamami i odchodzeniem z partii ludzi, którzy skonfliktowali się z Moczulskim.
PAP: Moczulski był autorem słynnego manifestu „Rewolucja bez rewolucji”, który pierwotnie miał mieć tytuł „Pełzająca rewolucja”. Jak Moczulski na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wyobrażał sobie tę rewolucję i przyszłą niepodległą Polskę, wymarzoną przez niego III Rzeczpospolitą?
Grzegorz Wołk: To jeden z najciekawszych pisarzy politycznych z kręgów opozycji antykomunistycznej. Może najciekawszy. W więzieniu w Barczewie napisał broszurę w której kreślił kształt przyszłej III Rzeczypospolitej. Był jednym z pierwszych używających tej nazwy. Jego „Rewolucja bez rewolucji” była tekstem rewolucyjnym. Tytuł zaczerpnął ze słów Piłsudskiego, który tak określał skutki zamachu majowego. Moczulski nadał im inny kontekst. Uważał, że wkrótce w PRL dojdzie do tak znaczącego załamania nastrojów społecznych, że zaowocuje to szeroko zakrojonymi zmianami politycznymi, między innymi powstaniem ruchu, który będzie chciał zmienić rzeczywistość. Można powiedzieć, że opisał powstanie Solidarności, które nastąpiło wkrótce potem. Do dziś tak zarysowane tezy autorstwa Moczulskiego robią duże wrażenie.
„Rewolucja bez rewolucji” nie była jedynym jego ważnym tekstem analitycznym. Duży rozgłos przyniosła mu także polemika z Jackiem Kuroniem. Moczulski napisał „Krajobraz przed bitwą”, a Kuroń „Krajobraz po bitwie”. W ten sposób starły się dwie wizje stanu polskiej opozycji w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Kuroń patrzył na nią dość sceptycznie, oceniając, że jest coraz mniej liczna i pogrążona w marazmie. Moczulski profetycznie pisał, że Polska stoi w obliczu kolejnego poważnego tąpnięcia nastrojów, które przyniesie zmiany polityczne. Chociaż Moczulski nie wziął udziału w rozmowach okrągłego stołu, to jednak trafnie przewidział to wydarzenie i głębokie zmiany polityczne i społeczne.
PAP: Moczulski pisał także o koniecznych zmianach gospodarczych w przyszłej wolnej Polsce. Czy można określić jego poglądy jako wolnorynkowe?
Grzegorz Wołk: Z perspektywy systemu gospodarczego PRL każdy opozycjonista był w pewnej mierze zwolennikiem wolnego rynku, nawet ci działacze, którzy deklarowali poglądy socjalistyczne. Wszyscy dostrzegali konieczność wprowadzenia do gospodarki elementów wolnorynkowych. Pomysły takie zawierał także program gospodarczy KPN. Moczulski uważał jednak, że pewne obszary gospodarki powinny być wciąż kontrolowane przez państwo. Symptomatyczne dla programu KPN było ścisłe powiązanie reform gospodarczych z rozliczeniem funkcjonariuszy systemu komunistycznego, między innymi odebraniem przywilejów aparatowi władzy i resortom siłowym.
PAP: 13 grudnia 1981 r. Leszek Moczulski, ze względu na przypadkowy zbieg okoliczności, był na wolności. Następnego dnia doszło do jego spektakularnego aresztowania w gmachu sądu w Warszawie. Była to przemyślana manifestacja polityczna lidera KPN. Wydaje się, że umiał, przy posiadaniu bardzo ograniczonych środków, w spektakularny sposób prezentować swoje poglądy. Dlaczego po 1989 r. ten instynkt sprawnego budowania przekazu medialnego nie był już tak skuteczny?
Grzegorz Wołk: Wspomniana scena z 14 grudnia 1981 r. jest iście filmowa. Gdy po raz pierwszy o niej przeczytałem to trudno było mi uwierzyć, że rzeczywiście mogła mieć miejsce. Jednak później znalazłem jej kolejne potwierdzenia w źródłach. Moczulski przedostał się niepostrzeżenie do budynku sądu i oczekiwał w stołówce sądowej na wyznaczoną tego dnia rozprawę. Wyprowadzenie go przez milicjantów i spontanicznie tworzący się szpaler adwokatów z dłońmi wzniesionymi z palcami ułożonymi w „V”, to scena iście filmowa a wydarzyła się naprawdę. Pozostaje jednak pytanie czy rzeczywiście słuszny był pomysł lidera KPN na poddanie się władzom. Być może właściwszym rozwiązaniem byłaby próba ukrycia się i rozwijania podziemnych struktur KPN z Moczulskim na wolności.
Po 1989 r. Moczulski nie zatracił talentu oratorskiego. Wystarczy wspomnieć jego słynne wystąpienie sejmowe z lutego 1992 r. w którym skrót PZPR rozwinął jako „Płatni Zdrajcy Pachołki Rosji”. To ogromnie wzburzyło posłów postkomunistycznych, którzy opuścili salę obrad. Z perspektywy retorycznej i oratorskiej było to doskonałe wystąpienie. Rzadko pamięta się, że była to świadoma prowokacja Moczulskiego. Wzburzeni posłowie SdRP opuścili salę obrad, a to pozwoliło na głosowanie po myśli Moczulskiego.
Myślę, że Moczulskiego i KPN pokonała rzeczywistość niepodległego państwa. Jeden z rozdziałów swojej książki zatytułowałem „Niepodlegli i niewybieralni”. KPN wchodził w wolną Polskę z wielkimi nadziejami. W pierwszych wolnych wyborach parlamentarnych KPN uzyskał 50 mandatów sejmowych. To była ogromna wartość i obiecujący start w warunkach pełnej demokracji. Kolejne lata pokazały, że Konfederacja nie poradziła sobie i zamiast stać się trwałą siłą na polskiej scenie politycznej pogrążyła się w konfliktach wewnętrznych. Wprawdzie do dziś możemy znaleźć w polskiej polityce kilka osób, które rozpoczynały swoją działalność w KPN jeszcze w okresie PRL, ale środowisko to przeszło już do historii.
PAP: Być może ów zmierzch KPN wynikał z wyczerpania się stawianego przez to środowisko, jak Pan określa, „absolutnego prymatu niepodległości”, którą kierowali się działacze Konfederacji do 1989 r.?
Grzegorz Wołk: Niewątpliwie główny cel działania KPN został osiągnięty, co sprawiało, że musiała znaleźć dla siebie nowe cele działalności. Tę tendencję widać między innymi, gdy spojrzymy na liczbę członków KPN. Pod koniec lat osiemdziesiątych mamy do czynienia z lawinowym wzrostem jej liczebności. W 1990 r. było ponad 20 tysięcy Konfederatów. Na pewno KPN nie przysłużyło się odwołanie rządu Jana Olszewskiego do którego doprowadził między innymi Leszek Moczulski. Wcześniej posłowie KPN głosowali za uchwałą lustracyjną przygotowaną przez rząd Olszewskiego, ale gdy na liście tajnych współpracowników komunistycznej bezpieki znalazł się Leszek Moczulski (jako jedyny z posłów KPN), to kapeenowcy zagłosowali za wotum nieufności.
Wśród potencjalnego elektoratu KPN, o poglądach wyraźnie antykomunistycznych, ta decyzja i oblicze Moczulskiego, jako rzekomego tajnego współpracownika, nie budowały wiarygodności ugrupowania. Wobec lidera KPN narastała także wewnętrzna opozycja. W połowie lat dziewięćdziesiątych doszło do najpoważniejszego rozłamu. Wokół Moczulskiego pozostali najwierniejsi współpracownicy. Pozostali skupili się wokół Adama Słomki, który stworzył KPN-Obóz Patriotyczny. Ten rozłam oznaczał koniec KPN jako istotnej siły politycznej, chociaż część działaczy obu odłamów została posłami z list Akcji Wyborczej „Solidarność”.
Bez wątpienia po 1979 roku, gdy Moczulski stworzył KPN, był dla SB groźnym przeciwnikiem, o czym świadczy prowadzenie przeciwko niemu spraw operacyjnego rozpracowania. Najpierw o kryptonimie „Oszust”, następnie „Rogacz”. Zwłaszcza ten pierwszy kryptonim zdaje się oddawać emocje esbeków wobec Moczulskiego. Skłaniam się ku tezie, że łudzili się, iż Moczulski będzie ich cennym współpracownikiem, a tymczasem stał się niesterowalnym działaczem opozycji antykomunistycznej.
PAP: Czy jesteśmy w stanie ostatecznie odpowiedzieć na pytanie czy Moczulski był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa?
Grzegorz Wołk: Ubolewam, że rozmowy o Moczulskim i KPN są sprowadzane wyłącznie do tej sprawy. To redukowanie tej postaci w sposób całkowicie nieuprawniony. Tak jak już wspomniałem Moczulski jest jednym z najważniejszych myślicieli politycznych opozycji antykomunistycznej i postacią o skomplikowanym życiorysie. Sprawa jego zarejestrowania jako tajnego współpracownika była przez sądy lustracyjne rozstrzygana różnie, wyroki były nawzajem sprzeczne. Nawet z perspektywy prawnej nie ma na Pana pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Nie budzi wątpliwości, że Leszek Moczulski był w latach 1969-1977 zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik o pseudonimie „Lech”. Każdy z czytelników tego wywiadu i mojej książki powinien przed postawieniem pytania, zdefiniować kogo uznaje za agenta bezpieki.
Fakt rejestracji Moczulskiego nie ulega wątpliwości, ale nie był on agentem w potocznym rozumieniu tego słowa, czyli takim który cyklicznie spotyka się z oficerami SB, by odebrać od nich rozkazy, następnie je wykonuje a na koniec o tym raportuje i powtarza taki cykl przez kilka lat. Jego przypadek bardziej przypomina grę i próby wzajemnego wykorzystywania się obu stron do własnych celów.
Bez wątpienia po 1979 roku, gdy Moczulski stworzył KPN, był dla SB groźnym przeciwnikiem, o czym świadczy prowadzenie przeciwko niemu spraw operacyjnego rozpracowania. Najpierw o kryptonimie „Oszust”, następnie „Rogacz”. Zwłaszcza ten pierwszy kryptonim zdaje się oddawać emocje esbeków wobec Moczulskiego. Skłaniam się ku tezie, że łudzili się, iż Moczulski będzie ich cennym współpracownikiem, a tymczasem stał się niesterowalnym działaczem opozycji antykomunistycznej.
PAP: W książce zauważa Pan, że to właśnie esbecy byli „pierwszymi historykami KPN-u”. Jakie jeszcze dokumenty źródłowe posłużyły do prac nad monografią KPN?
Grzegorz Wołk: To ironiczne zdanie, ale faktycznie esbecy pierwsi pisali książki i artykuły o KPN. A co do źródeł to warto zaznaczyć, że mówimy o dwóch rodzajach dokumentacji SB. Pierwsza to materiały operacyjne wytworzone przez SB, czyli doniesienia tajnych współpracowników, raporty itp. Druga grupa, często ciekawsza to dokumenty własne KPN, takie jak prasa i listy. Są „esbeckie” bo znajdują się głównie w aktach śledztw przeciwko KPN. Nie ograniczyłem się jedynie do kwerend w archiwach IPN. Fascynujące dokumenty odnalazłem między innymi w Bibliotece George’a Busha, gdzie przechowywane są materiały Departamentu Stanu pokazujące stosunek amerykańskiej administracji do KPN.
W polskich archiwach emigracyjnych w Londynie czytałem dokumenty ilustrujące stosunek polskiej emigracji do opozycji w kraju. Wykorzystywałem także dokumenty udostępniane mi przez członków KPN, które pozwalały rzucić nowe światło na dzieje KPN. Do jednego z najcenniejszych tego typu zbiorów udało się dotrzeć – dzięki prowadzącym kwerendy do własnych badań kolegom – aż w Kalifornii, gdzie w Instytucie Hoovera znajdują się zbiory Tadeusza Stachnika.(PAP)
Rozmawiał: Michał Szukała
Monografia Grzegorza Wołka „+Szaleńcy niepodległości+. Historia Konfederacji Polski Niepodległej” ukazała się nakładem Instytutu Pamięci Narodowej.
Autor: Michał Szukała
szuk/ aszw/