Cyprian Kamil Norwid był zawsze bardzo wyobcowany. Ta jego osobność przekładała się także na ideę jego twórczości. Jest bowiem poetą trudnych prawd – mówi PAP prof. Andrzej Fabianowski, literaturoznawca z UW i autor książki „Sonata Norwidowska”.
Polska Agencja Prasowa: Cyprian Norwid należy do panteonu polskich wieszczów. Można jednak odnieść wrażenie, że jego popularność jest jednak inna niż Mickiewicza i Słowackiego.
Prof. Andrzej Fabianowski: Norwid był zawsze twórcą, poetą, artystą i myślicielem, który był osobny. To się zaczęło jeszcze w czasie jego młodości. Pochodził z zubożałej rodziny szlacheckiej od pokoleń osiadłej na Mazowszu. Co prawda urodził się w Laskowie-Głuchach, ale dzieciństwo i młodość spędził już w Warszawie, gdzie związał się z grupą przyjaciół – trochę włóczęgów, trochę poetów i trochę konspiratorów – których potem nazwano Cyganerią Warszawską. W tej grupie panowała moda na abnegację, czyli należało chodzić w poszarpanych ubraniach, być niedomytym. To oczywiście byli ludzie ubodzy i ta moda bardzo łatwo im przychodziła. Jednak już w tej grupie Norwid wyróżniał się tym, że nie chciał być abnegatem. Jego przyjaciele nawet pogardliwie nazywali go Anglikiem, ponieważ starał się mieć zawsze czyste rękawiczki oraz nie wydmuchiwał nosa w palce, tylko używał do tego chusteczki. Zatem już w tym najwcześniejszym okresie widać tę jego osobność.
PAP: A jak było później?
Prof. Andrzej Fabianowski: Kiedy Norwid udał się na emigrację, w 1842 r., zamieszkał w Rzymie. Wynajmował atelier i starał się utrzymać z kościelnych zamówień na różne dzieła artystyczne o treści sakralnej. W tym czasie zaprzyjaźnił się z hrabią Zygmuntem Krasińskim, który był przedstawicielem konserwatywnego skrzydła polskiego romantyzmu.
Prof. Andrzej Fabianowski: Norwid był zawsze twórcą, poetą, artystą i myślicielem, który był osobny. To się zaczęło jeszcze w czasie jego młodości.
Ta przyjaźń trwała do Wiosny Ludów, ponieważ pod koniec 1848 r. Norwid wyjechał do Paryża. Spotkał tam nową falę emigracji z Polski – jego rówieśników, którzy byli demokratami. Odnowił przyjaźnie, stał się demokratą. Te wieści doszły do Krasińskiego, który uznał go za zdrajcę, ale z kolei przyjaciele-demokraci dowiedzieli się, że w Rzymie Norwid był w bliskich stosunkach z Krasińskim i księżmi zmartwychwstańcami, więc uznali go za szpiega konserwatystów.
W tym momencie wszyscy się od niego odwrócili. Norwid, który był człowiekiem głęboko wierzącym i przeżywającym prawdy i zasady chrześcijańskie, postanowił wobec tego wstąpić do zakonu zmartwychwstańców. Napisał nawet prośbę o przyjęcie do zakonu, jednak spotkał się z odmową.
PAP: Wiemy dlaczego?
Prof. Andrzej Fabianowski: Nie, choć domyślam tego powodu. Pamiętajmy, że w zakonach bardzo ważna jest cnota posłuszeństwa. Norwid był natomiast indywidualistą i zakonnicy chyba zrozumieli, że z takiego nowego kolegi zakonnika mieliby więcej kłopotów niż pożytku.
Wtedy Norwid obraził się na Europę i postanowił wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Przypłynął do Nowego Jorku, w którym trwały przygotowania do światowej wystawy przemysłu. Zatrudniono go do wykonywania drzeworytów świadczących o rozwoju ówczesnej myśli technicznej, które miały znaleźć się w albumie ilustrującym tę wystawę. To był chyba jedyny okres, kiedy Norwidowi nie brakowało pieniędzy i przeżywał coś w rodzaju finansowej prosperity.
Jednak kiedy wystawa światowa minęła, znów stanął na krawędzi nędzy. Wynajmował się w nowojorskim porcie do malowania wnętrz statków, a nawet jako rębacz drewna do parowców. Pewnego razu podczas rąbania drewna wydarzył się wypadek i Norwid tak dotkliwie zranił się w rękę, że nie mógł już tego zajęcia kontynuować. W oczy zajrzała mu śmierć głodowa. Tymczasem jeden z jego kolegów dostał z Europy spadek i podzielił się z Norwidem pieniędzmi. Po niespełna dwuletnim pobycie Norwid wrócił do Europy i do końca życia przebywał we Francji.
PAP: Czy we Francji ta jego osobność się pogłębiała?
Prof. Andrzej Fabianowski: Znał najważniejszych przedstawicieli emigracji, wcześniej poznał się z Chopinem, znał Słowackiego, nawiązał relacje z Mickiewiczem. Wszyscy jednak traktowali go jak odmieńca. Powiedziałbym, że bardziej go tolerowali, niż się z nim przyjaźnili. Głębsza przyjaźń połączyła go tylko z poetą Teofilem Lenartowiczem.
Prof. Andrzej Fabianowski: Znał najważniejszych przedstawicieli emigracji, wcześniej poznał się z Chopinem, znał Słowackiego, nawiązał relacje z Mickiewiczem. Wszyscy jednak traktowali go jak odmieńca. Powiedziałbym, że bardziej go tolerowali, niż się z nim przyjaźnili.
Zresztą Norwid był człowiekiem towarzysko trudnym. Od końca lat czterdziestych, czyli już jako niespełna trzydziestolatek, zaczął tracić słuch, rozmowa z nim była więc bardzo trudna. Wraz z postępującą głuchotą mówił bardzo głośno, co więcej, brakowało mu zębów, więc pluł, jak mówił. A jeszcze – jak się zdaje – był uzależniony od alkoholu, pił tanie wina i miał nieświeży oddech. Po prostu unikano jego towarzystwa.
PAP: Ostatnie lata życia Norwid spędził w osamotnieniu, w przytułku…
Prof. Andrzej Fabianowski: Norwid tracił środki do życia, nie miał żadnych zamówień na wykonanie prac artystycznych, nie miał honorariów autorskich, utrzymywał się z niewielkich i nieregularnie wpływających z kraju zasiłków od swojego rodzeństwa oraz z minimalnej pensyjki, jaką mu wypłacał jego kuzyn Michał Kleczkowski.
W 1877 r., nie mając środków do życia, zgodził się na propozycję kuzyna, aby zamieszkać – wtedy mówiło się, że tymczasowo – w przytułku dla bezdomnych, podstarzałych emigrantów, weteranów z powstania listopadowego, czyli ludzi starszych od Norwida, w Domu św. Kazimierza w podparyskiej miejscowości Ivry.
W tym przytułku, ponieważ prowadziły go siostry zakonne, panował zakonny zwyczaj wspólnego spożywania posiłku w refektarzu. Kiedy tylko Norwid się pojawił w tym przytułku, to jedną z jego pierwszych zdecydowanych próśb było to, aby przynoszono mu posiłek bezpośrednio do celi lub aby mógł spożywać posiłek w refektarzu, ale kiedy to pomieszczenie będzie już puste.
Prof. Andrzej Fabianowski: Już same te drobiazgi pokazują osobność Norwida. Był bardzo wyobcowany. Nie rozumieli go jego współcześni, nie chcieli z nim przebywać, bo był trudnym człowiekiem, ale także on sam źle się czuł wśród innych ludzi. Był mizantropem. Do końca życia nie zbudował żadnej bliskiej relacji.
Już same te drobiazgi pokazują osobność Norwida. Był bardzo wyobcowany. Nie rozumieli go jego współcześni, nie chcieli z nim przebywać, bo był trudnym człowiekiem, ale także on sam źle się czuł wśród innych ludzi. Był mizantropem. Do końca życia nie zbudował żadnej bliskiej relacji.
PAP: Czy Norwidowi udało się mimo wszystko zbudować z kimś głębszą relację?
Prof. Andrzej Fabianowski: Bliskie relacje łączyły go z pisarką Zofią Węgierską. Przez całe życie kochał się nieszczęśliwie w wybitej pianistce i uczennicy Chopina – Marii Kalergis. Nawet miał taki czas w swoim życiu, że wędrował za nią po poszczególnych miastach Europy, w których ona koncertowała, aby móc ją podziwiać.
Przyjaźnił się również z niektórymi emigrantami, ale w gruncie rzeczy te relacje nie zbudowały silniejszych więzów ze światem współczesnym.
Ta osobność Norwida przekładała się także na ideę jego twórczości. Została wpisana w jego twórczość i trwa właściwie do dziś. Norwid jest bowiem poetą trudnych prawd, jest poetą stwierdzeń i aksjomatów, które nie są łatwe do zaakceptowania.
PAP: Jak zatem ta osobność wpłynęła na odbiór jego twórczości?
Prof. Andrzej Fabianowski: Wiedziano, że jest artystą, malarzem, medalierem, rzeźbiarzem oraz że na tych polach ma pewne osiągnięcia. Natomiast uważano, że jest zdziwaczałym poetą i autorem dramatów. Nikt poważnie nie traktował jego twórczości literackiej, chociaż udało mu się za życia sporo tekstów opublikować. Jeszcze przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych opublikował dwie niewielki książki poetyckie – poemat „Promethidion” i utwór dramatyczny „Zwolon”. Obydwie te książki przeszły jednak bez echa, nikt ich prawie nie czytał, a ci, którzy przeczytali, to i tak nie zrozumieli. Jeden z najbardziej wpływowych krytyków literackich tamtego czasu – Julian Klaczko – puścił w obieg dwuwiersz na temat stanu ówczesnej literatury polskiej, w którym pisał: „Jak dalej tak pójdzie, to otrzymywać będziemy tylko +Promethidiony+, +Zwolony+ i inne androny”. To się tak ślicznie rymowało, zwalniało z myślenia, z wejścia w tekst Norwida i wczucia się w ten tekst, zwalniało z przeżycia kategorii estetycznych i etycznych, jakie proponował Norwid.
Po tych niepowodzeniach na początku lat sześćdziesiątych do Norwida znowu uśmiechnęło się szczęście. Prestiżowe lipskie wydawnictwo Brockhaus, które drukowało także książki po polsku, zaproponowało Norwidowi wydanie tomu poezji. Duży tom, zbierający najważniejsze wiersze, które poeta napisał do tego momentu, ukazał się. Był to jednak rok 1863, kiedy to Polska wykrwawiała się w powstaniu styczniowym i nikt wtedy nie myślał o poezji. Liryczny tom Norwida przeszedł bez echa, a dla wydawnictwa był finansową klapą. Brockhaus – mimo niepowodzenia – chciał wydać również drugi tom, w którym miały się znaleźć utwory dramatyczne. Norwid ten tom nawet przygotował, ale przyszedł rok 1866, wybuchła wojna austriacko-pruska i z planów wydania nic już nie wyszło.
PAP: Wielkość Norwida odkrył młodopolski poeta Zenon Przesmycki-Miriam…
Prof. Andrzej Fabianowski: Kiedy Norwid zmarł, to oczywiście ukazywały się nekrologi, jednak powoli odchodził w zapomnienie do czasu sławnego odkrycia w wiedeńskiej bibliotece państwowej, którego dokonał Zenon Przesmycki-Miriam. Miaram pracował nad zamówionym u niego artykułem na temat Wielkiej Emigracji i oczywiście słyszał nazwisko „Norwid”, choć nie za wiele mu ono mówiło. Będąc w tej bibliotece, zamówił tom poezji Norwida wydany przez Brockhausa. Zaczytał się, nie mógł się oderwać od tej poezji. Jak wspominał później, woźny musiał go długo szarpać, aby powiedzieć, że biblioteka jest już zamknięta. Miriam dziwił się, że nie dostrzeżono tak wielkiego poety i myśliciela. Ostatnich pięćdziesiąt lat swojego życia poświęcił na odnajdywanie rękopisów, popularyzowanie twórczości i wydawanię tomów z utworami Norwida.
Prof. Andrzej Fabianowski: Norwid jest jednak takim poetą, który chociaż jest znany, to wciąż pozostaje do końca nieznany, ponieważ jest głosicielem prawd niepopularnych, których przyjęcie wymaga wykonania wielkiej pracy intelektualnej i wysiłku, do którego jako ludzie nie jesteśmy zbyt skorzy.
W XX wieku Norwid święcił swój triumf. We wszystkich chyba miejscowościach w Polsce jest ulica Norwida, jest on też patronem mnóstwa szkół, bibliotek czy innych instytucji kultury. Ten rok został także ogłoszony przez Sejm Rokiem Norwida.
Norwid jest jednak takim poetą, który chociaż jest znany, to wciąż pozostaje do końca nieznany, ponieważ jest głosicielem prawd niepopularnych, których przyjęcie wymaga wykonania wielkiej pracy intelektualnej i wysiłku, do którego jako ludzie nie jesteśmy zbyt skorzy.
PAP: Mówił pan profesor o roli Miriama w odnajdywaniu i wydawaniu utworów Norwida. Czy coś jeszcze może czekać na odkrycie? Czy nadal przed edytorami i wydawcami stoją jakieś wyzwania?
Prof. Andrzej Fabianowski: Nie można wykluczyć, że odnajdą się jakieś nieznane wcześniej rękopisy, utwory lub listy Norwida. Nie da się tego racjonalnie przewidzieć. Zapewne jednak takie odkrycia nie będą miały wielkiego wpływu na nasze widzenie dzieła Norwida jako pewnej całości ideowo-artystycznej. Natomiast bardzo ciekawą, a zarazem monumentalną inicjatywą jest realizowana przez Katolicki Uniwersytet Lubelski edycja dzieł wszystkich Norwida. Pierwsza krytyczna, naukowo opracowana, wolna od błędów, które wkradły się do wydań wcześniejszych, edycja pism jednego z najważniejszych twórców w dziejach literatury i kultury polskiej. (PAP)
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /