W marcu 1942 r. rozpoczęła się budowa niemieckiego obozu zagłady w Sobiborze, w którym naziści zamordowali około 180 tys. Żydów. Dzięki holenderskiej fundacji Stichting Sobibor bliscy ofiar mogą dać świadectwo pamięci.
Coroczny wyjazd organizowany przez założoną w 1999 roku fundację Stichting Sobibor daje możliwość potomkom ofiar Sobiboru poznać miejsce, gdzie stał nazistowski obóz zagłady. Wielu z nich ma wtedy pierwszą sposobność, by upamiętnić swoich bliskich. Każdy na swój własny sposób oddaje im cześć. PAP towarzyszyła uczestnikom w ich październikowej wizycie do byłego niemieckiego obozu zagłady w Sobiborze.
W 1942 r. na okupowanych wschodnich terenach II Rzeczypospolitej powstały cztery niemieckie obozy zagłady: Sobibór, Bełżec, Majdanek i Treblinka. Mimo że to właśnie tam naziści zamordowali najwięcej Żydów, historia tych miejsc jest często pomijana.
W Muzeum i Miejscu Pamięci w Sobiborze można zobaczyć stałą wystawę odnalezionych podczas prac archeologicznych rzeczy osobistych należących do ofiar.
Obóz zaczął funkcjonować w 1942 r. W grudniu 1943 roku został zdemontowany, ponieważ naziści nie chcieli zostawić żadnego śladu swych zbrodni.
Żydzi z Holandii byli jedną z największych grup narodowościowych w obozie spośród około 180 tys. zamordowanych tam ludzi. Do Sobiboru trafiło ich 34 tys. Przeżyło 18.
Johnatan Smith, emerytowany nauczyciel historii z W. Brytanii, był już dorosły, kiedy ze swoją siostrą dowiedział się, że część jego rodziny zginęła w Sobiborze. Zbiera kartki pocztowe będące świadectwem pogromów i Holokaustu. Jego kolekcja liczy około 2 tys. listów i kartek. Najstarsze są z końca XIX wieku, a najnowsze z lat 90.
Jedną z nich napisała do męża Holenderka, która w 1942 roku trafiła do Sobiboru w jednym z 19 transportów holenderskich Żydów. W liście przekazała, że ma się dobrze, i spytała o sytuację w Holandii.
Niemcy kazali Żydom pisać listy do rodzin, by stwarzać wrażenie, że są dobrze traktowani – powiedział Johnatan podczas wykładu, który wygłosił 12 października w muzeum w Sobiborze.
Adresaci takich listów pilnowali ich przez lata jak oka w głowie. „Ponieważ są one jedynym znakiem życia osoby, która później została zamordowana” – powiedział Johnatan w rozmowie z PAP. Listy i kartki pocztowe są jedynym świadectwem tego, co ci ludzie wówczas czuli, co chcieli przekazać swoim bliskim, kiedy wiedzieli, że mogą już nigdy do nich nie wrócić - dodał.
Idąc aleją prowadzącą do szerokiej polany ogrodzonej murem, Philip Frank wskazał na jeden z ułożonych wzdłuż niej kamieni - „to moja matka, ojciec i dziadkowie”.
Na każdym z tych kamieni napisane jest imię, nazwisko, data urodzenia i śmierci jednej z osób zabitych w Sobiborze. Są też mniejsze kamienie, równie znaczące, na których widnieje napis dla bezimiennych”.
Dzieciom z żydowskich rodzin po wojnie ciężko było zbudować na nowo relacje z krewnymi. „Moi rodzice schowali mnie w bezpiecznym miejscu, a partyzanci oddali do rodziny zastępczej. Dopiero gdy miałem dwanaście lat, dowiedziałem się, że do szkoły, do której uczęszczam, chodzi też moja rodzona siostra” – powiedział Philip. „Jednak mimo że była moją siostrą, to nie miałem jej już nic do powiedzenia” – oznajmił ze smutkiem.
Prócz siostry Philipa wojnę przeżył też jego wujek, ale z nim również nie udało mu się zbudować prawdziwej relacji. „Wiesz, on nie był specjalnie troskliwy, nie chciał, abyśmy wszyscy razem zamieszkali pod jednym dachem, mówił, że nie ma pieniędzy, a dzieci muszą sobie radzić” – powiedział.
Osiemdziesięcioletni Holender czasem przygasał, wspominając swoją siostrę. Później powiedział PAP, że dzielenie się swoją historią jest dla niego ważne i przynosi mu ulgę, chociaż Zagłada „zabrała całą jego rodzinną przeszłość”.
Przyjacielem Philipa jest Loek van Mourik. On też został uratowany przez holenderski ruch oporu. Cała jego rodzina zginęła. Przeżył, ale wiedział tylko, jak się nazywa, nie miał pojęcia ani kiedy się urodził, ani kim był jego ojciec. Po latach spędzonych na przeszukiwaniu archiwów Loeki zdołał znaleźć jedynie imiona matki i dwóch sióstr oraz dokumenty poświadczające wywiezienie ich do Sobiboru.
Najżywszą pamięć horroru II wojny światowej zachował inny członek fundacji Stichting Sobibor Paul Hellmann, który w 1941 roku miał siedem lat. Niemiecką okupację przeżył w posiadłości holenderskiej rodziny Kroller-Muller, która miała jedną z największych prywatnych kolekcji sztuki.
Muzeum Kroller-Mullerów, otworzone jeszcze przed wojną, ma największą, po rodzinie Van Gogha, kolekcję jego obrazów.
Wspominając tę rodzinę, Paul nie krył wzruszenia. „Sam fakt, że mogę tu dzisiaj być i że przeżyłem, zawdzięczam im” - powiedział.
Jego ojciec i bliscy zginęli w Sobiborze. „Gdy byłem dzieckiem, Polska dla mnie oznaczała tylko jedno, Holokaust (...), zarzekałem się, że nigdy nie przyjadę do Polski” - przyznał.
„To okropne, że ci to mówię” - dodał.
W latach PRL pamięć była przedmiotem manipulacji politycznej. Zmieniło się to po transformacji ustrojowej. Zmieniło się też nastawienie Paula: „po wielu latach, zrozumiałem, że muszę tu przyjechać”.
Gdy w 2005 roku udał się wreszcie do Sobiboru i odwiedził szopę służącą tam za muzeum, zobaczył „kamienie pamięci” ułożone przez rodziny ofiar. Poczuł swego rodzaju ulgę.
Poznanie ludzi tworzących fundację Stichting Sobibor, którzy współtworzyli aleję pamięci, dało mu poczucie przynależności do pewnej wspólnoty.
Paul, Philip i Loeki poświęcili wiele lat swego życia na poznanie i zrozumienie swojej przeszłości. Każdy z nich mierzy się z inną historią, innymi wspomnieniami, a czasem brakiem wspomnień. Ale łączy ich wspólna chęć podtrzymywania pamięci o ofiarach Zagłady. Johnatan również znalazł swojej miejsce w tej wspólnej przeszłości. Zbierając kartki i opowiadając o nich, przekazuje innym historię pewnej epoki, która dla niego, Paula, Philipa, Loeka i milionów innych na całym świecie jest końcem, ale też i początkiem nowej opowieści.
Podczas Holokaustu naziści zamordowali około 6 mln Żydów. W obozie zagłady w Sobiborze większość ofiar stanowili polscy Żydzi.
Antoni Wiśniewski-Mischal(PAP)
awm/ fit/ lm/