Gdy 9 października 1980 r. komitet noblowski ogłaszał, że Czesław Miłosz otrzymał najważniejszą literacką nagrodę świata, niemal od razu pojawiły się zarzuty i opinie o politycznym geście szwedzkiej akademii. Niejako potwierdził to sam poeta, pojawiając na się uroczystości wręczenia nagrody z wpiętym w klapę znaczkiem „Solidarności”. Dziś wiemy, że był to tylko zbieg okoliczności, a Miłosz otrzymał Nobla, bo „wielkim poetą był”.
„Jestem częścią polskiej literatury, która jest względnie mało znana w świecie, gdyż jest niemal nieprzetłumaczalna. (...) Jest to rodzaj tajnego bractwa, mającego własne obrzędy obcowania z umarłymi” – mówił Miłosz w przemówieniu noblowskim. Patrząc na wcześniejsze wybory akademii, obraz przedstawiony przez poetę nie odbiegał od wyobrażeń noblowskiego komitetu. Na Nobla z literatury Polska czekała 56 lat, a polskiego poety nie wyróżniono dotąd ani razu.
Za poezję, nie za „Solidarność”
Gdy sam laureat osadza rodziną literaturę na rubieżach literackiego świata, a nagrodę otrzymuje nagle w samym epicentrum festiwalu „Solidarności”, trudno się dziwić, że rodzą się podejrzenia o polityczny charakter przyznanego wyróżnienia. Tym bardziej, że sam autor z władzą ludową miał od dawna na pieńku. W kraju obowiązuje nawet „zapis na nazwisko”, czyli zakaz druku, a nawet praktycznie wymieniania nazwiska poety. Oliwy dolewa sam Miłosz otwarcie wspierając „Solidarność”.
Zarzuty mieszania spraw literackich i politycznych były na tyle częste, że Komitet Noblowski postanowił zrezygnować z tradycyjnej dyskrecji. Poinformował, że Miłosz nie pierwszy raz znalazł się na liście kandydatów do nagrody, a wybór dokonany został znacznie wcześniej, jeszcze przed wybuchem strajków na Wybrzeżu.
Dodatkowy dowód pochodzi z wewnętrznej korespondencji polskiej Służby Bezpieczeństwa z przełomu lipca i sierpnia 1980 r. „Uzyskane informacje dowodzą, że należy się liczyć z możliwością otrzymania Nagrody Nobla w dziedzinie literatury przez Cz. Miłosza”.
Zresztą w kontekście najważniejszej literackiej nagrody świata nazwisko Miłosza wymieniane było już znacznie wcześniej. „Chciałbym zalansować w tym roku Miłosza na Nobla” – miał powiedzieć w 1958 r. Jerzy Giedroyć. Wtedy jeszcze pomysł nie zyskał poklasku. „Wszyscy moi przyjaciele są kontra” – przyznał szef paryskiej „Kultury”.
Trzeba było ponad 20 lat, by pomysł Giedroycia nabrał realnych kształtów. Jak napisał pisarz i publicysta Jacek Woźniakowski, pod koniec lat 70. do Krakowa przybył wysłannik Komitetu Noblowskiego, który pytał kilku osób o rekomendację dla polskiego poety. „Dylemat, jaki mi przedstawił ów wysłannik, rysował się następująco: +Chcieliśmy – mówił – przyznać nagrodę jednemu z wybitnych polskich poetów i trzech bierzemy pod uwagę. Skłaniamy się ku Różewiczowi i Herbertowi i ku objęciu ich jedną, wspólną nagrodą. Ale jest też Czesław Miłosz i jego wielka twórczość, tyle że on jest emigrantem, źle widzianym przez polskie władze. Obawiamy się, że krytycy mogliby zarzucić Komitetowi Noblowskiemu motywację polityczną. Co pan o tym sądzi?+ Moja odpowiedź była całkiem jednoznaczna: +Tadeusz Różewicz i Zbigniew Herbert to wielcy poeci i wspaniałe postacie. Ale Miłosz jest jak góra lodowa na drodze polskiej poezji, której obejść nie sposób!+”
Na początku 1980 r. polski PEN Club wysłał do szwedzkiej Akademii list z poparciem dla Miłosza. Choć trzeba przyznać, że członkowie tego stowarzyszenia nie byli jednogłośni – przewodniczący Juliusz Żuławski forsował kandydaturę Jerzego Iwaszkiewicza, a pojawiały się też nazwiska Herberta i Różewicza.
Dyplomata i zdrajca
Władza ludowa miała twardy orzech do zgryzienia. Miłosz był dla niej szczególnie niewygodnym autorem. Tuż po wojnie lewicujący poeta włączony został w tryby nowej władzy. Jako attaché kulturalny pracował na placówkach w Stanach Zjednoczonych i Francji. Notowania miał niezłe. „Duża zdolność kontaktów i przemawiania. W pracy politycznej musi być jeszcze kontrolowany, ze względu na poetycką łatwość odbiegania od konkretów – wyrabia się jednak z każdym dniem” – brzmi opinia wystawiona w 1948 r. przez polską służbę dyplomatyczną.
Wszystko zmienia się trzy lata później. „W styczniu 1951 roku pewnego wieczoru Miłosz zjawił się u nas – wspominała Zofia Hertz – Był bardzo zdenerwowany – zapytał, czy go przyjmiemy. Naturalnie zgodziliśmy się. (...) Okazało się, że Czesław chyłkiem wymknął się z domu należącego do polskiej ambasady, w którym umieszczono go po przyjeździe z Warszawy. Miał być attaché culturel, ale ponieważ tylko dzięki przyjaciołom udało mu się wyjechać, nie miał najmniejszej ochoty, żeby jego przygoda polska powtórzyła się – i po prostu uciekł”.
Jak dodaje jedna z założycielek Instytutu Literackiego, Miłosz musiał się ukrywać, a o jego ucieczce szybko zostało powiadomione francuskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. „Jerzy (Giedroyć) wraz z Józiem Czapskim natychmiast tam się udali. Zostali przyjęci bardzo dobrze, dostali zezwolenie na zatrzymanie Miłosza u nas, ale pod warunkiem, że nie będziemy go wypuszczali samego, że nawet na spacer do lasu musi ktoś z nim iść, a o Paryżu nie można w ogóle w tej chwili mówić. Trzeba przypomnieć, że wtedy zdarzały się jeszcze w Paryżu porwania na ulicach różnych, niewygodnych dla komunistów osób i rzeczywiście należało na Miłosza uważać”. Poeta zamieszkał więc w siedzibie Instytutu w Maisons-Laffitte, osobom obcym – jak wspomina Hertz – był przedstawiany jako „pan Kwiatkowski”.
Ucieczka Miłosza wywołała na emigracji różne komentarze. Część mocno nieprzychylnych – niektórzy nie mogli mu wybaczyć pracy dla Polski Ludowej. W Polsce zostaje natomiast uznany za zdrajcę. „Miłosz to jest swołocz i jedyna reakcja członka partii to plunąć mu w twarz” – stwierdziła Janina Broniewska, pisarka i prominentna działaczka kulturalna. Ostro krytykują go Jerzy Putrament, Roman Bratny, Jerzy Iwaszkiewicz czy Antoni Słonimski. Oficjalnie potępia go też Związek Literatów Polskich. Powstają nawet okolicznościowe wiersze. Leon Pasternak pisze „Farbowanego liska”, a Konstanty Ildefons Gałczyński publikuje „Poemat dla zdrajcy”: „A ty jesteś dezerter/A ty jesteś zdrajca/ mrok – pleśń – strach”.
Wprowadzony zostaje też zakaz publikowania utworów Miłosza, a nawet wymieniania jego nazwiska. A gdy już nie udawało się ominąć postaci poety – zamiast nazwiska pojawiało się określenie np. „autor Ocalenia” lub trzeba było się ubiegać o specjalne zezwolenie urzędu cenzorskiego.
Z krótkimi przerwami i niewielkimi odstępstwami zakaz trwa do roku 1980. Trudno się dziwić, że informacja o Noblu spada na komunistyczne władze jak grom z jasnego nieba.
Oswojenie Nobla
„Ewentualność taka może stworzyć niesprzyjające warunki dla realizacji zasad polityki kulturalnej [Polski Ludowej]” – napisano w poufnym raporcie ministerstwa spraw wewnętrznych. Obawiano się zwłaszcza przyjazdu Miłosza do Polski, który mógłby „zaktywizować elementy wrogie polityce kulturalnej [państwa], które będą podejmować próby zwiększenia swojego wpływu w środowisku i propagować wrogie treści polityczne” .
Władza ludowa postanowiła więc Nobla „zmiękczyć”, a społeczeństwo z poetą „oswoić”. W Wydziale IV MSW powstał plan neutralizacji, zakładający stopniowe przedstawianie mało znanej w Polsce postaci, zezwolenie na druk części dzieł, a także przygotowanie do przyjazdu noblisty do kraju.
Plan wdrożono natychmiast po przyznaniu nagrody. Informacje o Noblu dla Miłosza pojawiły się na pierwszej stronie najważniejszych gazety już następnego dnia. W „Trybunie Ludu” ukazała notka o sukcesie Polaka i informacja o depeszy gratulacyjnej wysłanej przez przewodniczącego Rady Państwa. W kolejnych numerach zamieszczono krótką rozmowę z laureatem oraz informacje o przygotowaniach do wydania utworów Miłosza w Polsce, bo czytelnika „należałoby najpierw poinformować, kim jest Miłosz i przygotować do odbioru jego trudnej i pięknej twórczości”. Według podobnego scenariusza pisały też inne polskie gazety. O poecie pisali też znani literaci, często wcześniej go potępiający – z Putramentem na czele. Ten ostatni nawet wspominał, jakoby w kwietniu 1980 r. – pytany przez szwedzkiego dziennikarza o polskiego kandydata do Nobla – wymienił nazwisko Miłosza.
W niebycie rozpłynął się natomiast zakaz cenzorski. Gazety przypominały wręcz, że Miłosz był stale obecny w polskiej literaturze – jego wiersze pojawiały się w antologiach, czy pismach społeczno-kulturalnych takich jak: „Tygodnik Powszechny”, „Znak” czy „Twórczość”.
Przyjazd Miłosza do Polski w lecie następnego roku przypominał pielgrzymkę. „Dobrze, że zjawił się w tych ciężkich czerwcowych dniach, że podniósł w nas – jak przed dwoma laty Papież Jan Paweł II – nadzieję i wolę wytrwania przy prawdzie i ludzkiej godności. Witano Go jak Wieszcza i oczekiwano po jego wizycie tego samego co po wizycie Jana Pawła II: ciągłej obecności wśród wiernych" – pisało „Życie Literackie”. „Gdy mamy Wojtyłę, Wałęsę i Miłosza, powinniśmy się wyprostować psychicznie” – dodawała „Więź”. O wizycie pisały też oczywiście zagraniczne media, choćby „Le Monde”: „Polska jest zdecydowanie w łaskach: po Janie Pawle II Czesław Miłosz – być może na razie mniej znany niż papież, lecz którego Nagroda Nobla wyniosła na pierwsze strony gazet”.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP