Instytut Pileckiego zaprezentował archiwum Eilerta Diekena - porucznika niemieckiej żandarmerii, który 24 marca 1944 r. dowodził oddziałem odpowiedzialnym za zamordowanie rodziny Ulmów oraz ratowanych przez nich Żydów. Instytut podkreśla, że Dieken nigdy nie został ukarany za tę zbrodnię.
Prezentacja archiwum Diekena wiązała się z przypadającym w środę Narodowym Dniem Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Dzień ten odnosi się do rocznicy zamordowania w 1944 r. w Markowej przez niemieckich żandarmów Józefa i Wiktorii Ulmów, ich dzieci oraz ukrywanych przez tę rodzinę Żydów.
"Dzisiaj pokazujemy zdobyte przez nas, nieznane dotychczas w ogóle, pamiątki po Eilercie Diekenie; po tym, który zdecydował o śmierci rodziny Ulmów" - powiedział dyrektor Instytutu Pileckiego Wojciech Kozłowski, zwracając uwagę, że poszukiwanie sprawców zbrodni to jest przede wszystkim kwestia symbolicznej sprawiedliwości.
"Dzisiaj pokazujemy zdobyte przez nas, nieznane dotychczas w ogóle, pamiątki po Eilercie Diekenie; po tym, który zdecydował o śmierci rodziny Ulmów" - powiedział dyrektor Instytutu Pileckiego Wojciech Kozłowski, zwracając uwagę, że poszukiwanie sprawców zbrodni to jest przede wszystkim kwestia symbolicznej sprawiedliwości.
"Pamiętajmy, że dla zdecydowanej większości Polaków zwłaszcza na prowincji, na wsi, terror niemiecki był kompletnie anonimowy, jedynym, czym się wyróżniał, to mundurem. Sprawcy nosili mundury niemieckie, natomiast kim byli nie wiadomo i teraz rzeczywiście w momencie, kiedy Niemcy swoich zbrodniarzy nie rozliczyli, pozostaje nam, a często wcześniej rodzinom, indywidualnie poszukiwać tych, którzy się tych zbrodni dopuścili" - dodał Kozłowski.
Dokumenty z pozyskanego przez oddział Instytutu Pileckiego w Berlinie prywatnego archiwum Diekena - jak podkreśla Instytut - "rzucają nowe światło na historię rodziny Ulmów, oraz szerzej – Polaków represjonowanych przez Niemców za pomoc Żydom – uzupełniając ją o wątek sprawców: skąd pochodzili, kim byli, jaki był ich los po wojnie". Archiwum Diekena zawiera m.in. dokumentację jego niezakłóconej kariery w policji niemieckiej od Republiki Weimarskiej, przez III Rzeszę aż po Republikę Federalną Niemiec, przyznane mu odznaczenia państwowe oraz kolekcję fotografii zarówno ze służby, jak i z życia prywatnego.
Dokumenty z pozyskanego przez oddział Instytutu Pileckiego w Berlinie prywatnego archiwum Diekena - jak podkreśla Instytut - "rzucają nowe światło na historię rodziny Ulmów, oraz szerzej – Polaków represjonowanych przez Niemców za pomoc Żydom – uzupełniając ją o wątek sprawców: skąd pochodzili, kim byli, jaki był ich los po wojnie".
Dyrektor Instytutu Pileckiego poinformował też, że archiwum Diekena pozyskano od kolekcjonera w Niemczech za kwotę 14 tys. euro.
W prezentacji archiwum udział wzięła również wiceszefowa MKDNiS Magdalena Gawin, która przedstawiła realizowane przez Instytut Pileckiego przedsięwzięcie pt. "Zawołani po imieniu", mający za zadanie upamiętnić Polaków zamordowanych za pomoc Żydom. "W trakcie dwóch lat projektu zawołaliśmy już po imieniu 43 bohaterów ze wsi i miasteczek" - poinformowała Gawin, przypominając, że ostatnie tego rodzaju upamiętnienie - w warunkach rygoru sanitarnego związanego z epidemią - odbyło się wczoraj w Bieczu w Małopolsce i dotyczyło Józefa Pruchniewicza, zamordowanego za pomoc okazaną żydowskiej rodzinie Blumów.
"Program cieszy się akceptacją społeczności lokalnych. Po dwóch latach możemy wyznać z dumą, że polskie rodziny, wcześniej bardzo wystraszone i niechętnie mówiące o traumatycznych przeżyciach własnej rodziny z lat wojny, zgłaszają się już teraz do Instytutu same, pragnąc upamiętnić pomordowanych bliskich" - dodała. Podkreśliła też, że niemieccy sprawcy zbrodni powinni być wskazywani z imienia i nazwiska za to, co zrobili w czasie okupacji Polski.
Archiwum Diekena przedstawiła historyk dr Joanny Nikel z Instytutu Pileckiego, która przekazała PAP, że pozyskany materiał to dla historyków, badających okupację niemiecką w Polsce i mierzących się z rozproszoną i szczątkową dokumentacją archiwalną, celowo niszczoną przez wycofujących się w 1944 roku Niemców, cenne źródło wiedzy. "Przybliża sylwetkę Eilerta Diekena - bezpośredniego wykonawcy niemieckiego systemu represji, wymierzonego w Żydów i Polaków" - zaznaczyła, dodając, że Dieken to jeden z tzw. zwykłych ludzi ("Ordinary men"), jak to trafnie określił w 1992 r. amerykański historyk Christopher Browning.
"Eilert Dieken nie był nazistą, nie był członkiem NSDAP, jego przedwojenne życie nie zapowiadało tego, co nadeszło, gdy znalazł się w okupowanej Polsce" - podkreśliła dr Nikel.
"Eilert Dieken nie był nazistą, nie był członkiem NSDAP, jego przedwojenne życie nie zapowiadało tego, co nadeszło, gdy znalazł się w okupowanej Polsce" - podkreśliła dr Joanna Nikel.
"Pozyskana dokumentacja mówi wiele o jego przedwojennym życiu: medale świadczą o tym, że był weteranem pierwszej wojny światowej, świadectwa dają obraz jego pracy zawodowej - służby cywilnej w niemieckiej policji, prywatne fotografie, na których zatrzymano radosne chwile z rodziną, z dziećmi, świadczą o tym, iż był to człowiek, który prowadził konwencjonalne życie, w którym nic nie zapowiadało, że w kilka lat później zadecyduje o mordzie na szesnastu osobach, w tym małych dzieciach i ciężarnej kobiecie" - relacjonowała historyk, wskazując też, że dokumenty są świadectwem powojennego i beztroskiego życia Diekena.
"Widzimy kontynuację jego kariery w służbie cywilnej - dokument z 1946 roku dobitnie wskazuje, że w powojennych, demokratycznych Niemczech dla człowieka, który podjął decyzję o morderstwie ukrywających się Żydów i ich opiekunów, było miejsce w szeregach niemieckiej policji, a państwo niemieckie +nie widziało przeciwwskazań do dalszego pełnienia służby+" - przypomniała badaczka z Instytutu Pileckiego.
"Materiał, który został nabyty przez Instytut Pileckiego pozwala zrekonstruować przedwojenne życie przyszłego zbrodniarza oraz jest świadectwem braku rozliczenia zbrodni i wymierzenia sprawiedliwości - Eilert Dieken za morderstwo na rodzinie Ulmów nigdy nie stanął przed sądem. Za popełnione czyny nie spotkał go również ani społeczny, ani zawodowy ostracyzm" - podsumowała dr Nikel. (PAP)
nno/ asc/ dki/