„Jestem jedynym człowiekiem, który podczas pracy w Radiu Wolna Europa został skazany na śmierć (…) miałem być odstrzelony dla przykładu” – mówił w wywiadzie już w wolnej Polsce. 28 maja 1983 r. sąd skazał szefa Radia Wolna Europa.
Do dziś nie ma pewności, czy wyrok wydany na Zdzisława Najdera był tylko propagandowy, czy może władze komunistyczne rzeczywiście planowały zgładzenie szefa polskiej sekcji RWE. Sam Najder informacje o wyroku przyjął z szampanem w ręku.
„Bezspornie ustalono, że oskarżony Zdzisław Najder od dłuższego czasu pozostawał w kontaktach z wywiadem amerykańskim. Nieustalenie okresu, od którego datuje się ta współpraca, w niczym nie zmienia bytu przestępstwa (...) fakt nieustalenia, jakie wiadomości oskarżony przekazywał wywiadowi amerykańskiemu, nie zmienia również w niczym bytu przestępstwa” – napisał sąd warszawskiego Okręgu Wojskowego w kuriozalnym uzasadnieniu. Wydany zaocznie wyrok był najwyższym z możliwych.
Wróg państwa
Czym aż tak „zasłużył” się Najder komunistycznym władzom? Gdy w Polsce wprowadzany został stan wojenny, Najder przebywał w Oxfordzie. Gdyby wrócił do Polski, zapewne zostałby internowany. Wówczas jeszcze raz przemyślał propozycję Jana Nowaka Jeziorańskiego, który już znacznie wcześniej proponował mu kierowanie polską sekcją Radia Wolna Europa.
„Zastanawiałem się nad tą propozycją przez trzy lata, bo nie chciałem emigrować z Polski, a zostanie dyrektorem oznaczało odcięcie od kraju nie wiadomo na jak długo, może na całe życie” – mówił w wywiadzie radiowym.
Wyprowadzenie wojska na ulice oraz rozbicie „Solidarności” zmieniło sytuację. „Postanowiłem ostatecznie przyjąć propozycję, żeby zostać dyrektorem sekcji polskiej RWE, będąc przekonany, że Tadeusz Mazowiecki został zastrzelony, dlatego, że taka wiadomość poszła w świat” – mówił.
Najder z ruchem opozycyjnym związany był od wielu lat. Na początku lat pięćdziesiątych pod pseudonimem pisał w „Tygodniku Powszechnym”. Po październikowej odwilży należał przez dwa lata do Klubu Krzywego Koła.
W 1976 r. podpisał „List 101” do Sejmowej Komisji Konstytucyjnej przeciwko projektowanym zmianom w Konstytucji PRL. W tym samym roku był jednym z założycieli konspiracyjnego Polskiego Porozumienia Niepodległościowego, które chciało doprowadzić do całkowitej niezależności Polski od ZSRS.
„Myśmy sobie powiedzieli, że chcemy wyobrazić sobie Polskę niepodległą. W PRL żyliśmy, nie emigrowaliśmy, tolerowaliśmy, ale PRL nas mało interesował” – opowiadał. Do „Solidarności” wstąpił już we wrześniu 1980 r. Z Polski wyjechał w październiku 1981 r., by przygotować angielską wersję biografii Josepha Conrada.
Dyrektorem RWE nadającej z Monachium został w kwietniu 1982 r. Do radia przychodził z bagażem najświeższych doświadczeń z PRL. „Sam byłem w tej opozycji czynny, byłem też w Stoczni Gdańskiej podczas strajku w sierpniu 1980. A kiedy przyszedłem do radia, byłem jedyną osobą, która znała osobiście członków KOR-u i przywódców Solidarności. Sądzę, że m.in. tym zasłużyłem sobie na karę śmierci” – twierdził.
Fabryka dowodów, gapiostwo i szampan
Dla władz PRL rzeczywiście stał się ważnym celem. SB zajęła się sprawą natychmiast. W notatce służbowej z wiosny znalazła się informacja, że bezpieka uzyskała sprawdzone informacje co do współpracy nowego szefa radia z zagranicznymi wywiadami (co nie było informacja tajną – RWE od powstania do 1972 r. nadawało dzięki pieniądzom CIA, później finansował je amerykański Kongres).
Potrzebna były jednak tzw. twarde dowody. SB szukało ich m.in. w domku letniskowym Najdera pod Brodnicą. „To była historia jak z kiepskiego filmu szpiegowskiego. SB znalazła spreparowany kawałek węgla, który był skrytką na dokumenty (...) Potem okazało się, że sami to podrzucili. W skrytce w biurku, w której trzymałem alkohol, odkryli też inne, rzekomo kompromitujące, materiały”.
Notabene służby były tak niestaranne i skoncentrowane na preparowaniu dowodów, że w czasie „przeszukania” nie odnalazły rzeczywistych materiałów wskazujących na opozycyjną działalność Najdera. „W domku tym rzeczywiście miałem tajne dokumenty, było to archiwum Polskiego Porozumienia Niepodległościowego. Mieściło się jednak nie w skrytce, lecz w pudełku po czekoladkach (...) które wetknąłem pod więźbę dachową”.
W procesie dowodami były też m.in. zdjęcie sprzed ambasady USA, a także nagrania audycji RWE.
Najder najwyższego wyroku się nie spodziewał. „Początkowo wydawało mi się, że to zwykła konsekwencja żmudnego działania mającego na celu zdyskredytowanie mnie, uniemożliwienie mi działalności politycznej. Jednak nie myślałem, że skażą mnie na śmierć. A już tym bardziej za zdradę stanu. Przecież ja nie miałem dostępu do żadnych tajemnic państwowych” – wspominał.
Wyrok przyjął jednak spokojnie. „Gościłem wówczas na kolacji kolegę z Radia Wolna Europa, historyka, Jana de Weydenthala. Kiedy przekazałem mu tę wiadomość, zerwał się na równe nogi. Nie, nie ze strachu! Jan skoczył po szampana. Trzeba to było uczcić – dodawał.
Niewykonany wyrok
A czy bać się powinien? Czy władze PRL miały zamiar wyrok egzekwować? Dowodów jakichkolwiek w archiwach nie znaleziono. „Wiele poszlak wskazuje na to, że przygotowywano taki plan” – twierdzi jednak Henryk Piecuch, były pułkownik Wojsk Obrony Pogranicza i Straży Granicznej, piszący o działalności służb specjalnych w PRL.
Najder potwierdza, że informacje o tym krążyły. „Kilka tygodni po ogłoszeniu wyroku śmierci dostałem telefon, że może on zostać wykonany w Monachium” – wspomina.
Poważnie groźbę potraktowały niemiecki i amerykańskie służby. Tym bardziej, że niewiele wcześniej w sekcji czeskiej RWE wybuchła bomba. Mieszkanie szefa polskiej rozgłośni zostało – jak wspomina – „naszpikowane czujnikami, urządzeniami alarmowymi” „To było nieco groteskowe. Ochrona była bardziej na pokaz, ale musiałem poddawać się jej woli” – wspomina.
Ponoć poważnie sprawę potraktowały też władze RFN, które miały nieoficjalnie zawiadomić polski rząd, że jakakolwiek próba „zabicia mnie lub porwania będzie traktowana jak sprawa międzynarodowa i że na terytorium RFN będę chroniony” - mówi Najder.
Kolejne ostrzeżenie Najder otrzymał w 1985 r. Miał szczególnie uważać podczas wyjazdów zagranicznych. Otrzymał też informacje, że może być porwany we Włoszech. O planowanych akcjach miał mu też opowiadać po latach były wysoki funkcjonariusz wywiadu PRL. „Z informacji, które do mnie dotarły, wynika, że planowano mnie uśpić i przewieźć statkiem do Polski, by wykonać na mnie wyrok”.
Wyrok na Najderze został uchylony w 1989 r. Dwa lata po tym, jak przestał pełnić funkcję szefa rozgłośni.
Współpracownik SB
Wrócił do kraju po upadku PRL. Był doradcą Lecha Wałęsy i Jana Olszewskiego. Po upadku rządu tego drugiego pojawiły się informacje, że Najder współpracował ze służbami, tyle że nie amerykańskimi, a polskimi. Przez kilka lat był ewidencjonowany przez SB jako tajny współpracownik o pseudonimie „Zapalniczka”.
Najder w wywiadzie dla RWE przyznał, że w 1958 r., gdy starał się o zagraniczne stypendium „samodzielnie zgodził się” na „dłuższe rozmowy” z bezpieką. Tłumaczył, że miały one na celu „wprowadzenie SB w błąd i ukrywanie tego, co rzeczywiście robili moi przyjaciele (...) i co robiłem ja sam”.
Sprawą zajęli się znani historycy profesorowie Paweł Machcewicz i Andrzej Paczkowski. W zamieszczonym w „Rzeczpospolitej” w 2005 r. artykule napisali oni: „Z dokumentów, które badaliśmy nie wynika, aby współpraca Najdera z SB miała rzeczywiście +charakter dobrowolny+ lub oparta była ‘na uczuciach patriotycznych’ – jak to formułowano w SB – ani tym bardziej na związkach ideologicznych. Należy sądzić, że była to raczej umowa o świadczeniu wzajemnych usług: paszport za informacje. Zachowana dokumentacja nie potwierdza wersji o prowadzeniu gry z SB, którą Najder przedstawiał w 1992 r.”
Według nich „wersja o grze była racjonalizacją działań, do których sam miał stosunek negatywny”. Zdaniem historyków „prawdopodobnie nikomu nie zaszkodził w sensie dosłownym, ale (…) informacje, które przekazał ustnie i na piśmie, bez wątpienia wzbogaciły wiedzę SB o co najmniej kilku ważnych osobach z elit intelektualnych w kraju i z emigracji politycznej”. Wiele lat później w innym wywiadzie Najder stwierdził, że żałuje rozmów z SB, przyznał się też do jednego meldunku podpisanego jako „Zapalniczka”.
Po wybuchu afery Najder wycofał się z życia politycznego. Pełnił za to m.in. funkcje prezesa Instytutu Obywatelskiego, Klubu Weimarskiego, a także był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Zmarł w wieku 15 lutego 2021 r. w wieku 90 lat.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP